Odwołanie dorocznego festiwalu można porównać do zamknięcia dobrze prosperującej rodzinnej firmy.
Sanepid nałożył na Urząd Miasta w Ciechanowie 30 tys. zł kary za złamanie zakazu organizowania zgromadzeń publicznych. Na niedawnym koncercie Kasi Kowalskiej, którego dotyczy grzywna, pod sceną bawiło się ponad 100 osób – mimo że magistrat apelował do ludzi, aby zgodnie z zasadami społecznego dystansowania wysłuchali przebojów wokalistki z balkonów i okien.
Przykład Ciechanowa pokazuje, jak trudno dziś władzom miejskim pogodzić popyt mieszkańców na kulturę i rozrywkę z wymogami bezpieczeństwa. Zwłaszcza że nie ma jeszcze żadnych rządowych wytycznych, kiedy i pod jakimi warunkami imprezy masowe znów będą mogły ruszyć. – W kinach i teatrach można porozsadzać ludzi co kilka miejsc w bezpiecznych odstępach – mówi wysoki urzędnik Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Na pytanie, co z koncertami i festiwalami, odpowiada krótko, że na razie są wykluczone. O ile nikt dziś jeszcze nie wyobraża sobie uczestnictwa w takich wydarzeniach w normalnej, przedpandemicznej formule, o tyle trudno organizować je tak, aby zachowanie bezpiecznego dystansu było możliwe. A jednocześnie impreza przynosiła zyski.
W serwisie muzycznym Muno.pl można podpisać petycję w sprawie rządowego wsparcia branży kulturalno-rozrywkowej („Razem tańczymy, razem walczymy”). Jej autorzy i sygnatariusze domagają się od władz konkretnych decyzji, kiedy właściciele klubów i organizatorzy wydarzeń znów będą mogli pracować i zarabiać. „Rząd jednoznacznie daje do zrozumienia, iż kluby czy imprezy nie są na tyle istotną gałęzią gospodarki, by pochylić się nad planem wsparcia dla osób za nie odpowiedzialnych. Obecna władza nawet nie ukrywa, iż w ogóle pracuje nad modelem mogącym choćby w najmniejszym stopniu pomóc wspomnianej grupie. To o tyle frustrujące, iż inne miejsca kultury, takie ja teatry czy kina, zostały ujęte w planach odmrażania gospodarki. Dla nich przygotowywane są strategie powrotu do funkcjonowania. Właściciele klubów i organizatorzy imprez mogą tylko o tym pomarzyć” – czytamy w petycji, pod którą w niecały miesiąc podpisało się ponad 17,5 tys. osób.
W rozmowie z „Polską The Times” pod koniec kwietnia pisarz Zygmunt Miłoszewski zwrócił uwagę, że sektor rozrywkowy, kreatywny i kultury zatrudnia 320 tys. osób i wypracowuje łącznie 3,5 proc. całego PKB, czyli więcej niż rolnictwo i hojnie dotowane przez państwo górnictwo. Dodał też, że 20 mln zł zaoferowanych branży przez resort kultury to kropla w morzu potrzeb – kwota ta stanowi np. ułamek dotacji, jaka została przeznaczona na dofinansowanie telewizji publicznej.
Na razie kluby i festiwale przenoszą wydarzenia zaplanowane na wiosnę na bliżej nieokreślony termin w przyszłości i odwołują te, których przesunąć się nie da. Wiemy już, że w tym roku nie odbędzie się Jarocin, Orange Warsaw Festiwal, Open’er ani następca Przystanku Woodstock – Pol’and’Rock. Wiele festiwali planuje wrócić za rok, bo w branży mówi się, że anulowanie takich wydarzeń to marketingowe samobójstwo.

Dać nam szansę

W 2018 r. MKiDN zleciło Instytutowi Zarządzania Szkoły Głównej Handlowej przygotowanie raportu na temat oddziaływania ekonomicznego festiwalu Audioriver w Płocku. Impreza gromadząca fanów muzyki elektronicznej ma prawie 15-letnią historię. Co roku na przełomie lipca i sierpnia do Płocka przyjeżdża na trzy dni około 30 tys. osób. Z wyliczeń badaczy z SGH wynika, że jedna złotówka wydana na Audioriver przynosiła średnio 8,12 zł zysku dla gospodarki regionu. W 2017 r. Płock zarobił w czasie jednego festiwalowego weekendu 19,5 mln zł (wchodzą w to m.in. wydatki na transport publiczny, gastronomię, hotele, taksówki). Koszt organizacji imprezy zamknął się wtedy w kwocie 6 mln zł.
Pytam organizatorów, jaki jest wkład miasta do tego wspólnego sukcesu. – Około 15-procentowy – odpowiada Piotr Orlicz-Rabiega, szef Audioriver. – W tej chwili otrzymujemy dotację w wysokości 1,2 mln zł. Zaczynaliśmy od 600 tys. zł, a w szczytowym okresie, na 10-lecie festiwalu, dostaliśmy nawet 1,4 mln zł. W tym roku mieliśmy podpisać z miastem nową umowę na kolejne cztery lata. Nie zdążyliśmy z powodu pandemii – dodaje.
Samorządowe wsparcie pokrywa część honorariów dla artystów, które z każdym rokiem rosną. Dlatego z edycji na edycję Audioriver kosztuje średnio o 700 tys. zł więcej. Obecnie budżet imprezy to suma rzędu 7–8 mln zł. – Nie jest tak, że narzekamy na zbyt niską dotację i krytykujemy miasto z powodu niedostatecznej pomocy finansowej – zastrzega Orlicz-Rabiega. – Jeśli ktoś nas pyta, co nam dało miasto, odpowiadam, że dało nam szansę. Oczywiście cały region zarabia na tym festiwalu, ale to chyba nie powinno dziwić. Kultura jest najlepszą formą promocji samorządu, a zarazem zapalnikiem gospodarki. Przepraszam za porównanie, ale nawet podczas okupacji działały kabarety czy teatry, dzięki czemu ludzie choć na chwilę mogli się oderwać od wojennego dramatu. Kultura podtrzymuje ludzi na duchu, a gospodarkę przy życiu – mówi szef Audioriver.

Festiwal jak rodzinny interes

W ubiegłym roku Cieszanów Rock Festiwal obchodził 10. urodziny. Impreza, którą nieoficjalnie nazywa się „Jarocinem ściany wschodniej”, już na dobre wkomponowała się w harmonogram największych wydarzeń Podkarpacia. W ostatnich edycjach ściągały tam takie gwiazdy rocka, jak: Dżem, Big Cyc, Hey, Lao Che i Coma czy – z zagranicznego podwórka – Gogol Bordello i The Animals w wymieszanym składzie.
Jak to się przekłada na gospodarkę lokalną? Co roku pod koniec sierpnia miasteczko Cieszanów liczące niespełna 2 tys. mieszkańców odwiedza około 9 tys. uczestników imprezy. Dla lokalnych pracowników to także możliwość złapania dodatkowego zlecenia: są zatrudniani w kasach biletowych, w strefach sanitarnych i na parkingach. Regionalne koła gospodyń wiejskich wspomagają festiwalowe strefy gastronomiczne i obsługę cateringową. Impreza to także zamówienia dla lokalnych przewoźników, drukarni oraz najemców sprzętu scenicznego i multimedialnego. Organizatorzy szacują, że na czas festiwalu sami wykupują około 80 proc. miejsc w lokalnej bazie noclegowej. Resztę hotelowej puli zajmują fani rocka, którzy przyjeżdżają na imprezę.
– Dziennie statystyczny uczestnik festiwalu zostawia 100 zł u sprzedawców – w tym na wyżywienie czy różne gadżety – co oznacza wpływy dla lokalnej gospodarki na poziomie 0,5 mln zł – informuje Tomasz Leyko, rzecznik prasowy Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podkarpackiego. – Według badań sondażowych prowadzonych corocznie przez organizatora Cieszanów Rock Festiwal, około 90 proc. odbiorców imprezy stanowią goście spoza terenu gminy. Wpływa to w sposób znaczący na rozwój gospodarczy oraz stwarza dodatkowe źródła dochodów dla lokalnej społeczności.
Miasto pokrywa 16 proc. festiwalowego budżetu. Resztę dorzucają sponsorzy oraz Urząd Marszałkowski Województwa Podkarpackiego w postaci dotacji przyznawanej corocznie w trybie konkursowym. No i uczestnicy, którzy kupują bilety. Inwestycja zwraca się miastu z dużą nawiązką. Według raportu Instytutu Monitorowania Mediów ekwiwalent reklamowy Cieszanów Rock Festiwalu wynosi około 3,2 mln zł. I to przy budżecie promocyjnym wynoszącym około 100 tys. zł.
– Nie jesteśmy tylko rozrywką. Naszą ekipę organizatorów można porównać do mikroprzedsiębiorstwa. Kreujemy potrzeby, generujemy zyski i dajemy ludziom pracę. Specyfika branży kulturalno-rozrywkowej mobilizuje nas do ciągłego rozwoju. Stawiamy na lokalną energię, przedsiębiorczość i szczerą relację z uczestnikami. Odwołanie takiego przedsięwzięcia można porównać do zamknięcia dobrze prosperującej rodzinnej firmy – mówi Artur Tylmanowski, dyrektor artystyczny Cieszanów Rock Festiwalu.

Milion osób na finale

Podkarpacka impreza jest konkurentem Jarocina, który z uwagi na historię i wielką rolę, jaką odegrał w promowaniu muzyki niezależnej, pozostaje czołową marką Wielkopolski. Mimo że niespecjalnie wybija się dziś na tle bogatej oferty festiwalowej, do 30-tys. miasteczka wciąż zjeżdża co roku sporo młodych i starszych fanów, nierzadko całymi rodzinami.
– Jeszcze kilka lat temu bywaliśmy w Jarocinie regularnie – wspomina Paweł z Warszawy. – Taka wyprawa na długi weekend niemało nas kosztowała, bo trzeba było dojechać, kupić karnet, opłacić nocleg, a na miejscu coś zjeść, wypić i jeszcze chodzić do miejscowego dyskontu po suchy prowiant. Jak podliczyliśmy koszty trzydniowego wypadu, wyszło nam, że wydaliśmy ponad tysiąc złotych. Nie jeździmy już, bo to się przestało kalkulować – tłumaczy Paweł.
Dla lokalnej gospodarki Jarocin to całkiem kasowe przedsięwzięcie. – Bez wątpienia festiwal stanowi impuls dla naszej branży turystycznej, która buduje ofertę dla turystów w powiązaniu z imprezą. Ze zwiększonego ruchu turystycznego korzystają restauracje i kawiarnie, a także food trucki oraz stoiska handlowe zlokalizowane w pobliżu miejsca koncertowego – przyznaje Tomasz Wiktor, dyrektor departamentu sportu i turystyki w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Wielkopolskiego.
Potwierdzają to przedstawiciele innych samorządów. W Szczecinie raz na kilka lat odbywa się finał regat The Tall Ships Races. Co roku mieszkańcy Pomorza i przyjezdni mają do wyboru wiele outdoorowych atrakcji kulturalno-rozrywkowych: Festiwal Słowian i Wikingów oparty na rekonstrukcji historycznej (Wolin), Sunrise Festival z szerokim przeglądem muzyki elektronicznej (Kołobrzeg), Festiwal Gwiazd (Świnoujście) i fajerwerków (szczeciński Pyromagic). Jak wynika z szacunków Urzędu Marszałkowskiego Pomorza Zachodniego, w okresie trwania finału The Tall Ships Races 2017 Szczecin odwiedziło ponad milion osób. Pozostałe wydarzenia gromadzą łącznie kilkadziesiąt tysięcy widzów. Biorąc pod uwagę, że statystyczny turysta na Pomorzu Zachodnim wydaje dziennie około 555 zł, uczestnicy tylko wspomnianych największych imprez w regionie zostawiają tam ponad 605 mln zł. Jeśli dodać do tego uśredniony koszt noclegu na poziomie 250 zł za noc, wychodzi ponad 1,7 mld zł.
– Festiwale, różnego rodzaju wydarzenia cykliczne nie tylko budują markę Pomorza Zachodniego, lecz także generują realne przychody, bo 75 proc. powyższej kwoty pozostaje w regionie. Obecna sytuacja jest wyjątkowo trudna dla organizatorów tego typu imprez – komentuje marszałek Olgierd Geblewicz.

Stratni taksówkarze

– Kultura i rozrywka to przemysł czasu wolnego, który ma gigantyczny wpływ na kondycję branży hotelarskiej, turystycznej, transportowej czy gastronomicznej. To po prostu sektor odpowiedzialny za napędzanie pozostałych gałęzi gospodarki. Czy decyzję o zakupie nowej pary butów podejmujemy dlatego, że stare się zużyły? Nie, kupujemy, ponieważ chcemy komfortowo czuć się wśród ludzi, których spotkamy m.in. na festiwalu, w klubie, kinie – przekonuje Mikołaj Ziółkowski, szef festiwalu muzycznego Open’er w Gdyni. W 2018 r. impreza zgromadziła rekordowe 140 tys. osób, w tym około 25 tys. z zagranicy (zagrali wtedy m.in. Bruno Mars, Arctic Monkeys i Nick Cave and The Bad Seeds). Sama wartość medialna Open’era szacowana jest na 100 mln zł, a około trzy razy tyle zyskuje lokalna gospodarka.
– Dwa lat temu w open’erowy weekend hotele w Trójmieście i okolicach zanotowały największe obłożenie w ciągu całego roku. O gospodarczym potencjalne naszego festiwalu najlepiej świadczy sytuacja lokalnych taksówkarzy. Najwięcej zarabiają podczas pięciu dni w roku: cztery z nich przypadają na Open’era, a ten piąty to sylwester. Teraz muszą liczyć tylko na noworoczny utarg – wyjaśnia Mikołaj Ziółkowski.
Kolejna prestiżowa impreza w Trójmieście, do której nie dojdzie w tym roku, to Solidarity of Arts, współorganizowana m.in. przez miasto Gdańsk, Urząd Marszałkowski Województwa Pomorskiego oraz Europejskie Centrum Solidarności. W ostatnich latach w wydarzeniu brało udział wiele znakomitości polskiej i zagranicznej sceny muzycznej, jak Tomasz Stańko, Leszek Możdżer, Marcus Miller czy Bobby McFerrin. Koszt takiego festiwalu to prawie 1,1 mln zł (organizatorzy nie udostępniają pełnych informacji finansowych). Zyski z samych sprzedanych biletów podczas ubiegłorocznej edycji wyniosły prawie 67 tys. zł.
Dziennik Gazeta Prawna
Narodowe Centrum Kultury w raporcie „Letnie festiwale muzyczne” z 2016 r. oszacowało wartość ekwiwalentu reklamowego tych imprez w zestawieniu z wydatkami miast na sponsoring. Pod tym względem najwyżej uplasował się Open’er (wartość ekwiwalentu reklamowego wyniosła 41,6 mln zł), a po nim – Przystanek Woodstock przemianowany teraz na Pol’and’Rock (35,2 mln zł) oraz OFF Festival (15,1 mln zł). Gdynia zainwestowała w swój flagowy event 4 mln zł, władze Kostrzyna nad Odrą w rockową imprezę – 266 tys. zł, a Katowice w swój festiwal muzyki alternatywnej – 2,2 mln zł. Wkład samorządów w budowę medialnego profilu festiwalu jest z reguły znikomy, a czasami zerowy (Orange Warsaw Festiwal nie dostaje ani złotówki od miasta). – Kultura i rozrywka są motorem konsumpcji. Siedząc w domu na kwarantannie, większość z nas nie ma żadnych motywacji zakupowych, poza zaspokojeniem podstawowych potrzeb. Dlatego naszej branży nie powinno się lekceważyć w kontekście restartu po koronawirusie – podkreśla Mikołaj Ziółkowski, szef Open’era.