Na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata skazał Sąd Rejonowy w Skarżysku-Kamiennej (Świętokrzyskie) mieszkańca tego miasta, który jesienią 2018 r. na popularnym portalu społecznościowym groził śmiercią ówczesnej prezydent Warszawy, Hannie Gronkiewicz-Waltz.
Wyrok, który zapadł w tym tygodniu, nie jest prawomocny.
Mężczyzna przyznał się do winy, przeprosił za swoje zachowanie i dobrowolnie poddał karze, ustalonej podczas rozprawy z prokuratorem i pełnomocnikiem oskarżycielki posiłkowej w sprawie - Gronkiewicz-Waltz.
W listopadzie ub.r., policjanci Biura do Walki z Cyberprzestępczością Komendy Głównej Policji i Komendy Stołecznej Policji zatrzymali 62-letniego Tadeusza W., który na popularnym serwisie społecznościowym zamieścił groźby pozbawienia życia skierowane pod adresem ówczesnej prezydent Warszawy, Hanny Gronkiewicz-Waltz.
Jak informowała wówczas policja, 6 i 7 listopada w internecie pojawiły się posty zamieszczone przez internautę związane z decyzjami prezydent Warszawy w sprawie Marszu Niepodległości. Postępowanie w tej sprawie prowadziła Prokuratura Okręgowa w Warszawie.
Mieszkaniec Skarżyska został oskarżony o to, że na koncie Gronkiewcz-Waltz na portalu społecznościowym zamieścił komentarze, w których wywierał groźbą bezprawną wpływ na czynności urzędowe prezydent Warszawy i znieważył ją wulgaryzmem. Jeden z zarzutów dotyczył też publicznego nawoływania do popełnienia występku pozbawienia wolności dziennikarzy określonych mediów.
Tadeusz W. zarówno w śledztwo jak i w sądzie przyznał się do popełnienia zarzucanych czynów. Jak wynikało z jego wyjaśnień złożonych w sądzie oraz w postępowaniu przygotowawczym, które odczytał sąd, internetowe wpisy powstały pod wpływem "impulsu" – W. pochodzi z rodziny o AK-owskich tradycjach, a część jego bliskich zginęła w niemieckich obozach koncentracyjnych. Poczuł się dotknięty, gdy Gronkiewicz-Waltz miała określić osoby idące w marszu "faszystami". Mężczyzna podkreślał, że nigdy nie zrobiłby tego, co napisał w internecie.
Prokuratura zaproponowała dla oskarżonego karę ograniczenia wolności, przez obowiązek wykonywania przez rok nieodpłatnej pracy na cele społeczne. Tadeusz W. nie zgodził się - ze względu na swoje problemy ze zdrowiem - i zaproponował karę w zawieszeniu. Jej wysokość, określoną przez prokuraturę i zaakceptowaną przez pełnomocnika b. prezydent Warszawy, orzekł sąd.
Mężczyzna został skazany na rok pozbawiania wolności w zawieszeniu na dwa lata. Sąd orzekł także wobec Tadeusza W. dozór kuratora przez ten czas, przepadek telefonu, z którego mężczyzna dokonywał internetowych wpisów oraz obowiązek zapłaty ok. 1,2 tys. zł na rzecz oskarżycielki posiłkowej, tytułem jej wydatków poniesionych na pełnomocnika.
Uzasadniając wyrok, sąd podkreślił, że obecnie wolność słowa żadnego człowieka nie jest wolnością absolutną. "W Polsce istnieje wolność dotycząca głoszenia poglądów politycznych, społecznych, religii, wyznania, natomiast nie ma czegoś takiego w Polsce jak absolutna wolność słowa. Prawo do wyrażania swoich poglądów, opinii, jest zawsze ograniczone prawami przysługującymi innym osobom. Zawsze ochronie podlega czyjeś dobre imię, cześć, ale także bezpieczeństwo, rozumiane jako wolność od strachu, powodowanego przez osoby, które swoimi słowami grożą innym zrobieniem krzywdy" – głosi fragment uzasadnienia.
Sąd zaznaczył, że osoby publiczne, muszą się liczyć z krytyką ze strony obywateli, ale - dodał - chodzi o krytykę merytoryczną, a nie personalną. "Krytyka związana z obrażaniem, to nie jest krytyka - to jest po prostu obrażanie, zastraszanie (…)" – argumentował sąd.
"Nie może być też tak, żeby oskarżony w tej sprawie nie zgadzając się z decyzjami podejmowanymi przez jakąś osobę publiczną bądź z przekazem niektórych dziennikarzy, czuł się upoważniony do ich obrażania, znieważania, czy nawoływania do zrobienia im krzywdy czy pozbawienia wolności. Takie zachowania są niedopuszczalne" – ocenił sąd.
Sąd dokonał zmiany w opisie drugiego czynu z aktu oskarżenia, nazywając konkretnie redakcje, których dziennikarzy dotyczyły wpisy oskarżonego - chodzi o TVN, Polsat i Gazetę Wyborczą. Sąd zaznaczył, że oskarżony nie musi słuchać czy czytać tych dziennikarzy, z których poglądami się nie zgadza.
"Wpisy, które są w aktach dotyczące nie tylko pokrzywdzonej, ale wielu innych osób publicznych w tym również dziennikarzy, sugerują, że oskarżony atakuje osoby, które mają inne poglądy polityczne. Pan się nie musi zgadzać z poglądami politycznymi, czy w ogóle poglądami innych osób (...) Ale ma pan obowiązek powstrzymać się od obrażania kogokolwiek, z uwagi na głoszone przez daną osobę poglądy, bądź opinie, oceny jakiś konkretnych zdarzeń" – zauważył sąd.
"Wpisy dołączone do akt, to wpisy które sieją nienawiść, a jednocześnie dają pewną ułudę anonimowości, przez to, że są umieszczane w internecie. Nie jest to prawdą - o czym przekonał się oskarżony" – zaznaczono.
W ocenie sądu czyny, jakich dopuścił się Tadeusz W., to przestępstwa o wysokiej społecznej szkodliwości. "Należy pamiętać, że słowa mogą ranić tak samo, jak jakieś niebezpiecznie narzędzie" – podkreślił sąd. (PAP)
autor: Katarzyna Bańcer