Waszyngton złamał Brukselę, nakładając 15-proc. cła na towary sprowadzane z UE. Podobne „porozumienia” wymusił również na innych partnerach handlowych. Polska prawdopodobnie umknie spod topora, chociaż niektóre branże perturbacji nie unikną. Donald Trump lubi pogrywać sobie z partnerami, więc nic dziwnego, że podjął szefową Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen w Europie jako gospodarz. W jego szkockiej posiadłości w Turnberry doszło do zawarcia umowy handlowej, która, jak sam to określił, jest „największą ze wszystkich”. Wcześniej podobne porozumienie zawarł m.in. z Japonią, które było jednak tylko „potężne”. Wystrzelał się z mocnych słów, jakby nie zakładał, że dojdzie do podpisania umowy z Chinami.
15-proc. cła na europejski eksport do USA
USA i UE faktycznie nominalnie pozostają dwoma największymi rynkami świata (Chiny są największe pod względem PKB liczonego według parytetu siły nabywczej). Relacje handlowe obu gospodarek także są niespotykane – wartość wzajemnej wymiany sięga 1,7 bln dol. rocznie. Wspólnie generują 44 proc. światowego PKB, a Amerykę i Wspólnotę zamieszkuje ok. 800 mln statystycznie bardzo zamożnych konsumentów. Szefowa KE ten ogromny unijny wspólny rynek określiła jako „nasz największy atut”. Gdy największym atutem gospodarki są konsumenci, to niechybny znak, że zaczęło się odcinanie kuponów od dawnej świetności. I to niestety odbija się również w kształcie zawartego w Szkocji porozumienia. Przypomina ono bardziej wymuszenie.
Przede wszystkim UE zgodziła się na nałożenie na swoje towary eksportowane za ocean ceł w wysokości 15 proc. Jednostronnych. Ogłoszone 2 kwietnia 2025 r. przed Białym Domem cła „Dnia Wolności”, które miały obejmować cały świat, w przypadku UE przewidywały 20 proc., ale nawet Trump zakładał, że będą one wzajemne. Dzięki temu co prawda europejski eksport byłby oclony o 5 pp. wyżej, ale unijny rynek byłby analogicznie chroniony przed amerykańskim eksportem, a do kasy UE lub państw członkowskich wpłynęłyby miliardy dolarów od przedsiębiorstw importujących towary made in USA. Stało się inaczej. Problem będą więc mieli eksporterzy ze Starego Kontynentu, którzy dają Europejczykom pracę, a nie importerzy, którzy jedynie dostarczają im towary. Nowa umowa handlowa obejmie zdecydowaną większość europejskiego eksportu do USA, również w wiodących pod względem technologicznym branżach półprzewodnikowej, farmaceutycznej i motoryzacyjnej.
Umowa nie obejmie stali oraz aluminium, ale to dlatego, że Trump nałożył już na nie 50-proc. taryfy obowiązujące producentów z całego świata. Szefowa KE w oświadczeniu wygłoszonym w szkockim Prestwick krótko po spotkaniu z Trumpem przekonywała, że Bruksela i Waszyngton będą współpracować, by w zamian za obniżenie ceł na metale wprowadzić maksymalne kwoty importowe, ale mogą to być jedynie pobożne życzenia. Wszystko i tak przecież będzie zależeć od opinii rezydenta Białego Domu. Z drugiej strony można jednak zauważyć, że według komunikatu Białego Domu w odniesieniu do Wielkiej Brytanii cła na oba metale pozostaną na poziomie 25 proc., a w przyszłości oba państwa mogą wynegocjować inne warunki, np. zastępując taryfy kwotami przywozowymi. Dla porządku warto dodać, że 50-proc. cła obejmą tylko surową stal i aluminium. Te zawarte w gotowych produktach będą oclone według stawek odpowiednich dla miejsca pochodzenia (w przypadku UE – 15 proc.).
O ile zapowiedzi wprowadzenia pokoju na całym świecie spaliły na panewce, o tyle pod względem zmiany globalnego porządku ekonomicznego jak na razie jest dokładnie tak, jak zaplanowali to wcześniej ideolodzy ruchu MAGA
Finalny kształt umowy handlowej jest wciąż niejasny. W Szkocji porozumiano się jedynie w sprawie jej ram, a Trump – jak to z nim bywa – może jeszcze kilka razy zmienić zdanie. Nie dotyczy to oczywiście podstawowych 15-proc. ceł, które wchodzą w życie siedem dni od podpisania przez niego odpowiednich dekretów, czyli 7 sierpnia. Półprzewodniki i farmaceutyki są jednak obecnie objęte specjalnym dochodzeniem na mocy sekcji 232 ustawy o ekspansji handlu z 1962 r., które prezydent może wszcząć w celu ochrony krajowych producentów i strategicznych interesów USA. Według przewodniczącej von der Leyen z ceł wyłączone zostaną leki generyczne oraz sprzęt półprzewodnikowy.
Jeśli ktoś myśli, że to ukłony w stronę Europy, to jest w błędzie. Chociaż państwa UE znacząco odstają od liderów w kwestii produkcji układów scalonych, to pod względem sprzętu do produkcji półprzewodników – kombajnów litograficznych – dominuje holenderskie ASML, które zaopatruje w ten sprzęt gigantów branży: TSMC, Samsunga czy Intela. ASML jest właściwie monopolistą maszyn do litografii EUV, które są niezbędne do produkcji najbardziej zaawansowanych chipów. Trump zapewnił więc sobie relatywnie tani dostęp do maszyn ASML, natomiast UE nie wykorzystała kolejnego wielkiego atutu, jaki miała. Z lekami generycznymi może być podobnie – fabryki farmaceutyczne zza oceanu specjalizują się w produkcji leków patentowych, więc wiele generyków jest sprowadzanych z tańszych krajów.
Z umowy będą wyłączone także niektóre chemikalia i surowce rolne i tu także można podejrzewać, że „niektóre” oznacza dokładnie te, których USA najbardziej potrzebują. Poza tym z taryf celnych zwolniony będzie przemysł lotniczy, czym Waszyngton zamierza ochronić ewentualne dostawy podzespołów dla przechodzącego właśnie trudny okres Boeinga (ogłosił masowe zwolnienia). Podobnej sztuczki Trump użył w relacjach z Brazylią, z którą jednak nie doszło do rozmów. Brazylijski rząd wprowadził surowe przepisy dotyczące mediów społecznościowych oraz kontynuuje postępowanie karne względem poprzedniego prezydenta Jaira Bolsonaro w sprawie próby przeprowadzenia zamachu stanu. Trump nałożył więc na kraj 50-proc. cła, które… nie obejmą kluczowych dla Amerykanów brazylijskich produktów eksportowych, czyli kawy, wołowiny, pomarańczy, cukru oraz, znów, części do samolotów. Rząd w Brasílii ponoć spodziewał się jeszcze gorszych warunków, a prezydent Lula da Silva przed Trumpem klękać nie zamierza, ale może to tylko chwilowe stroszenie piórek.
Bruksela nie zrobiła nawet tego. Trzeba jasno powiedzieć, że 15-proc. cła są zwyczajnie nieuzasadnione. Trump uznaje, że cała luka w handlu z innymi państwami globu jest stratą USA, a właściwie nawet czymś na kształt podatku nakładanego przez te kraje na amerykański eksport. Abstrahując od tego, że jest to zupełnie niemądre, nawet gdyby przyjąć tę kuriozalną metodologię, 15 proc. cła to wciąż za dużo. Według danych Eurostatu w 2023 r. deficyt USA w handlu towarami i usługami łącznie wyniósł ok. 10 proc. unijnego eksportu za ocean. I taką stawkę Komisja Europejska powinna wynegocjować.
Branże i państwa najbardziej narażone na straty
Według analizy Nicka Brooksa, kierownika ds. badań ekonomicznych i inwestycyjnych z agencji ICG, nowe cła nie będą miały destrukcyjnego wpływu na unijną gospodarkę, gdyż eksport do USA stanowi tylko 2,8 proc. PKB UE. Prognozy mówią o spadku unijnego PKB o 0,3–0,5 proc., jednak niektóre państwa i branże stracą więcej. Najbardziej narażona na straty jest Irlandia, dla której eksport do USA to aż prawie 11 proc. PKB. Kolejne są Niemcy (3,8 proc.) i Holandia (3,2 proc.).
Z oczywistych względów Polskę najbardziej interesuje to, jak zareaguje Berlin. Eksport do USA motoryzacji i maszyn to łącznie 1,6 proc. niemieckiego PKB. Dodatkowo za 0,6 proc. odpowiada eksport farmaceutyków. To bardzo złe informacje nie tylko dla Berlina, lecz również dla Budapesztu. Uzależnione od niemieckich inwestycji Węgry w zeszłym roku wpadły w techniczną recesję, a w tym – wzrost PKB wyniesie według prognozy MFW ledwie 0,7 proc. W Polsce będzie to 3,1 proc. Warszawy nie powinno to jednak uspokajać, gdyż dobicie przemysłu niemieckiego przez Trumpa bezpośrednio odczują przynajmniej pracownicy niektórych przedsiębiorstw motoryzacyjnych i produkujących maszyny, którzy w najlepszym razie pożegnają się z podwyżkami, a w najgorszym – z pracą.
Mimo wszystko skutki dla Polski, która bezpośrednio eksportuje do USA relatywnie niewiele, będą stosunkowo niewielkie. Według Polskiego Instytutu Ekonomicznego, nasze PKB spadnie w związku z cłami o ok. 0,22 proc., czyli nawet dwukrotnie mniej niż w całej UE. Najbardziej narażony na straty będzie przemysł metalurgiczny, którego eksport może być niższy o 1,25 proc. O niespełna 1 proc. może spaść sprzedaż za granicę polskich mebli oraz maszyn. Relatywnie bardziej narażone od innych branż będą również produkcja urządzeń elektrycznych, wyrobów z metali oraz z gumy i tworzyw.
Nierealne zobowiązania inwestycyjne i energetyczne
Porozumienie ramowe między USA i UE zawiera jednak dodatkowe komponenty – inwestycyjny oraz energetyczny. Unia zobowiązała się do zwiększenia bezpośrednich inwestycji zagranicznych (BIZ) w USA o 600 mld dol. do 2029 r. Problem w tym, że wypełnienie tego warunku wydaje się mało prawdopodobne. Według analizy Goldman Sachs zwiększenie europejskich BIZ w USA o 600 mld dol. w tak krótkim czasie wymagałoby ich skokowego wzrostu o ponad połowę co roku. Tymczasem KE nie ma żadnych instrumentów do tego, żeby skłonić europejskie przedsiębiorstwa do tak gwałtownych ruchów. W jakiejś mierze same się skłonią z powodu nowych ceł (w niektórych przypadkach produkcja na rynek amerykański będzie bardziej opłacalna na miejscu). Trudno jednak przypuszczać, by Trump aż tak je zachęcił swoimi nieobliczalnymi działaniami, by europejskie BIZ skoczyły o połowę – przecież warunki zmieniają się jak w kalejdoskopie, a inwestycje typu green field potrafią trwać latami.
Jeszcze mniej prawdopodobne jest sprostanie deklaracjom dodatkowych zakupów surowców energetycznych z USA o wartości 750 mld dol. w latach 2025–2028. Mowa o 163 mld euro rocznie. Tymczasem, według analizy PIE, cały import surowców energetycznych do UE w 2024 roku wyniósł 376 mld euro, a USA odpowiadały tylko za 19 proc. Poza tym ten import już wzrósł od momentu wybuchu wojny w Ukrainie ponad dwukrotnie – do 80 mld euro w 2024 r., ze szczytem sięgającym 100 mld euro w 2022 r. W porównaniu z zeszłym rokiem europejskie zakupy surowców energetycznych za oceanem musiałyby więc wzrosnąć dwukrotnie. To będzie trudne nie tylko dla Starego Kontynentu, który musiałby w tym celu wypowiadać zawarte wcześniej kontrakty, lecz także dla USA, w których trzeba by znacząco zwiększyć wydobycie (lub również wypowiadać kontrakty). Oczywiście Trump wypowiedział słynne „drill, baby, drill” (wierć, kochanie, wierć), tylko że jak na razie skończyło się na słowach. Od początku roku odnotowano tylko 2-proc. wzrost wydobycia ropy, a niemal połowa firm z branży deklaruje raczej ograniczanie liczby nowych odwiertów.
Trump przebudowuje globalny system handlu
Porozumienie z UE to jednak tylko część szerszej geopolitycznej układanki. Trump w ostatnich dniach porozumiał się co do ram analogicznych umów z Wielką Brytanią, która wynegocjowała stawkę 10 proc. Chociaż „wynegocjowała” to akurat złe słowo, tyle ogłosił podczas „Dnia Wyzwolenia” prezydent USA. Brytyjczycy mają dosyć zbilansowany handel z Amerykanami, więc Trump nałożył na ich towary taryfę domyślną, którą dla całego świata określił właśnie na tym poziomie. Poza tym porozumiał się także z Japonią, której, jak wskazuje Atlantic Council, „zaproponował” warunki zbieżne z tymi wymuszonymi na Europejczykach. 15-proc. cła nałożone zostaną również na towary z Korei Południowej.
Ramy umów handlowych uzgodniono także z Wietnamem (cła w wysokości 20 proc.) i Filipinami (19 proc.). W każdym z tych przypadków warunki również nie odbiegają od pozostałych partnerów handlowych. Zadowoleni mogą być szczególnie Wietnamczycy, którzy notują ogromną nadwyżkę w handlu z USA – ich eksport przewyższa import około 10-krotnie, dlatego też 2 kwietnia Trump chciał im „przyłożyć” zaporową taryfą rzędu 46 proc. Jak wskazuje jednak Atlantic Council, oba kraje Azji Południowo-Wschodniej uzyskały całkiem łagodne warunki względem tych wyjściowych, gdyż zgodziły się na preferencyjne traktowanie Amerykanów w swoich ważnych portach przeładunkowych, co już wzbudziło gniewną reakcję ze strony Chin. „W ciągu siedmiu miesięcy Trump przebudował globalny system handlu, którego budowa zajęła 70 lat” – powiedział Atlantic Council (AC) były doradca MFW Josh Lipsky.
„To nie są jedynie umowy handlowe” – stwierdziła zaś dla AC Barbara C. Matthews, była attaché skarbowa USA przy Unii Europejskiej. Wszystkie te porozumienia mają w zamian za zobowiązania dotyczące handlu, energii oraz inwestycji ujednolicić bilateralne interesy gospodarcze i strategiczne stron w zamian za dalsze gwarancje bezpieczeństwa ze strony USA. W ten sposób realizują się więc postulaty czołowych ideologów trumpizmu, według których należy ściśle powiązać kwestie bezpieczeństwa z warunkami handlu oraz parytetami walut. To ostatnie również już się dzieje, gdyż dolar w tym roku drastycznie osłabł, co będzie sprzyjać odbudowie amerykańskiego przemysłu w równym stopniu co wprowadzane właśnie taryfy.
Czy Trump się przeliczy?
Czy ten plan może się finalnie powieść? W badaniu „Make America Great Again? The Economic Impacts of Liberation Day Tariffs” Ina Simonovsky wskazuje, że teoretycznie jest możliwość, by gospodarka wielkości amerykańskiej osiągnęła nawet 2,2 proc. dodatkowego PKB, dzięki nałożeniu masowych taryf na głównych partnerów handlowych. Spełnionych musiałoby zostać jednak kilka warunków, z których kluczowe są dwa. Po pierwsze, cała akcja musiałaby się odbyć bez wywołania działań odwetowych ze strony większości partnerów. Po drugie, stawki nakładane na kluczowych dostawców towarów musiałyby być w miarę ujednolicone, by uniemożliwić relokację importu. Poza tym korzyści z taryf powinny zostać spożytkowane na obniżki krajowego podatku dochodowego, by pobudzić wewnętrzną aktywność gospodarczą.
W swoim tekście na łamach CSIS „Trump’s Trade Strategy Takes Shape After August 1 Tariff Moves” Ina Simonovsky i Philip Luck wskazują, że wykrystalizowała się już ogólna strategia handlowa Trumpa. Jej elementami są: zbliżone do siebie, ale znaczące taryfy nałożone na towary dostarczane przez partnerów; wprowadzenie wyższych stawek na wąską gamę wyselekcjonowanych towarów (stal i aluminium, a w przyszłości być może również na inne, objęte dochodzeniem z sekcji 232); akceptacja zobowiązań inwestycyjnych i zakupowych w zamian za łagodniejsze potraktowanie; dążenie do niewywoływania retorsji od pozostałych stron. Można jeszcze dodać, że Trump stawia jednoznacznie na umowy bilateralne, a nie w ramach większych grup partnerów, do czego namawiali Europę autorzy analizy na łamach VoxEU „An alliance for open trade: How to counter Trump's tariffs”. Według nich UE powinna porozumieć się z Mercosurem, Japonią, Koreą Południową, Kanadą, Indiami czy Meksykiem. Poza tym dołożenie do umów ramowych komponentu inwestycyjno-zakupowego zwiąże strony umów z USA, co z jednej strony jeszcze poprawi finalny bilans gospodarczy polityki Trumpa, a z drugiej ułatwi mu wytłumaczenie swoim wyborcom zaangażowanie wojskowe Amerykanów w odległych rejonach świata.
Wyniki budżetu federalnego w krótkim terminie niewątpliwie się poprawią. Analiza BBC „How much cash is the US raising from tariffs?” autorstwa Bena Chu, Daniela Wainwrighta i Phila Leake’a wskazuje, że już w czerwcu dochody budżetowe z ceł wyniosły 28 mld dol. – trzykrotnie więcej niż w analogicznym okresie roku 2024. Jeśli ten trend się utrzyma, w ciągu następnych 10 lat dzięki wpływom z taryf handlowych dług federalny może spaść nawet o 2,5 bln dol. Korzyści z zawieranych umów handlowych z nawiązką pochłoną jednak koszty „wielkiej, pięknej ustawy”, która drastycznie obniżyła podatki federalne. Jej koszt do 2034 r. sięgnie aż 3,7 bln dol. Finalnie więc dług federalny nawet wzrośnie, ale jest to zasadniczo zgodne z warunkami uzyskania premii do wzrostu dzięki obniżeniu podatków krajowych.
Jak na razie jednak gospodarka amerykańska cłami się udławiła. Widać to w szczególności po zaskakująco słabych wynikach zatrudnienia. Wpływy z taryf handlowych są dla budżetu federalnego dochodem, ale dla przedsiębiorstw ściągających materiały i półprodukty analogicznym kosztem. Zaporowe cła na stal i aluminium muszą boleć amerykański przemysł, podobnie jak wojna handlowa z Pekinem, który zapewniał dostawy nie tylko konsumentom, lecz także producentom. W lipcu amerykańskiej gospodarce przyrosło 73 tys. miejsc pracy, co było wynikiem gorszym od roku poprzedniego, gdy wzrost zatrudnienia zbliżył się do 100 tys. Co więcej, drastycznie zrewidowano w dół wyniki za maj i czerwiec, gdy comiesięczny przyrost zatrudnienia był niższy niż 20 tys., co stanowiło dramatyczny spadek względem kwietnia. W reakcji na te wyniki Trump w swoim stylu po prostu zwolnił Erikę McEntarfer, urzędniczkę odpowiedzialną za statystyki pracy, oskarżając ją jeszcze o celowe fałszowanie wyników, by polityka republikanów wypadała niekorzystnie.
Może się więc okazać, że za cztery lata to wyborcy odwołają ekipę republikańską z Waszyngtonu. Trump jednak liczy na to, że korzystne efekty jego polityki wymuszanego protekcjonizmu pojawią się znacznie wcześniej. I może się nie przeliczyć. O ile jego zapowiedzi wprowadzenia pokoju na całym świecie spaliły na panewce, o tyle pod względem zmiany globalnego porządku ekonomicznego jak na razie jest dokładnie tak, jak zaplanowali to wcześniej ideolodzy ruchu MAGA. Polska może się cieszyć, że porozumienie handlowe USA–UE okazało się dla Warszawy relatywnie korzystne na tle innych państw UE, a sam fakt jego zawarcia powinien „zakorzenić” Amerykanów w regionie na dłużej, chociaż zapewne w nieco ograniczonej formie. Jeśli jednak kryzys gospodarki niemieckiej i innych, ściśle z nią powiązanych (z węgierską na czele) rozleje się na całą UE, zapłaczemy i my. Szczególnie jeśli nie uda się dopiąć umowy z krajami grupy Mercosur, która w obecnej sytuacji wydaje się ostatnią deską ratunku dla europejskiego przemysłu. ©Ⓟ