Już za kilka tygodni kierowcy aut spalinowych odczują jedną z najbardziej dotkliwych zmian podatkowych ostatnich lat. Od 1 stycznia 2026 r. limit kosztów, które można wrzucić w firmowe rozliczenia, spadnie dla takich samochodów z 150 tys. zł do zaledwie 100 tys. zł. W efekcie przedsiębiorca kupujący auto warte 150 tys. zł będzie musiał oddać fiskusowi blisko 9500 zł więcej, a przy kilku pojazdach w firmie strata urośnie nawet do dziesiątek tysięcy złotych.

Będzie znacznie drożej dla właścicieli samochodów

Nowe prawo nie pozostawia złudzeń — celem jest premiowanie samochodów niskoemisyjnych. Elektryki i auta wodorowe zachowują najwyższy limit 225 tys. zł, plug-iny (emisja poniżej 50 g/km) nadal będą rozliczane do 150 tys. zł, ale wszystkie pozostałe spalinówki – benzynowe, diesle i klasyczne hybrydy – wpadną w najniższy próg 100 tys. zł. To bezpośredni cios w ogromną część rynku, bo większość popularnych modeli przekracza tę kwotę i automatycznie generuje dodatkowy podatek.

Co gorsza, Ministerstwo Finansów potwierdziło, że niższe limity obejmą również leasingi, najmy i dzierżawy zawarte przed 2026 rokiem. Oznacza to, że nawet obecne umowy nie chronią kierowców przed podwyższonymi kosztami. Jedynym w pełni skutecznym sposobem na zachowanie dotychczasowych zasad jest zakup auta jeszcze w 2025 roku i wprowadzenie go do ewidencji przed końcem roku.

Promowanie samochodów elektrycznych

Choć wielu przedsiębiorców liczyło na wycofanie lub złagodzenie zmian, eksperci studzą emocje. Nowe przepisy są częścią szerokiej strategii wspierania aut niskoemisyjnych, funkcjonującej w wielu państwach UE. Możliwe są jedynie kosmetyczne doprecyzowania, ale kierunek – obniżenie opłacalności aut spalinowych – jest już przesądzony. Kierowcy mają więc tylko jedno: albo kupić auto przed końcem 2025 r., albo przygotować się na znacznie wyższe rachunki od 2026 roku.