W 2012 r. Turcja po tym, jak na jej terytorium spadło kilka pocisków, zwołała konsultacje w ramach art. 4 i na prawie 10 lat zabezpieczyła swoją granicę, m.in. patriotami Niemców - mówi gen. Jarosław Stróżyk, w latach 2010-2013 zastępca dyrektora Zarządu Wywiadu Międzynarodowego Sztabu Wojskowego NATO.

Od którego momentu Polska mogła widzieć pocisk, który spadł w Przewodowie?
Raczej pytałbym nie tylko o Polskę, a generalnie o system sojuszniczy. Polskie elementy rozpoznania są dosyć skromne, ale biorąc pod uwagę możliwości NATO, m.in. samoloty AWACS krążące nad Polską, wystrzelenie każdego rodzaju pocisku jest monitorowane. Choć często retrospektywnie. Są systemy, które automatycznie o wystrzeleniu informują w czasie prawie rzeczywistym. Jest to kwestia sprawdzenie w monitoringu. Ale trudno z pewnością stwierdzić, gdzie pocisk dokładnie spadnie czy na terenie Polski, czy np. ukraińskiego poligonu w Jaworowie, który jest w bliskiej odległości od granicy. Nie sądzę, byśmy widzieli pocisk od momentu samego wystrzelenia czy analizowali jego trajektorię od razu. Na pewno dla systemów obrony powietrznej tego typu rakiety są trudne do zestrzelenia, szczególnie że ta spadła tuż przy granicy, czyli nasz czas na reakcję był bardzo krótki. Właśnie dlatego w 1987 r. podpisano traktat o niszczeniu rakiet krótkiego zasięgu, ponieważ wówczas obawiano się niejako „automatycznego” rozpoczęcia III wojny światowej w wyniku samoczynnego odpalenia systemu obrony powietrznej.
Jak wyglądała po incydencie komunikacja z NATO?
ikona lupy />
gen. Jarosław Stróżyk W latach 2010-2013 zastępca dyrektora Zarządu Wywiadu Międzynarodowego Sztabu Wojskowego NATO / Materiały prasowe
Komunikacja była dwustronna. Myślę, że przede wszystkim chodziło o potwierdzenie pochodzenia rakiety i uzgodnienie komunikacji strategicznej, która szczególnie na początku jest kluczowa. Po stronie polskiej na pewno zaangażowane było Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych i mam nadzieję - Służba Wywiadu Wojskowego. Po stronie NATO co najmniej kilka instytucji: od połączonego zarządu wywiadu i bezpieczeństwa w Kwaterze Głównej NATO, który powstał w 2016 r., po Comprehensive Crisis and Operations Management Centre w Naczelnym Dowództwie Sił Sojuszniczych w Europie (SHAPE), czyli ciało scalające rzeczywiste informacje z różnych źródeł. Dużo musiało się też dziać w Molesworth w Anglii, gdzie jest siedziba amerykańskiego centrum wywiadu wojskowego na Europę. I mamy też wspominany już system AWACS oraz inne elementy rozpoznania sojuszniczego - obecnie nad Polską i innymi krajami regionu cały czas lata tego typu samolot. Nie wolno też zapominać o AGS w Sigonelli, czyli bezzałogowych samolotach rozpoznawczych. Te wszystkie komórki musiały wymienić informacje i ustalić, co dokładnie się wydarzyło. Czas do północy był kluczowy dla podjęcia decyzji. Myślę, że to Amerykanie wiedzieli najszybciej najwięcej. Oni rozstrzygnęli, co się wydarzyło i przekazali sojusznikom.
Prezydent Duda tuż po incydencie rozmawiał m.in. z prezydentem USA Joe Bidenem i sekretarzem NATO Jensem Stoltenbergiem. Komunikacja strategiczna się udała?
Komunikacja strategiczna to też komunikacja ze społeczeństwem i mediami. Tutaj w mojej ocenie było za dużo milczenia. Wychodzi brak rzecznika prasowego w MON. W kategorii międzynarodowej te ruchy były poprawne i dobre. Pewna powściągliwość medialna, która nie zawsze jest domeną tego rządu, zadziałała dobrze. Choć na pewno są rzeczy, które można poprawić, w tym skuteczność ochrony kontrwywiadowczej prezydenta.
Jak ocenia pan rozmowę prezydenta z… Rosjaninem podszywającym się pod prezydenta Francji?
Sami Rosjanie muszą być zdziwieni swoją skutecznością. W środku kryzysu otrzymali informacje bezpośrednio on naszego prezydenta. To jest smutne. W moim przekonaniu za to powinny polecieć głowy i to na wysokich szczeblach. Jeśli ktoś daje się raz oszukać, można to zwalić na przeciwnika. Ale za drugim razem, a tak było w tym przypadku, wina leży po naszej stronie. To trzeba poprawić, pewna dezynwoltura w tym obszarze nie sprzyja powadze państwa.
Następnego dnia odbyło się spotkanie Rady Północnoatlantyckiej na poziomie ambasadorów.
To było cotygodniowe, cykliczne spotkanie. Myślę, że w pierwszej kolejności wystąpili co ważniejsi ambasadorowie oraz zastępca sekretarza ds. wywiadu. To było uspokajanie i zastanowienie się nad kolejnymi tego typu przypadkami.
Jak pan oceni to, że nie chcieliśmy uruchomić art. 4 traktatu waszyngtońskiego, czyli specjalnych konsultacji międzysojuszniczych?
To był dobry ruch, warto zostawić takie działanie na poważniejsze kryzysy. Choć w 2012 r. Turcja po tym, jak na jej terytorium spadło kilka pocisków, zwołała takie konsultacje i na prawie 10 lat zabezpieczyła swoją granicę, m.in. patriotami Niemców.
Teraz Berlin zaproponował Polsce rozmieszczenie patriotów. Jak wygląda nasza komunikacja w tej kwestii?
Oceniam to pozytywnie, reakcja ze strony polskiego MON była szybka. To dobry sojuszniczy ruch ze strony Niemiec. Mam nadzieję, że on się zmaterializuje, ponieważ Niemcy niektóre działania od lutego opóźniają. Cieszy fakt takiej współpracy polsko-niemieckiej w obszarze militarnym, bo wielu wojskowych po obu stronach Odry martwi się, że budowane przez nasze wojska przez 20 lat mechanizmy współpracy sojuszniczej w ostatnich latach przestały być używane. Trzeba pamiętać, że takie systemy obrony powietrznej przysłali też Brytyjczycy i USA. Pokazuje to wiarygodność sojuszniczą, takie działania Rosjanie muszą brać pod uwagę, planując eskalację. ©℗
Rozmawiał Maciej Miłosz