Media prześcigały się ostatnio w clickbaitowych tytułach, informujących, że „raport wyciekł”, ale ZUS wreszcie „ugiął się pod presją” i go „odtajnił”. „Odtajniony” raport zawiera „alarmujące dane” o tym, że „przedsiębiorców czekają głodowe emerytury”. Tyle że to świetnie udawane powszechne oburzenie i zaskoczenie nie ma podstaw – o niskich emeryturach, nie tylko przedsiębiorców, mówi się od dawna. Ważne jest co innego

Jeden z portali opublikował w ubiegłym tygodniu tekst o „tajnym” raporcie ZUS. Raport ma wymowny tytuł: „Dobrowolne ubóstwo. O konsekwencjach dobrowolnego ZUS dla samozatrudnionych” i został przygotowany dla ZUS przez Polską Sieć Ekonomii. Jego celem, jak sama nazwa wskazuje, miała być ocena skutków ewentualnego wprowadzenia dobrowolnych składek dla przedsiębiorców.

Wszyscy komentujący skupili się jednak na jednym jego elemencie – prognozie dotyczącej niskich emerytur, która nie zaskakuje – jest po prostu logicznym skutkiem patologicznego systemu składkowego, jaki istnieje w Polsce. Tymczasem jest tworzona narracja, jakoby ZUS ukrywał straszną prawdę przed nieświadomym społeczeństwem. A przecież ZUS oficjalnie publikuje prognozy, w których wprost podaje przyszłą przeciętną stopę zastąpienia (procent, jaki będzie stanowić emerytura w stosunku do ostatniej pensji). Od dawna wiemy, że będzie ona systematycznie spadała aż do poziomu nawet poniżej 30 proc.

Etatowcy płacą na przedsiębiorców

Przedsiębiorcy pensji nie mają, a składki odprowadzają od zadeklarowanej przez siebie kwoty. Prawie nikt nie deklaruje sumy wyższej niż minimalna, wymagana przepisami (60 proc. prognozowanego wynagrodzenia, w tym roku jest to 5203,80 zł). Czy ktoś, kto zarabiałby całe życie na etacie niewiele ponad minimalną krajową, spodziewałby się emerytury w zadowalającej wysokości? Raczej byłby świadomy, że nie będzie ona duża. Tymczasem według wielu mediów z jakiegoś powodu przedsiębiorcy mają być zszokowani tym, że ZUS będzie im mało wypłacał.

Sami autorzy raportu – dr Janina Petelczyc ze Szkoły Głównej Handlowej oraz dr Tomasz Lasocki z Politechniki Warszawskiej, zajmujący się naukowo systemami emerytalnymi – wielokrotnie mówili o zagrożeniu, że emerytury będą niskie. Pod artykułami z wypowiedziami ich czy innych ekspertów wskazujących na zagrożenia związane też np. z niskim wiekiem emerytalnym zawsze pojawia się seria komentarzy z zestawem identycznych argumentów przeciwko płaceniu składek. Ileż to razy można przeczytać wpisy, że „ZUS upadnie”, „ja i tak na ZUS nie liczę”, „wolę w coś zainwestować niż oddawać moje pieniądze złodziejom”, „a co z rolnikami i mundurowymi?”. Media chętnie podchwytują tego typu tematy, bo nic tak nie rozgrzewa internautów i nie nabija liczników odwiedzin, jak okazja do ponarzekania na ZUS.

Autorzy raportu pokazali już na konkretnych liczbach, o jak niskich kwotach mowa. Napisali wprost, że osoby, które prowadziły działalność przez 30–35 lat, lecz zaczęły aktywność zawodową po 1998 r., niezależnie od tego, czy korzystały z ulg i zwolnień składkowych, nie będą miały w wieku emerytalnym środków wystarczających do obliczenia emerytury minimalnej. Ktoś powie – chcącemu nie dzieje się krzywda. Ale w tym przypadku zapłacą za to wszyscy podatnicy. Nawet jeśli przedsiębiorcy zgromadzą na swoich kontach emerytalnych w ZUS niewiele, ale składki opłacali odpowiednio długo, to zgodnie z przepisami z automatu emerytury zostaną im podwyższone do minimalnej gwarantowanej wysokości. Różnicę dopłaci budżet państwa. Jaki jest więc sens opłacać wyższe składki, skoro można płacić niskie, a i tak reszta społeczeństwa się do mojej emerytury dorzuci? No właśnie – nie ma sensu.

Mit drobnego rzemieślnika

W morzu clickbaitowych tytułów umykają, moim zdaniem, najważniejsze wnioski z raportu, takie właśnie, że do jednoosobowych przedsiębiorców dopłacają wszyscy. Autorzy stwierdzają wprost, że obecnie funkcjonujący w Polsce model ubezpieczenia społecznego samozatrudnionych jest dysfunkcjonalny. Udowadniają, że przedsiębiorcy są uprzywilejowani względem pracowników i jako grupa wpłacają do systemu mniej. Jak wyliczają, „przeciętny samozatrudniony osiąga dochód dwa razy większy niż przychód przeciętnego pracownika, a jego wkład do systemu emerytalnego jest dwa razy mniejszy (…). Rzeczywista podstawa wymiaru składki samozatrudnionych jest cztery razy mniejsza (po uwzględnieniu zwolnień stanowi jeszcze mniej – ok. 17,5 proc.) niż gdyby była ustalana na podstawie dochodów”.

W debatach często przywołuje się przykład drobnego rzemieślnika, który nie jest w stanie zarobić nawet na składki. Jednak w rzeczywistości jednoosobowi przedsiębiorcy to najczęściej osoby, które prowadzą działalność, bo im się to opłaca. Autorzy wykazują, że samozatrudnieni „odprowadzają składki zaniżone względem ich rzeczywistej sytuacji ekonomicznej”, a zasady oskładkowania „sprzyjają rozwojowi patologii rynku pracy w postaci fikcyjnego samozatrudnienia, a zmiany z ostatnich lat temu zjawisku jeszcze sprzyjają”.

Przypomnijmy, że ostatnie siedem lat w ubezpieczeniach społecznych upłynęło pod znakiem kolejnych ulg i wyjątków dla jednoosobowych działalności. Ulgi są wprowadzane, bo od lat buduje się mit o nadmiernym obciążeniu samozatrudnionych składkami na ubezpieczenia społeczne. Politycy jak mantrę powtarzają, że należy ulżyć przedsiębiorcom, a to przyczyni się do poprawy innowacyjności i konkurencyjności. Czy rzeczywiście tak się stało po wprowadzeniu ulg? Niestety nie, za to autorzy raportu po przebadaniu próby 2,4 tys. przedsiębiorców zauważyli korelację między istnieniem firmy a korzystaniem z jakiejś ulgi. „Firma” istnieje tak długo, jak długo można korzystać z jakiejś obniżki. Gdy te się kończą, przedsiębiorca kończy też działalność. Jak zauważyli eksperci, ulgi składkowe przede wszystkim trafiają do podmiotów, które nikogo nie zatrudniają (ponad 90 proc.). Aż trzy czwarte jednoosobowych przedsiębiorców nikogo nie zatrudnia, zaś korzysta z tego, że odprowadza mniej składek niż na etacie.