Jak działa świat dyplomacji w takich sprawach jak wtargnięcie rosyjskich dronów w polską przestrzeń powietrzną?

Państwo zadziałało skutecznie. Uruchomiono procedury, poinformowano sojuszników, zareagowała armia. Zawsze można powiedzieć, że mogło być lepiej i celniej, ale nie jest tak, że Polska jest bezradna. Systemy wojskowe są rozwijane. Codziennie się przekonujemy, że musi to się dziać szybciej. Poza tym wdrożono art. 4. traktatu północnoatlantyckiego.

A co on realnie zmienia?

Niewiele w obecnej sytuacji, bo i tak mamy kontakt z NATO. Powoduje jednak, że konsultacje sojusznicze będą traktowane priorytetowo i będą angażować państwa do wspólnej odpowiedzi.

Konsultacje między członkami Sojuszu to przecież codzienna rzeczywistość.

Tak, ale rygor art. 4 nadaje im formalny charakter. Obliguje on sojuszników do poważnego traktowania wszelkich sygnałów. Opinia publiczna mogła być zaniepokojona ociąganiem się Stanów Zjednoczonych z reakcją. Widać to było przed restauracją nieopodal Białego Domu Joe’s Seafood, Prime Steak & Stone Crab, z której wychodził Donald Trump z najbliższymi współpracownikami. Jakaś dziennikarka krzyknęła z pytaniem, jaka będzie reakcja na naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej...

... a Trump nie zareagował. Marek Magierowski mówił, że oczywistym sygnałem byłby szybki telefon do Warszawy, narada w Situation Room. A tu deser był ważniejszy.

Trochę w tym złośliwości, ale było to bardzo symptomatyczne. Wszyscy się przestraszyli, że być może będzie trzeba reagować mocniej niż zazwyczaj.

Telefon był po kilkunastu godzinach. Po rozmowie Trumpa z Nawrockim w świat poszedł komunikat podkreślający jedność sojuszniczą. Trochę mało.

Ważniejsze od oficjalnego komunikatu jest to, jak Trump i inni decydenci w Białym Domu zareagują na raporty ekspertów wojskowych – i czy w ogóle przeczytają to, co im przygotują na wieczór. To zasadnicze pytanie, bo przecież to, co dziś widzimy, jest w pewnym wymiarze czymś zawstydzającym dla Trumpa. Raptem kilkanaście dni temu oglądaliśmy na Alasce rozwinięty przed Putinem czerwony dywan, wspólną podróż samochodem i wiele gestów. Goście z Rosji nie takich jak Trump wyprowadzali w pole. Prezydent USA musi sobie z tego zdać sprawę. Amerykańska reakcja w całym tym łańcuchu jest kluczowa. Oby była przynajmniej elementarnie adekwatna, bez udawania, że nic się nie stało. A to się okaże w najbliższych dniach.

Jesteśmy dzisiaj bezpieczni?

To pytanie wymaga dziś twardej odpowiedzi: tak, jesteśmy bezpieczni. Owszem, jesteśmy poddawani prowokacjom rosyjskim, ale krzepiące było dla mnie widzieć, jak po informacji o rosyjskich dronach na polskim niebie, pierwsze ruszyły samoloty holenderskie, włoskie, polskie. Na podstawowym poziomie zasada nr 1 w NATO: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” zadziałała. To był dobry i poważny sygnał, nie możemy go lekceważyć.

Rządowe Centrum Bezpieczeństwa powinno wysyłać alerty o tym, że lecą nad Polskę drony?

Powołaliśmy RCB po to, by informowało o prawdziwych zagrożeniach. Przyszedł taki czas, że trzeba zastanowić się, które sprawy są ekstraordynaryjne, a które możemy odłożyć. Nie wiem, czy jest dzisiaj sens ostrzegać ludzi smsami, że idzie deszcz i trzeba zamknąć balkon na noc. A potem tego deszczu nawet nie ma.

Wysłałby pan smsa w środku nocy ludziom na Podlasiu, że muszą uważać, bo dron może spaść im na dom? Prosta droga do paniki.

Ważne jest to, co jest w tym smsie. Nie można wieszczyć katastrofy, należy spokojnie ludzi uprzedzać. Generalnie jestem przeciwnikiem zbyt częstego informowania ludzi przez RCB.

Czyli w myśl piosenki Wojciecha Młynarskiego: „Po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy...”?

Informowałbym o 6:30, gdy Polska wstaje i wiadomo, jaka jest sytuacja. Ostatnia ingerencja w polską przestrzeń nastąpiła o 6:30. Wtedy było jasne, że ta akcja się kończy. Ostatni dron został strącony o 6:45. Nie ma sensu wykorzystywać narzędzia do wysyłania smsów o 2-3 w nocy i budować napięcia, skoro i tak większość wiadomości zostanie odczytana rano.

Teraz było ok. 20 dronów. A co, jeśli następnym razem będzie 40? Albo 140?

Nasza przestrzeń powietrzna była wcześniej atakowana na różne sposoby, granica jest pod ostrzałem hybrydowym, ale na taką skalę ataków nie było. Fakty są takie, że nie było takiego momentu od II wojny światowej. Trzeba porozmawiać o tym na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego, służby muszą przygotować przewodnik nowych zachowań w takich sytuacjach. To, co się stało, to poważna rzecz, więcej niż incydent, jakich było wiele. Niestety, trzeba zakładać najgorsze i myśleć tak, jak gdyby sytuacja mogła się powtórzyć. Najwyżej będziemy działać zapobiegliwie.

Coś chyba poszło nie tak, skoro na Ukrainie te drony latają od trzech lat, a my zastanawiamy się dopiero teraz, jak im przeciwdziałać.

Odpowiem inaczej: te kilka godzin w nocy z wtorku na środę trzeba będzie przeanalizować minuta po minucie. Analiza musi być przeprowadzona zarówno przez nasze państwo, jak i sojuszników. Na pewno gruntownie prześwietlą to Rosjanie. Jak wyglądała koordynacja służb nad Wisłą, jak i kiedy zareagowali sojusznicy, kto podejmował decyzje. Wszystko jest przed nami. Musimy, jakkolwiek to zabrzmi, dobrze wykorzystać ten czas i uzbroić się – np. w ramach programu Safe – w dobry system, który będzie chronił również przed dronami.

Czy jak się rozmawia z zachodnimi politykami o zagrożeniu ze strony Rosji, to – pomijając deklaracje – oni wiedzą, o co nam chodzi? Że to nie jest teoretyzowanie?

Pamiętam, gdy jako minister spraw zagranicznych pojechałem na spotkanie unijnych ministrów tuż po zajęciu Krymu przez Rosję. Po raz pierwszy zaczęliśmy wtedy mówić na poważnie o tym problemie. Wypowiadali się Estończycy, Łotysze, Litwini i ja. Inni patrzyli z niedowierzaniem, zwątpieniem. Było szalenie trudno przekonać, a nawet zainteresować Maltańczyka, Portugalczyka czy Cypryjczyka tym, że zagrożenie postsowiecką Rosją i jej imperializmem jest wyzwaniem dla całej Europy, a nie tylko dla wschodnich rubieży Ukrainy. Dziś, 11 lat później, jest inaczej. Wiedza nie jest zawsze taka, jak byśmy chcieli, ale Europa coraz lepiej rozumie rosyjskie zagrożenie. Widział pan pewnie początek posiedzenia Parlamentu Europejskiego, gdy Roberta Metsola przekazała wyrazy wsparcia, a wszyscy wstali i bili brawo.

Szczerze mówiąc, ciarki mnie przeszły. Czy jak przyjdzie co do czego, to też poklaszczą w zadumie? Wystosują mocny apel? Nie kupuję tego.

Zgoda. Formuła gestów z czasem się wyczerpuje i staje się pusta, gdy nie idą za nimi konkrety. Dlatego namawiam do twardej walki o te konkrety: pieniądze, inwestycje, solidarność w wymiarze organizacyjnym – projektów na stole. Polski głos w sprawie Rosji jest dzisiaj słyszany. Nie jest tak, że Europa patrzy na nas jak na Ukrainę, gdzie – wiem, że to brzmi ponuro – się do tego przyzwyczajono. Istnieje świadomość, że kraj NATO – duży i ważny – został zaatakowany przez rosyjskie drony. Musimy to wykorzystać i przekuć w konkrety. Pierwsze sygnały – jak te z Holandii i innych państw Europy – są obiecujące.

Kiedy się umawialiśmy na rozmowę, chciałem zapytać o przepychanki na linii MSZ – Pałac Prezydencki: o selfie, brak zaproszeń itp. Dziś te sprawy wydają się śmieszne.

Tak. Przy zagrożeniu zewnętrznym i świadomości, kto je tworzy, wszystkie kłótnie i przepychanki między nami zawsze znikają. Wtedy widać, jakie one są małe i nieistotne. Nie chciałbym, żebyśmy wrócili do piaskownicy za kilka dni, gdy sytuacja się uspokoi.

To zależy od was, polityków.

Ale i od was, dziennikarzy. Będę tu bronił naszej kasty, bo ta choroba nie dotyka tylko polityków. Tak jak ja jest pan kibicem, pamięta pan pewnie, gdy po śmierci Jana Pawła II najwięksi wrogowie z Cracovii i Wisły szli razem przez Kraków w zadumie...

... a miesiąc później dźgali się nożami.

I maczetami. Taki mamy charakter narodowy. Nie tylko politycy. Staram się podchodzić państwowo do tych rzeczy – wierzę, a w zasadzie wiem, że nie będzie więcej wyjazdów do USA, gdy prezydent nie zaprosi MSZ. Presja będzie już inna, a zderzenie z rzeczywistością zostanie zapamiętane na dłuższy czas. To wszystko ma sens. Trzeba wyciągać wnioski. Nie jest tak, że za chwilę zaczniemy się kochać i mówić jednym głosem, a w studiach telewizyjnych się nie kłócić. Jednak najniższym wspólnym mianownikiem powinna być zgoda co do tego, by o Polsce mówić na zewnątrz podobnie.

Chcę jeszcze powiedzieć jedną rzecz, żeby nam nie umknęła: naturalnym wydaje się zainteresowanie sprawami, które nas bezpośrednio dotyczą, ale musimy myśleć szerzej. To dobrze, że Trump zapowiedział, iż nie wycofa wojsk z Polski. Jednak wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że kraje bałtyckie już takiej deklaracji nie otrzymają. To poważny sygnał, który Rosja umie czytać i będzie testować tę newralgiczną kwestię. Musimy zatem upominać się nie tylko o siebie, lecz patrzeć wspólnotowo.

Od piątku ruszają ćwiczenia Zapad. Jeszcze kilka lat temu patrzyliśmy na to jak na propagandowe prężenie muskułów. W okolicach, w których odbywały się te ćwiczenia, ludzie z nich żartowali. Co się zmieniło?

Skala tych ćwiczeń jest coraz większa. Putinowi zależy na tym, by pokazać swoje możliwości, by dziesiątki tysięcy żołnierzy wysłali sygnał Polsce i całemu Zachodowi. Czasami zapominamy, jak bardzo klasyczna jest polityka rosyjska: powtarza mechanizmy historyczne, odwołuje się do tej historii. Ćwiczenia to odprysk tego myślenia.

Zamknięcie granicy było dobrą odpowiedzią?

To klasyczna, prewencyjna odpowiedź. Zamykamy miejsca, które mogłyby się stać zarzewiem problemu czy prowokacji. Nie znamy do końca skali tych manewrów i ich wpływu na przestrzeń powietrzną czy lądową.

Czy patriota Platformy Obywatelskiej uroni łzę, gdy partia przejdzie do historii i będzie trzeba wymienić legitymację?

Będziemy się przekształcać, to fakt. Mnie jest o tyle łatwiej niż innym patriotom Platformy, że sam zakładałem Koalicję Obywatelską na wybory...

Koalicja wyborcza to jedno, koniec PO to coś więcej.

Ale był klub KO w Sejmie, wygraliśmy pod tym szyldem w Senacie... To się już w dużej mierze wydarzyło. Dla mnie, jako patrioty Platformy, ważne są zasady przekształcenia – muszą być one maksymalnie przejrzyste i oczywiste, żeby utrzymać konstrukcję PO, która przetrwała 25 lat. Będzie nowy statut, będzie pewnie zespół międzypartyjny. Jestem zwolennikiem rozszerzania współpracy, bo to daje większe możliwości.

Zamiast się łączyć trzeba pomyśleć o koalicjancie. Bez niego możecie władzę stracić.

Kawa nie wyklucza herbaty. Mamy integrację najbliższych współpracowników. To, że musi być koalicjant, jest oczywiste. Te 14 proc. Trzeciej Drogi w 2023 r. dało nam przecież zwycięstwo i szanse na stworzenie koalicji. I dlatego uważam, że pokusa jednej wspólnej listy obozu demokratycznego może nie wystarczyć, żeby utrzymać władzę w 2027 r.

Dziś nie ma na horyzoncie Trzeciej Drogi ani innego potencjalnego koalicjanta.

Dwa lata to wieczność w polityce. Kilkanaście dni temu nie pomyślałby pan, że będziemy rozmawiać o rosyjskim ataku dronów. Dla mnie w kontekście partyjnym ważna jest data 13 listopada.

Co się wtedy wydarzy?

Czas zmiany na stanowisku marszałka Sejmu...

...o ile do niej dojdzie.

To prawda (śmiech). Tak czy inaczej to ważna cezura czasowa. Od połowy listopada wejdziemy w tryb długiej, dwuletniej kampanii. Zacznie się na całego.