Co perspektywa ewolucyjna wnosi w rozumienie procesów demograficznych?

Wpływ ewolucji na płodność ukształtował się dziesiątki tysięcy lat temu. Na tle innych gatunków ludzie wyróżniają się niską płodnością. W tradycyjnych populacjach, tj. wśród łowców zbieraczy, dzietność wynosiła 4-5 dzieci na kobietę.

To mało?

Inne gatunki miewają dziesiątki czy setki potomstwa. To dość łatwo wyjaśnić: dzieci pozostają zależne od dorosłych przez 18-20 lat, czyli znacznie dłużej niż w przypadku innych naczelnych. Ludzkiemu potomstwu trzeba dostarczać duże ilości energii ze względu na rozwój mózgu. Badania współczesnych populacji łowiecko-zbierackich pokazują, że kobieta nie była w stanie samotnie wychowywać wielu dzieci w trudnych warunkach. Dlatego polegano na systemie kooperatywnym, obejmującym nie tylko matki, ale także ojców, dziadków, ciotki, wujków, starsze rodzeństwo, a nawet niespokrewnionych członków grupy, którzy dzielili się jedzeniem i obowiązkami.

„Potrzeba wioski, by wychować dziecko...”

A wówczas plemienia czy stada. System ten skrócił odstępy między kolejnymi ciążami do 3-4 lat. U szympansów lub bonobo sięgają one 5-6 lat, a u orangutanów 8-9 lat. W społeczeństwach łowiecko-zbierackich szczególną rolę w procesie wychowania pełniły babcie, czyli kobiety po menopauzie, które poświęcały pozostałe 15-20 lat życia na pomoc córkom w opiece nad wnukami i poszukiwaniu pożywienia. Taki układ wspierał stabilną płodność mimo intensywnych inwestycji w każde dziecko.

Jeszcze do niedawna babcie odgrywały ważną rolę wychowawczą. Zmieniło się to od czasu urbanizacji połączonej z migracją do miast. Dziadkowie zostawali na wsi, więc nie mogli się zbytnio angażować w opiekę nad wnukami. Czy to zjawisko ogranicza dzietność?

Jako młody adiunkt na Uniwersytecie Michigan doświadczyłem tego na własnej skórze. Moja żona i ja wychowywaliśmy trójkę dzieci w domu jednorodzinnym. Zrozumieliśmy wtedy, że pogodzenie dwóch karier jest niezwykle trudne. Jak ja zazdrościłem absolwentom mieszkającym w mieszkaniach komunalnych!

Dlaczego?

Ich mieszkania były rozmieszczone wokół dziedzińca. Dzięki temu pary mogły w naturalny sposób dzielić się obowiązkami związanymi z opieką nad dziećmi. Przypominało to spółdzielcze układy łowców zbieraczy. Dzieci bawiły się bezpiecznie razem, a rodzice wymieniali się obowiązkami. To, w jakim stopniu migracje izolują młode rodziny od dziadków i zwiększają koszty opieki nad dziećmi, zależy od kraju. W Stanach Zjednoczonych około połowa rodzin mieszka w odległości 10 mil od dziadków, co ułatwia rodzinne wsparcie. W Europie sytuacja może być trudniejsza. Ale pańska obserwacja podpowiada, że można by wprowadzić rozwiązania łagodzące ten problem.

Jakie?

System wspólnej opieki nad dziećmi lub polityki zachęcające do wielopokoleniowej bliskości. Niestety, odtworzenie wspierających sieci, które w przeszłości umożliwiały wyższą płodność, wymagałoby głębokiej transformacji kulturowej i strukturalnej.

Ludzka dzietność ewoluowała na przestrzeni tysiącleci. Czy w czasach zbieracko-łowieckich była najwyższa?

Nie. Była zaledwie wystarczająca do przetrwania populacji. Dzietność wzrosła dopiero po ewolucji neolitycznej do ok. sześciu urodzeń na kobietę. Jednocześnie w osiadłych społecznościach zwiększyła się gęstość zaludnienia, a z nią śmiertelność, np. z powodu chorób zakaźnych. W przedindustrialnej Europie współczynnik dzietności wynosił średnio 4-5 urodzeń na kobietę, czyli blisko poziomu z okresu zbieracko-łowieckiego. Miało to związek m.in. z późnym wiekiem zawierania małżeństw – w niektórych społeczeństwach wynosił on nawet 25-28 lat. W porównaniu ze współczesnymi wskaźnikami dzietności – często poniżej dwóch urodzeń – te historyczne wydają się wysokie. Dobór naturalny faworyzował nie maksymalizację płodności, lecz jej optymalizację, czyli gwarantował, że wystarczająca liczba potomstwa przeżyje do dorosłości, aby przedłużyć linię. Niektóre gatunki wyewoluowały tak, by produkować nieliczne potomstwo przy dużych inwestycjach, w innych rodzą się setki dzieci, z których tylko kilkoro przeżywa i ma minimalną opiekę rodzicielską.

Czy istnieje wskaźnik płodności „preferowany” przez ewolucję?

Zbyt mała liczba potomstwa grozi wyginięciem linii. Zbyt duża liczba potomstwa obciąża zasoby, zmniejszając wskaźniki przeżywalności i reprezentację genetyczną. Łowcy zbieracze zarządzali tą równowagą z niezwykłą precyzją. Jeśli kobieta zaszła w ciążę, gdy jeszcze karmiła piersią pierwsze dziecko, często praktykowała dzieciobójstwo. Nie miała wystarczająco zasobów, by opiekować się dwójką dzieci urodzonych w bliskich odstępach czasu. Podobnie było, jak umierał ojciec: grupa – zazwyczaj 15-20 osób w trzech lub czterech gospodarstwach domowych – również mogła wybrać dzieciobójstwo, nadając priorytet zasobom. Odzwierciedla to zachowania obserwowane u ptaków: optymalna wielkość lęgów maksymalizuje przeżycie piskląt, a nadmiar jaj jest czasami odrzucany.

Czy dobrze rozumiem, że w społeczeństwach łowiecko-zbierackich dzieci były uznawane za ciężar ze względu na ich długotrwałą zależność od rodziców?

Dzieci były przede wszystkim konsumentami zasobów, do pozyskania których nie mogły się przyczynić. Środowisko było niebezpieczne, a polowanie wymagało umiejętności, w których biegłość osiągało się po czterdziestce. Dziewczęta mogły pomagać w zbieractwie, ale ich wydajność sięgała może jednej trzeciej czy połowy wydajności dorosłego. W przypadku dzieci szczyt konsumpcji netto przypadał w wieku 10-12 lat. Malała ona wraz ze zbliżaniem się 18-20 lat. Dzieci zaczynały wtedy wnosić coraz większy wkład w zasoby grupy. Kontrastuje to ze społeczeństwami rolniczymi, w których można było pracować od wczesnych lat. Łowcy zbieracze stosowali przemyślane strategie reprodukcyjne. Byli wyczuleni na punkcie kosztów i dokonywali świadomych wyborów, biorących pod uwagę dostępność zasobów.

Śmiertelność to jedyny czynnik, który uległ zmianie w kontekście reprodukcji wraz z przejściem na osiadły tryb życia?

Oczywiście, że nie. Wraz z nadejściem rolnictwa ziemia stała się cennym zasobem, regulowanym przez prawa własności, które często przysługiwały osobom starszym. Zmieniło to role ekonomiczne. O ile w społeczeństwie zbieraczy starsi pracowali właściwie do końca życia, o tyle w świecie rolniczym ludzie pracowali z wiekiem się coraz mniej, a coraz bardziej polegali na pracy swoich dzieci. Osoby starsze mogły pełnić funkcje nadzorcze lub zapewniać opiekę nad potomstwem, ale ich wkład ekonomiczny malał. Dzieci stały się cennymi pracownikami w rolnictwie: pielęgnowały uprawy, zajmowały się zwierzętami gospodarskimi, które nie wymagały specjalistycznych umiejętności. Dzięki bezpieczniejszym dostawom żywności odstępy między narodzinami uległy skróceniu, a płodność wzrosła i pozostała wysoka do czasu rewolucji przemysłowej.

Dlaczego rewolucja przemysłowa obniżyła dzietność? Czy to zgodne z logiką ewolucyjną?

Industrializacja obniżyła wiek zawierania małżeństw, ale pary zaczęły stosować antykoncepcję – stosunek przerywany czy wczesne formy prezerwatyw. To doprowadziło do obniżenia liczby potomstwa pod koniec XIX w. w dużej części Europy. Spadek ten jest trudny do pogodzenia z logiką ewolucyjną. Jedna z hipotez sugeruje, że myśliwi zbieracze ewoluowali w celu optymalizacji płodności, równoważąc inwestycje na dziecko, aby zapewnić grupie przetrwanie. W społeczeństwach uprzemysłowionych zyski z inwestowania w dzieci – np. z edukacji – stale rosły, co skłoniło rodziców do wybierania mniejszej liczby potomstwa, ale o „wyższej jakości". Innym czynnikiem jest kultura. Wraz z rozwojem środków masowego przekazu i komunikacji nastąpiło przesunięcie wartości: od sukcesu reprodukcyjnego do uznania społecznego. Na przykład w Brazylii rozpowszechnienie telenowel przedstawiających bezdzietne rodziny korelowało ze spadkiem dzietności. Ludzie naśladowali te modele do tego stopnia, że nadawali dzieciom imiona bohaterów. Dzietność spadała szczególnie w regionach, w których dostęp do telewizji był większy.

Czy narracje kulturowe mogą być silniejsze niż gatunkowy instynkt przetrwania?

Mają one duży wpływ na płodność, czasami przeważają nad presją ewolucyjną. Narracje się zmieniają – np. sprzyjająca dzietności narracja religijna słabnie. Z drugiej strony – współczynnik urodzeń w Iranie gwałtownie spadł, mimo że islam jest tam oficjalną religią, a katolicka Francja w XVIII i XIX w. notowała największe spadki dzietności w Europie. W Stanach Zjednoczonych różnice płodności między różnymi wyznaniami też się zmniejszyły. Mormoni i amisze mają nieco wyższe wskaźniki, ale jak długo tak pozostanie? Amisze to mała grupa, która mierzy się z problemami związanymi z niedoborem ziemi i dziedziczeniem. Dalszy wzrost populacji oznacza deficyt zasobów, więc można oczekiwać, że nastąpi w tym zakresie samoregulacja.

Ortodoksyjni żydzi wciąż miewają po 10 i więcej dzieci.

Owszem, judaizm jest silnym czynnikiem płodności, ale w Izraelu występuje jeszcze inny bodziec: obawa o przetrwanie, która może wzmacniać dzietność. Może, ale nie musi. Niektóre kraje żyją w stanie zagrożenia, ale mają bardzo niską płodność.

Na przykład Korea Południowa.

Tak, dzietność wynosi tam ok. 0,75 dziecka na kobietę. To samo dotyczy Chin i innych krajów Azji Wschodniej. Niska dzietność wynika tam z wielkich inwestycji rodziców w dzieci. W Korei Południowej prywatne wydatki na edukację dorównują lub przewyższają wydatki publiczne. I są 2-3 razy wyższe niż w Europie.

Skąd ta różnica?

Jedną z przyczyn jest powszechne wśród rodziców przekonanie, że przyjęcie ich dzieci na jeden z trzech najlepszych uniwersytetów ma kluczowe znaczenie dla sukcesu. Edukacja jest w Korei Południowej traktowana tak priorytetowo, że zajęcia w szkołach kończą się nawet o 23.00. Kiedy rząd chciał ograniczyć godziny nauki, rodzice protestowali, uważali, że to ograniczy perspektywy ich dzieci. Chiny podążają podobną drogą. Europa opiera się głównie na oświacie publicznej, nie ma tak silnie rozbudowanej edukacji prywatnej. To zmniejsza koszt wychowania dzieci.

Podsumowując: kultura zaczęła występować wbrew naturze?

Jedno urodzenie na kobietę to wskaźnik ewolucyjnie niezrównoważony. Prowadzi do zmniejszenia populacji, nie zapewnia ciągłości genetycznej. W przeciwieństwie do innych gatunków, u których cechy kulturowe są zazwyczaj adaptacyjne, kultura ludzka może promować zachowania sprzeczne z sukcesem ewolucyjnym, takie jak przedkładanie kariery lub konsumpcji nad reprodukcję. Gatunki mogą wykształcić cechy dostosowane do jednego środowiska, które stają się nieadaptacyjne, gdy zmieniają się warunki. Ewolucja kulturowa człowieka może to zaostrzyć, napędzając zachowania sprzeczne z biologicznymi imperatywami. Kultura nie jest jedynie przedłużeniem ewolucji biologicznej, lecz procesem, który może obrać własny kierunek. Czasem jej efekty mogą zagrażać przetrwaniu.

Dlaczego ludzka kultura nie dostosowuje się do ewolucji biologicznej?

To dość proste. Ludzie mają zaawansowane zdolności poznawcze i umiejętności tworzenia złożonych narracji, które mogą nadawać priorytet wartościom niezwiązanym z przetrwaniem. Inne gatunki przekazują zachowania adaptacyjne w ramach swoich kultur, np. wrony spędzają ponad rok na nauce budowania i używania narzędzi zdobywania owadów. Kultura ludzka zawiera elementy neutralne, a nawet przynoszące efekt przeciwny do zamierzonego, np. wartości gloryfikujące samotność lub bezdzietny styl życia. Media i technologia wzmacniają te trendy, wywołując napięcie między ewolucją kulturową i biologiczną. Narracje kulturowe celebrujące indywidualne osiągnięcia lub konsumpcję mogą zmniejszyć płodność nawet w środowiskach bogatych w zasoby.

W ciągu dziesięcioleci normy kulturowe, rynki pracy i polityki będą ewoluować, by ułatwiać mężczyznom i kobietom godzenie kariery zawodowej z życiem rodzinnym

Czy perspektywa ewolucyjna jest spójna z innymi wyjaśnieniami spadku dzietności?

Uzupełnia je, używając nieco innego języka. Standardowe wyjaśnienie ekonomiczne spadku dzietności zakłada, że wraz ze wzrostem wykształcenia i możliwości zatrudnienia kobiet rośnie koszt alternatywny posiadania dzieci (utracone korzyści, które uzyskaliby rodzice, gdyby nie zdecydowali się na powiększenie rodziny, m.in. utracone zarobki z powodu urlopu macierzyńskiego czy koszty opieki – red.). W przeszłości aktywność kobiet na rynku pracy miała niższą wartość, więc rodzenie dzieci było mniej kosztowne. Teraz, gdy kobiety pracują w biurach czy w innych miejscach mniej kompatybilnych z rodzicielstwem, dzieci są stosunkowo droższe, mimo rosnących zarobków. Inna teoria, autorstwa ekonomisty Gary'ego Beckera, sugeruje, że wraz ze wzrostem dochodów rodzice oczekują dzieci o „wyższej jakości" – inwestują więcej w mniejszą liczbę potomstwa. To właśnie widać w Azji Wschodniej.

To tłumaczy spadek dzietności z 4-5 do ok. dwójki dzieci na kobietę, ale czy wyjaśnia spadek do mniej niż jednego urodzenia?

Nie jestem pewien. Pogląd, że ludzie w bogatych krajach „nie mogą sobie pozwolić" nawet na jedno dziecko, wydaje się przesadzony. Rolę odgrywają czynniki kulturowe i behawioralne czy trudności, z jakimi borykają się kobiety w łączeniu kariery zawodowej i życia rodzinnego.

Polityka społeczna może tu pomóc?

Trudno powiedzieć. Skandynawska polityka wspierająca równowagę między pracą a rodziną początkowo odniosła sukces, ale nawet tam płodność obecnie spada. Ogólnie rzecz biorąc, mężczyźni nadal w minimalnym stopniu uczestniczą w obowiązkach domowych i opiece nad dziećmi. Pozostawiają kobiety z nieproporcjonalnym obciążeniem, co zniechęca je do rodzenia. Znajdujemy się w kulturowej i demograficznej nierównowadze. Oczekiwania społeczne, role mężczyzn i instytucje nie dostosowały się do rozszerzonych ról kobiet.

Ankiety często pokazują, że ludzie chcą mieć dwoje lub troje dzieci, ale ostatecznie mają ich mniej. Jak wiarygodne są te preferencje?

Do odpowiedzi ankietowych o pożądanej wielkości rodziny należy podchodzić sceptycznie, bo mogą na nie wpływać oczekiwania społeczne. Jednak różnica między pożądaną a rzeczywistą płodnością sugeruje, że istnieją bariery, które uniemożliwiają ludziom osiągnięcie swoich celów.

To się zmieni?

Spodziewam się, że w ciągu dziesięcioleci normy kulturowe, rynki pracy i polityki będą ewoluować, by ułatwiać mężczyznom i kobietom godzenie kariery zawodowej z życiem rodzinnym, a w efekcie zwiększyć dzietność.

Do poziomu zastępowalności pokoleń?

Nie aż tak, ale możliwe, że uda się w końcu umożliwić młodym ludziom posiadanie takiej liczby dzieci, jakiej pragną.

Jak dokładne są prognozy demograficzne?

Organizacja Narodów Zjednoczonych, która opracowuje prognozy demograficzne od lat 40. XX w., stosuje solidną metodologię. Jednak prognozowanie dzietności, zwłaszcza dla konkretnych krajów, jest niezwykle trudne ze względu na podatność tego wskaźnika na zmiany kulturowe, gospodarcze i technologiczne. Demografowie zdają sobie z tego sprawę, ale ich prognozy nadal zawierają dużą dozę niepewności. Prognozy ONZ dla Polski zakładają łagodny wzrost dzietności do 1,4 w 2050 r. Nie przewidują dalszego spadku poniżej jednego urodzenia na kobietę, jak w Korei Południowej. Ale nie oznacza to, że taki spadek nie nastąpi.

A może technologia nas uratuje?

Nie można tego wykluczyć. Technologie takie jak zamrażanie komórek jajowych czy zapłodnienie in vitro pozwalają kobietom na opóźnienie rodzenia dzieci. Potencjalne możliwości przyszłości, takie jak sztuczne macice, mogą jeszcze bardziej zmienić dynamikę reprodukcyjną, choć bez szerokiej akceptacji społecznej ich wpływ może być ograniczony.

A leczenie niepłodności?

Na wskaźnik dzietności ma ono niewielki wpływ. Ostatecznie jego wzrost będzie zależał od zmian wartości i priorytetów społecznych, nie tylko od innowacji technologicznych.

Niedawno napisałem artykuł porównujący przyszłą demografię Stanów Zjednoczonych i Chin w kontekście ich globalnej rywalizacji. Postawiłem tezę, że USA wygrają wyścig demograficzny ze względu na imigrację. Niektórzy twierdzą, że to jest jedyne realne rozwiązanie dla niskiej dzietności w państwach rozwiniętych. Zgadza się pan?

Zarówno podejście pronatalistyczne, jak i proimigracyjne ma swoje zalety, ale to imigracja oferuje szybsze rozwiązanie, szczególnie dla krajów o niskich wskaźnikach dzietności. Tyle że przeszkodą jest tu opór społeczny, którego nie da się w pełni regulować.