Należy przypomnieć, że obecny rząd głosował przeciwko paktowi, uznając, że nie uwzględnia on specyfiki Polski oraz innych państw graniczących z Rosją i Białorusią. W całej Europie dyskusja o migracji jest rozgrzana do czerwoności, przez co łatwo zapomnieć, że pakt to w rzeczywistości nie jeden akt prawny, tylko pakiet dziewięciu rozporządzeń i jednej dyrektywy. W jego obecnej wersji zapisano użyteczne propozycje, na których skorzysta cała Unia Europejska, w tym Polska, szczególnie w zakresie bezpieczeństwa migracyjnego.
Tak. Migracje są wyzwaniem europejskim i taka też musi być odpowiedź. Pierwotna odsłona paktu, choć była taką próbą, odpowiadała raczej na wyzwania kryzysu z lat 2015-2016, a nie obecne. Dlatego dokument musiał być zmieniany i uzupełniany, chociażby w sferze tzw. polityki powrotowej. Obecnie nierzadko mamy do czynienia z sytuacją, gdy jedna ze stolic nie uznaje decyzji powrotowej wydanej przez innego członka UE. Wartymi wdrożenia są też przepisy rozbudowujące system Eurodac służący do porównywania odcisków palców osób ubiegających się o ochronę międzynarodową. Jako Europa powinniśmy szukać bardziej skoordynowanego podejścia, również w kwestii niekiedy dziurawego systemu dublińskiego, tak aby zapobiegać tzw. wtórnym ruchom migracyjnym, które czasami skutkują przerzucaniem problemów jednego państwa na inne.
To nie do końca tak. W wyniku dyskusji z Komisją Europejską i duńską prezydencją w Radzie UE ustaliliśmy, że Polska będzie stosować się tylko do tych rozporządzeń, które zapewnią nam bezpieczeństwo i pozwolą zachować standardy w krajowej polityce migracyjnej. Dotyczy to również kontrowersyjnego mechanizmu solidarnościowego niesłusznie uznawanego za główny, a nierzadko jedyny filar migracyjnej inicjatywy Brukseli. Tu nie ma znaku równości, choć trudno się dziwić temu dysonansowi w sposobie rozumienia paktu, biorąc pod uwagę, że to kilkaset stron wypełnionych skomplikowaną, administracyjno-prawniczą treścią.
Na razie czekamy na ostateczne sprawozdanie i decyzję wykonawczą KE, która ustali, czy i pod jaką presją znajdują się w tym momencie poszczególne państwa. W przypadku Polski unijni urzędnicy wezmą pod uwagę liczbę uchodźców przybyłych z Ukrainy po wybuchu pełnoskalowej wojny w 2022 r., liczbę beneficjentów ochrony międzynarodowej i hybrydowe zagrożenia na granicy z Białorusią związane z instrumentalizacją i weaponizacją migracji przez reżim Alaksandra Łukaszenki. Zabiegaliśmy o to od ponad półtora roku.
Negocjacje z KE i Duńczykami toczyły się przede wszystkim wokół tego, czy zostaniemy uznani za kraj pod presją migracyjną, narażony na ryzyko presji migracyjnej lub stojący w obliczu znaczącej sytuacji migracyjnej. Jeśli Polska trafi do grupy państw stojących w obliczu znaczącej sytuacji migracyjnej, rząd uzyska prawo do potwierdzenia częściowego lub całkowitego wyłączenia ze zobowiązań solidarnościowych w postaci relokacji oraz wkładów finansowych lub sprzętowo-personalnych. Z zapowiedzi wynika, że Polska, jak tylko pojawi się taka możliwość, notyfikuje zwolnienie z całości wkładów solidarnościowych. I podobnie będzie w kolejnych latach. Jednocześnie nie wykluczamy udzielenia wsparcia logistycznego czy osobowego krajom południa Europy, które posiadają granice morskie – często trudniejsze do ochrony niż te lądowe.
Stanowisko rządu pozostaje spójne od grudnia 2023 r. Pan premier jednoznacznie stwierdził, że obecnie i w przyszłości Polska nie przyjmie nikogo w ramach relokacji. W rozmowach z władzami UE od samego początku sprzeciwialiśmy się nie tylko partycypowaniu Polski w mechanizmie solidarności, ale także mechanizmowi jako takiemu. I widać, że mieliśmy rację.
O tym, że osiągnięcie kompromisu nie będzie łatwe, mogliśmy przekonać się w trakcie rozmów eksperckich na temat relokacji i – szerzej – mechanizmów solidarności. Ogłoszenie listy państw mierzących się z presją migracyjną pierwotnie miało nastąpić 15 października. Można domniemywać, że niewielkie opóźnienie to kwestia uzgodnień technicznych, ale na pewno ważnych w kontekście jednolitej odpowiedzi na wyzwania migracyjne. Dla nas kluczowe jest, że tocząca się dyskusja nie dotyczy już Warszawy.
Rok temu Rada Ministrów przyjęła pierwszą tak kompleksową strategię migracyjną z perspektywą do 2030 roku. Naszym celem było przejęcie kontroli nad migracją, co wiązało się z zaostrzeniem działań w tym obszarze. W tym roku liczba wydawanych zezwoleń na pracę – które nie równają się liczbie przyjmowanych imigrantów – będzie o kilkadziesiąt procent mniejsza niż w okresie rządów PiS. Statystyki kształtują się podobnie, gdy mowa o wizach pracowniczych. Uruchomiono nową politykę repatriacyjną, przygotowywane są ponadto ściślejsze regulacje w zakresie polskiego obywatelstwa.
Priorytetem rządu jest dbanie o bezpieczeństwo i spójność społeczną, nie zapominając przy tym o integracji przybyszów. Dotychczas jako kraj cierpieliśmy na deficyt spójnej polityki integracyjnej na poziomie centralnym, a programy włączające ograniczały się niemal wyłącznie do dużych miast. Dobrze, że Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej opracowuje rozwiązania mające zmienić ten stan rzeczy. W ostatnich dekadach na terytorium Polski osiedliła się już całkiem spora grupa cudzoziemców, głównie Ukraińców i Białorusinów. Jeśli zapewnimy im odpowiednie środki i usługi ułatwiające integrację, efekt okaże się korzystny dla obu stron.