Czy wizytę prezydenta Karola Nawrockiego w Białym Domu można uznać za sukces? Symboli i gestów było z obu stron sporo...

Z pewnością prezydent może uznać wizytę w USA za sukces, bo z punktu widzenia autorytetu i pozycji Karola Nawrockiego była ona bardzo udana. Trudno to inaczej odczytać, widać było dużo dobrej woli skierowanej do niego przez gospodarza Białego Domu. Donaldowi Trumpowi wyraźnie zależało, by ta wizyta wypadła dobrze dla Nawrockiego.

Bardziej interesuje mnie to, czy jako Polska możemy być zadowoleni.

Deklaracja prezydenta Trumpa, że nie myśli on o zmniejszeniu amerykańskiej obecności w Polsce, to bardzo dobry sygnał.

Wprawdzie Donald Trump przyzwyczaił nas do zaskakujących zmian kursu, ale myślę, że jego wypowiedź w tej sprawie była przygotowana i przemyślana. A zatem, zachowując niezbędną ostrożność, można powiedzieć, że to dobra wiadomość.

Otrąbiamy sukces tylko dlatego, że Trump powiedział, iż nie zabierze nam amerykańskich wojsk? Czy to nie świadczy o spadku naszych apetytów i ambicji?

Nie widzę tego problemu w ten sposób. Pamiętajmy, że w Ameryce dokonuje się poważna zmiana kursu politycznego. Po pierwsze, rządzi prezydent, którego sztandarowym hasłem jest „America first”, co oznacza, że Ameryka chce się zajmować bardziej sama sobą, a mniej światem. Po drugie, panuje przekonanie, że wielkie wyzwania są w rejonie Azji i Pacyfiku, a nie w Europie, zatem priorytety amerykańskiej polityki muszą zostać sformułowane na nowo. Zapowiedzi, że w związku z tym Ameryka ograniczy zaangażowanie w Europie, są logiczną konsekwencją tej zmiany priorytetów. Trzeba to traktować bardzo poważnie. W tym kontekście wypowiedź prezydenta Trumpa ma znaczenie, nawet jeśli nie ma charakteru twardego zobowiązania. Padła ona podczas spotkania z polskim prezydentem i to jest element amerykańskiej gry politycznej, ale była przecież skierowana nie tylko do Polski, lecz do całej Europy.

Jak to?

Obecność amerykańskich wojsk nad Wisłą jest częścią amerykańskiej strategii atlantyckiej i globalnej. Polska jest członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego, a nie amerykańskim lotniskowcem w Europie. Prezydent Trump nie jest przesadnie przywiązany do tego sojuszu i stąd usilne zabiegi Europejczyków, aby go przekonać o pożytkach płynących z NATO. W tym kontekście wypowiedź Trumpa jest dobrą wiadomością nie tylko dla Warszawy, lecz także dla innych europejskich stolic. Przypominam, my nie jesteśmy w dwustronnym sojuszu z USA, tylko w Sojuszu Północnoatlantyckim.

Słyszałem też interpretacje, że jeśli my przekonamy Trumpa do pozostawienia, a może i rozszerzenia obecności wojsk USA w Polsce, to kosztem innych. Na przykład Niemiec i ich bazy w Ramstein.

Amerykańska obecność w Europie nie jest formą nagradzania czy karania tego czy innego państwa, ale oczywiście to nie oznacza, że polskie zabiegi o utrzymanie albo zwiększenie amerykańskiego kontyngentu nie są potrzebne. Takie decyzje zapadają jako wynik dyskusji i na jej przebieg można i trzeba umiejętnie wywierać wpływ. Jeśli chodzi o amerykańskie zaangażowanie w Niemczech, nie spodziewałbym się zasadniczych zmian. Tam jest ogromna infrastruktura, której się nie przeniesie tak po prostu, istnieje także długa tradycja współpracy. Sympatie prezydenta Trumpa nie są tu najważniejszym kryterium.

Zgoda, choć czynniki psychologiczne w dyplomacji według Trumpa mają zwykle większe znaczenie niż u innych przywódców.

Walka o „ucho” amerykańskiego prezydenta zawsze toczyła się w Waszyngtonie, a teraz jest szczególnie zacięta. Stąd pielgrzymki prezydentów i premierów, którzy próbują przekonać Donalda Trumpa, pozyskać jego sympatię, przyciągnąć jego uwagę. Oczywiście, sam Donald Trump też różnie traktuje swoich rozmówców, ponieważ on też prowadzi grę.

Jak zatem interpretować zaproszenie dla prezydenta Nawrockiego na szczyt G20? Kurtuazja? Polityka?

O udziale Polski w grupie G20 mówi się od pewnego czasu. Teraz wydaje się, że starania Warszawy mają szanse powodzenia, co jest przede wszystkim wyrazem siły polskiej gospodarki. Poparcie USA, które w przyszłym roku będą sprawowały przewodnictwo w grupie, na pewno będzie pomocne, ale oczywiście dobrze pamiętać, że to nie jest grupa G19+1. To jest grupa G20.

Przed nami decyzje w sprawie przyszłości wojny na Ukrainie.

I to jest najważniejsze. Wynik tej wojny w dużej mierze zadecyduje o sytuacji bezpieczeństwa w Europie. Jeśli Ukraina się nie obroni, będzie to dla Polski i Europy drastyczne pogorszenie sytuacji.

My nie zabiegamy o to, żeby amerykańscy żołnierze bronili nas przed Rosją, która stanie na naszej wschodniej granicy. Trzeba mówić bardzo wyraźnie: my potrzebujemy wsparcia amerykańskiego, żeby obronić Ukrainę, bo tam bronimy Europy. Nie ma sprawy ważniejszej.

Warszawa powinna w Waszyngtonie zabiegać o pomoc dla Ukrainy, bo dzisiaj w ten sposób najlepiej można pomóc Polsce. Z tego powodu żałuję, że prezydenta Nawrockiego nie było w Białym Domu 18 sierpnia, gdy europejscy przywódcy rozmawiali z prezydentem Trumpem o wojnie w Ukrainie.

Jakie może mieć tu zadanie prezydent Polski?

Polska miała kiedyś opinię kraju o szczególnych kompetencjach w sprawie Ukrainy. Te kompetencje dzisiaj mają wyjątkową wagę, tyle że Warszawa je traci, ponieważ sprawa ukraińska stała się częścią naszego konfliktu wewnętrznego. To historyczny błąd.

Na szczęście w sprawie Ukrainy w Europie dokonała się zupełnie niezwykła przemiana. Wszystkie najważniejsze państwa są zgodne co do tego, że toczy się wojna, w której stawką jest przyszłość europejskiego systemu. I jest też świadomość, że bez udziału Ameryki nie obronimy Ukrainy i nie obronimy tego ładu. Prezydent USA nie zajmuje w tej sprawie jednoznacznego stanowiska. W jego otoczeniu jest wielu ludzi, którzy uważają, że Ameryka powinna ułożyć się z Rosją jak mocarstwo z mocarstwem. Putin oczywiście o niczym innym nie marzy. I w tej sytuacji cała uwaga Europy musi być skierowana na przekonanie Białego Domu, że układanie się z Kremlem to zły, niebezpieczny wybór, również z punktu widzenia USA. Taki cel miała wizyta europejskich przywódców. Byli tam politycy różniący się w wielu sprawach, ale w tej zgodni: Meloni, Macron, Merz, Starmer, Stubb, do tego von der Leyen i Rutte. Czy nieobecność Polski była formą dystansowania się do tego transatlantyckiego forum na rzecz stosunków czysto bilateralnych? Jeśli tak, to błąd.

Bloomberg z całej wizyty wybił wątek polskiej kłótni między Pałacem Prezydenckim a Ministerstwem Spraw Zagranicznych wokół notatek, zaproszeń i stanowisk. My się do tego przyzwyczailiśmy...

To nie jest normalne zjawisko, nawet jeżeli nie jest nowe. I nie chodzi o to, kto kogo lubi i kto ma jakie ambicje, lecz o to, że państwo ma pewien porządek. W tym porządku mamy rolę rządu i MSZ jako centrum kompetencyjnego w sprawach polityki zagranicznej. Państwo to są instytucje i procedury. One muszą działać niezależnie od różnic politycznych i osobistych sympatii. To nie jest tylko problem kompetencyjny. Pęknięcie Polski ma źródła w polityce wewnętrznej, ale wdarło się do polityki zagranicznej i zagraża podstawowym interesom narodowym. W Europie nie ma drugiego kraju, który pozwoliłby sobie na taki paraliż państwa i to w sytuacji zewnętrznego zagrożenia.

Ktoś powie, że to tylko procedury i ewentualne złe wrażenie, które mogli wynieść urzędnicy w Stanach i kilku dziennikarzy. Do przeżycia.

Nie chodzi tylko o wrażenie, lecz o realne zagrożenie dla skuteczności polskiej polityki. Nasz kraj może dzisiaj odegrać rolę, o jakiej wcześniej nie mógł marzyć. Pozwalają nam na to siła gospodarcza, co potwierdza kwestia G20, oraz rosnący potencjał wojskowy. Nasze położenie geograficzne również staje się atutem – jesteśmy dużym krajem mogącym odgrywać rolę w kwestii przyszłości Ukrainy i Europy. Sprawa ukraińska ma rangę nie lokalną czy regionalną, ale globalną. W takich sytuacjach państwa zdobywają autorytet i wpływy. A my trochę rośniemy, a trochę sami wbijamy się w ziemię.

Wzajemne złośliwości Sikorskiego i Bielana mogą nam realnie szkodzić?

Tu nie chodzi o osobiste złośliwości, tylko o funkcjonowanie państwa.

My nie mamy, historycznie, wielkich osiągnięć w sztuce budowania państwa i zarządzania nim. To jest nasze największe obciążenie. Jeśli się o tym pamięta, należałoby to państwo otoczyć szczególną ochroną, co przecież nie jest sprzeczne z utrzymywaniem sporu politycznego. Popatrzmy na Finlandię. Autorytet prezydenta Stubba wynika nie tylko z jego osobistych talentów i uroku, ale również z faktu, że on reprezentuje państwo dobrze zorganizowane i wewnętrznie zdyscyplinowane. Finlandia boksuje powyżej swojej wagi. Polska ma potencjał zdecydowanie większy, ale nasze wewnętrzne skłócenie ciągnie nas w dół.

Praktyka jest brutalna. Prezydent nie zaprasza ludzi z MSZ na wizyty, MSZ odpowiada kpinami z prezydenta.

Celem nie jest to, by wszyscy się ze wszystkimi zgadzali, ale to, by dogadali się co do reguł, jakie obowiązują. To jest możliwe, tylko wymaga czasem machnięcia ręką na krótkoterminowe zyski partyjne czy ambicjonalne. ©Ⓟ

dyplomata, ekspert ds. stosunków międzynarodowych, były ambasador RP w Stanach Zjednoczonych i w Niemczech
ikona lupy />
dyplomata, ekspert ds. stosunków międzynarodowych, były ambasador RP w Stanach Zjednoczonych i w Niemczech / mat. prasowe