Bliscy ofiar, górnicy i mieszkańcy Zabrza upamiętnili w niedzielę ofiary katastrofy w kopalni Makoszowy – jednego z najtragiczniejszych wypadków w polskim górnictwie. 28 sierpnia 1958 r. w wyniku pożaru w tej zabrzańskiej kopalni zginęło 72 górników.

Uroczystości z okazji 58. rocznicy katastrofy rozpoczęły się rano od złożenia wieńców i zapalenia zniczy przy pomniku pamięci poległych górników, stojącym na skwerze przed kopalnią. Odsłonięto go w 50. rocznicę wypadku. Później w kościele pw. św. Krzyża odprawiono mszę w intencji wszystkich górników, którzy zginęli w całej historii kopalni Makoszowy.

Roman Rzemek, który w katastrofie sprzed 58 lat stracił ojca, do dziś wspomina ten dzień jako jeden najtragiczniejszych w swoim życiu. Co roku uczestniczy w uroczystościach upamiętniających ofiary. Gdy zginął jego ojciec, miał 15 lat. Mimo to trzy lata później sam zdecydował się zostać górnikiem, w tej samej kopalni. Był w niej zatrudniony do 1994 r.

„Ojciec pracował w sumie krótko - tylko cztery lata, w związku z tym mieliśmy bardzo niską rentę rodzinną. Musiałem rozpocząć pracę żeby pomóc rodzinie, w której było czworo dzieci. Pieniądze oddawałem mamie” - wyjaśnił PAP pan Roman.

Poza rodzinami poległych, w uroczystościach wzięli udział górnicy, mieszkańcy Zabrza i przedstawiciele władz, wśród nich posłanka Barbara Dziuk i prezydent Zabrza Małgorzata Mańka-Szulik.

„Musimy pamiętać jakie są korzenie i rola przemysłu oraz to, ile przemysł wniósł w rozwój Europy, także Zabrza. Dzisiejsza uroczystość pokazuje, że w Zabrzu pamiętamy o tych ludziach, którzy zjechali na +wieczną szychtę+. Ci ludzie pracowali przede wszystkim dla swoich rodzin, aby zapewnić im godne życie, ale pracowali też dla miasta i regionu. O tym nam nie wolno zapominać” - powiedziała PAP Mańka-Szulik.

Jak dodała, nikt dziś nie wątpi, że przemysł musi przejść restrukturyzację. „Ale musi to być mądra restrukturyzacja, bo zbyt wiele istnień ludzkich oddało życie za to, żeby to wszystko było dobrze poukładane. My jesteśmy za to odpowiedzialni i wierzę, że wszyscy dołożymy wszelkich starań, by efekty tych starań były najmądrzejsze” - zaznaczyła.

„Historia jest ważna. Wszyscy pamiętamy o tym i podobnych wydarzeniach, aby nie zdarzały się po raz kolejny. Walcząc o przyszłość pamiętamy o przeszłości” - powiedział PAP Andrzej Chwiluk ze Związku Zawodowego Górników w Polsce.

Katastrofa w kopalni Makoszowy była drugą co do liczby ofiar w powojennej historii polskiego górnictwa. Tragiczniejszy w skutkach był tylko pożar w nieistniejącej już kopalni "Barbara-Wyzwolenie" w Chorzowie 21 marca 1954 r., w którym zginęło, według różnych źródeł, od 94 do ponad 100 osób.

Do tragedii w Makoszowach doszło 28 sierpnia 1958 r. Pożar wybuchł 300 m pod ziemią, na nocnej zmianie, podczas cięcia palnikiem acetylenowym żelaznej stropnicy wystającej z ociosu (bocznej ściany wyrobiska). Dym pożarowy przedostał się w rejon, gdzie było ok. 90 górników. Kilka miesięcy wcześniej całą załogę wyposażono w tzw. aparaty ucieczkowe, których wydolność obliczono na 20 minut. Dla wielu górników poruszających się w gęsto zadymionych wyrobiskach ten czas okazał się jednak niewystarczający.

Spowici dymem z obu stron mieli przed sobą 650-metrowy odcinek wyrobiska. W tym chodniku, spośród ok. 90 górników, śmiertelnemu zaczadzeniu uległo 42. W całej katastrofie, spośród 337 zagrożonych górników, 72 zginęło, a 87 poważnie zatruło się gazami. Wśród ofiar byli pracownicy w wieku od 18 do 64 lat.

Kopalnia Makoszowy trafiła w ubiegłym roku do Spółki Restrukturyzacji Kopalń gdzie - jako jedyna w tej spółce, do której dotąd trafiały tylko kopalnie likwidowane - nadal wydobywa węgiel. Zakład ma kłopoty ze zbytem surowca; przynosi straty i korzysta z pomocy publicznej.

Kopalnia może wkrótce zostać wystawiona na sprzedaż w przetargu, co ma być wyjściem naprzeciw oczekiwań związków zawodowych. Związkowcy z Makoszów od dawna domagają się znalezienia inwestora dla kopalni.