Dwóch lat więzienia w zawieszeniu na 5 lat, 200 tys. zł grzywny oraz przepadku pieniędzy z łapówek i obciążenia kosztami procesu zażądał w czwartek prokurator dla oskarżonego o korupcję i mobbing dr. Mirosława G. - byłego ordynatora kardiochirurgii szpitala MSWiA.

Sąd Rejonowy Warszawa-Mokotów zakończył właśnie trwający od listopada 2008 r. proces dr. G. i 20 osób - jego pacjentów oraz członków ich rodzin oskarżonych o wręczanie łapówek lekarzowi. W czwartek sąd zamknął proces i udzielił głosu prokuratorowi Przemysławowi Nowakowi. W piątek wystąpią obrońcy lekarza oraz pacjentów, adwokat reprezentujący lekarza będącego w tej sprawie oskarżycielem posiłkowym oraz sam doktor G. Wyrok zapewne po niedzieli - sąd ma prawo odroczyć ogłoszenie orzeczenia maksymalnie na 7 dni od ostatniej rozprawy.

"Dowody prokuratury na przyjmowanie i żądanie korzyści majątkowych potwierdziły się przed sądem" - ocenił prok. Nowak. Jak mówił, sprawa nie była typowa. "Wyroki ferowano w niej zanim w sądzie złożono akt oskarżenia. Robili to politycy, media, opinia publiczna" - mówił oskarżyciel, nazywając to "medialnym widowiskiem". Apelował do sądu o ocenienie tej sprawy "na chłodno i bez emocji".

52-letni dziś dr Mirosław G. został w spektakularny sposób zatrzymany w lutym 2007 r. przez agentów Centralnego Biura Antykorupcyjnego, którzy wyprowadzili go ze szpitala w kajdankach - co pokazano potem w telewizji. "Okazało się, że pan doktor Mirosław G. jest bezwzględnym, cynicznym łapówkarzem. Zebrane w tej sprawie dowody mogą też świadczyć o tym, że mogło też dojść do zabójstwa" - mówił wówczas szef CBA Mariusz Kamiński. Ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro dodał: "Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie". G. wygrał proces cywilny wytoczony Ziobrze, który w 2010 r. przeprosił go za te słowa. Lekarz wygrał też cywilne procesy z "Faktem" i "Super Expressem" za słowa, że G. "zabijał w rządowym szpitalu" i nazwanie go "doktor-śmierć".

Sprawa wywołała publiczną dyskusję o "teatralizacji" czynności procesowych i wykorzystywaniu ich w propagandowych celach. Media podały, że CBA nadało jednemu z wątków sprawy kryptonim "Mengele". CBA twierdziło, że nie chciało nikogo tym piętnować. W czwartek prokurator oświadczył przed sądem: "były podstawy do zatrzymania lekarza, bo w wyniku działań CBA ujawniły się dowody na korupcję w klinice kardiochirurgii".

"Korupcja to patologia rzutująca na życie społeczne, polityczne i gospodarcze. Postuluje się rozszerzenie odpowiedzialności karnej za zachowania korupcyjne, które przybierają najróżniejsze postaci, również takich jak upominek czy prowizja" - mówił, przypominając, że obrona kardiochirurga powoływała się na zwyczaj jako powód uwolnienia od odpowiedzialności karnej. Według dr. G. i jego obrońcy były to upominki z wdzięczności. "To bardzo kontrowersyjne" - ocenił oskarżyciel.

"Kwiaty albo bombonierka po operacji - budziłoby sprzeciw karanie za coś takiego. Ale dowód wdzięczności w publicznych placówkach opłacanych z naszych podatków w ogóle nie powinien mieć miejsca. Każdy taki upominek demoralizuje, wprowadza podział na dwie kategorie pacjentów" - przekonywał.

Prokurator zauważył przy tym, że podstawowym czynnikiem korupcjogennym w służbie zdrowia były niskie płace. "To dlatego pacjenci uważają, że lekarzowi należy się "coś więcej", dlatego pacjenci nie wahają się przed dawaniem lekarzom łapówek. Jest społeczne przyzwolenie na taką korupcję - także w środowiskach lekarskich - mówił prokurator, przypominając zeznania lekarzy, którzy twierdzili, że korupcją jest tylko uzależnianie od łapówki podjęcia działań medycznych, a już pozostawianie kopert przez pacjentów po zabiegu - za korupcję się tam nie uważa" - mówił.

Bezsporne jest, że dr G. jest świetnym kardiochirurgiem, jak i to, że przyjmował korzyści majątkowe od pacjentów

Prokurator wniósł o to, aby sąd warunkowo umorzył postępowanie bez wymierzania kary wobec 20 oskarżonych o wręczanie dr. G. łapówek pacjentów. Zarazem wniósł o uznanie, że oskarżony kardiochirurg popełnił zarzucane mu przestępstwa i zażądał dla niego kary łącznej: 2 lat więzienia w zawieszeniu na okres próbny 5 lat, łącznie 200 tys. zł grzywny, zwrotu pieniędzy uznanych za łapówki oraz kosztów czteroletniego procesu, a także orzeczenia 5-letniego zakazu zajmowania kierowniczych funkcji w publicznych placówkach.

Jak mówił prok. Nowak, nawet najbardziej przychylne doktorowi środowiska nie próbują polemizować z nagraniami, na których widać, jak przyjmuje koperty, sprawdza ich zawartość i chowa do marynarki. "Wersja, że są tam wyniki badań, nie może się ostać w kontekście całej sytuacji. Nie da się też tego uzasadnić twierdzeniami o roszczeniowych pacjentach, rozczarowanych wynikiem badań czy zabiegów, którzy zadzwonili na infolinię CBA" - mówił oskarżyciel podkreślając, że podsłuch i ukryta kamera w gabinecie kardiochirurga były legalne. Zaprzeczał też słowom oskarżonego, że śledztwo prowadzono tendencyjnie.

"Bezsporne jest, że dr G. jest świetnym kardiochirurgiem, jak i to, że przyjmował korzyści majątkowe od pacjentów" - mówił. Wskazywał na "dwoistość natury" kardiochirurga, który równie łatwo wpadał w gniew, jak też stawał się "spokojny, a niekiedy nawet uniżony". "Dr G. nie liczył się z pracownikami, wywoływał u nich grozę, dotkliwie komentował ich kompetencje, charakter, a nawet wygląd zewnętrzny. Doszło do dyskryminacji, naruszania praw pracowniczych - na kardiochirurgii była największa w całym szpitalu rotacja personelu" - mówił prokurator. Jego zdaniem dowody te potwierdził nawet dyrektor placówki dr Marek Durlik, do którego docierały skargi na ordynatora. Dyrektor apelował do niego o zmianę zachowania. W związku z rotacją Durlik szukał następcy dr. G.

Wobec G. toczą się też dwa oddzielne procesy

Jednocześnie Nowak podkreślił, że wprowadzenie przez dr. G. nowych zasad prowadzenia kliniki, polegających m.in. na zwiększeniu rygorów higienicznych, ograniczeń odwiedzin i zwiększenia dyscypliny pracy, doprowadziło do zwiększenia liczby zabiegów i konsultacji kardiochirurgicznych. Skutkowało to jednak - jak mówił Nowak - arbitralnością decyzji ordynatora, kogo przyjąć, a kogo nie; pogorszyło też atmosferę pracy i wywołało oskarżenia o mobbing.

Oskarżony w toku całego procesu nie przyznał się do zarzuconych czynów. W śledztwie zapewniał, że nigdy nie warunkował operacji od łapówki. Przyznał, że pacjenci sporadycznie zostawiali mu koperty z pieniędzmi, które on "oddawał na potrzeby szpitala". Mówił, że dostawał "kwiaty, flaszki, obraz" oraz że "szarpał się" z pacjentami, gdy dawali mu alkohole.

Wobec G. toczą się też dwa oddzielne procesy. W 2010 r. Prokuratura Okręgowa w Warszawie oskarżyła go o "błąd w sztuce". W 2005 r. miał narazić pacjenta na niebezpieczeństwo utraty życia przez podjęcie decyzji o leczeniu zachowawczym, a według śledczych należało go zakwalifikować do zabiegu operacyjnego wymiany zastawki aortalnej. G. grozi do 5 lat więzienia. Nie przyznaje się także do tego zarzutu.

Z kolei w 2011 r. prokuratura oskarżyła G. o nieumyślne narażenie pacjenta Floriana M. na utratę życia i nieumyślne spowodowanie jego śmierci przez pozostawienie gazy w sercu po operacji. Pozostawienie gazika G. uznał za błąd w sztuce, ale nie przestępstwo. Grozi mu do 5 lat więzienia.