Z Anatem Saragustim rozmawia Karolina Wójcicka
Załóżmy, że jestem obywatelką Izraela, która ma dostęp wyłącznie do krajowych mediów. Jak postrzegam wojnę w Strefie Gazy? Co wiem o sytuacji na miejscu?
Anat Saragusti była korespondentka Kanału 12 w Strefie Gazy, pierwsza izraelska dziennikarka, której wywiadu udzielił Jasir Arafat. Odpowiada za wolność mediów w Związku Dziennikarzy w Izraelu
ikona lupy />
Anat Saragusti była korespondentka Kanału 12 w Strefie Gazy, pierwsza izraelska dziennikarka, której wywiadu udzielił Jasir Arafat. Odpowiada za wolność mediów w Związku Dziennikarzy w Izraelu / Materiały prasowe / Fot. mat. prasowe

Sedno sprawy jest takie, że izraelskie media w ogóle nie relacjonują kryzysu humanitarnego w Gazie. Temat wojny nie jest przedstawiany w sposób etyczny ani krytyczny. Zamiast ukazywać pełen obraz i analizować sytuację z różnych perspektyw, media przejmują narrację rzecznika Sił Obronnych Izraela (IDF) i oficjalną linię rządu.

Dlaczego?

To nie jest nic nowego. Izraelskie media funkcjonują w ten sposób od dawna.

Przez kilka lat pracowałam w Strefie Gazy jako korespondentka dla Kanału 12. Wspominam o tym, by podkreślić, że były czasy, kiedy duża, komercyjna telewizja uważała posiadanie dziennikarza zajmującego się wyłącznie Gazą za ważne. Sytuacja zmieniła się w 2007 r., gdy Hamas przejął władzę w enklawie, a izraelscy reporterzy stracili możliwość wjazdu na jej terytorium. Od tego momentu obraz Palestyńczyków w mediach stawał się coraz bardziej zniekształcony. Zaczęto przedstawiać ich jako terrorystów. Ludzi, którzy wspierają bojowników, chcą zaatakować Izrael i „wyrzucić wszystkich Żydów do morza”. Taki był dominujący przekaz przed 7 października 2023 r., gdy doszło do masakry Hamasu.

A co się stało później?

Brutalne mordy i gwałty, a także sposób, w jaki napastnicy wtargnęli do miejscowości przy granicy, wstrząsnęły izraelskim społeczeństwem. Wydarzenia te umocniły wizerunek Palestyńczyków jako jednolitej grupy kojarzonej z Hamasem. Pogłębiły przekonanie, że wszyscy wspierają tę organizację. Dlatego teraz, dwa lata po rozpoczęciu wojny, media głównego nurtu praktycznie nie relacjonują tego, co się dzieje w Gazie. Wyjątkiem jest wykonujący świetną robotę dziennik „Ha-Arec”, który od początku przedstawia różne perspektywy, nie ukrywając przed czytelnikami żadnych informacji.

Rolą mediów jest dociekanie prawdy. Dlaczego izraelskie media tego nie robią? To kwestia presji zewnętrznej? Autocenzury?

Tak, presja jest odczuwalna. Rządowa strategia ma na celu osłabienie wolnych mediów. I okazała się niezwykle skuteczna – doprowadziła do sytuacji, w której media zaczęły stosować autocenzurę. Plan naszych władz ma kilka wymiarów. Pierwszy to ustawy wymierzone w media publiczne i stacje komercyjne. Służą one wzmocnieniu jednej stacji – Kanału 14 – która wspiera rząd, szerząc teorie spiskowe i kłamstwa. Drugi wymiar to różnego rodzaju działania mające doprowadzić do uciszenia mediów. Na „Ha-Areca” nałożono sankcje, aby osłabić jego kondycję finansową. Ministerstwa i agencje rządowe dostały zalecenie, by nie publikować żadnych reklam w tym dzienniku. Pracownikom sektora publicznego zakazano też wykupywania jego subskrypcji. Rząd podjął też próbę przejęcia Kanału 13 przez mianowanie polityka na stanowisko redaktora naczelnego. Związek zawodowy dziennikarzy oprotestował to i złożył skargę do Sądu Najwyższego. Udało się zablokować nominację, ale władze wciąż nie odpuszczają. Trzeci wymiar jest prawdopodobnie najskuteczniejszy – to dobrze zorganizowana kampania oszczerstw w mediach społecznościowych, wymierzona w redakcje i poszczególnych dziennikarzy. Chodzi o to, aby pogłębić nieufność obywateli wobec mediów głównego nurtu.

To znaczy?

Przykładem może być to, że premier Binjamin Netanjahu od lat nie udzielił żadnego wywiadu w języku hebrajskim niezależnym dziennikarzom. Unikanie bezpośredniej konfrontacji podsyca narrację, że mainstreamowe media są wrogie społeczeństwu. Netanjahu woli udzielać wywiadów po angielsku – głównie podcasterom, którzy są zwolennikami Trumpa, albo sprzyjającemu mu Kanałowi 14. Rzadko organizuje konferencje prasowe, na których można zadawać pytania. A jeśli już to robi, to wyśmiewa i kpi z dziennikarzy, nazywa ich kłamcami. Twierdzi, że nie zadają pytań, lecz formułują oskarżenia. Że są stronniczy, nie doceniają jego ciężkiej pracy i osiągnięć. Nigdy nie udziela rzetelnych odpowiedzi. Premier określa rodzime stacje telewizyjne mianem „Al-Dżaziry”, sugerując w ten sposób zdradę narodową. Oskarża je o „zatruwanie” opinii publicznej. Za każdym razem, gdy zabiera głos – w telewizji czy w mediach społecznościowych – podważa wiarygodność dziennikarzy.

Duża część Izraelczyków nie ufa Netanjahu. Dlaczego wierzą w to, co mówi o mediach?

Ale ministrowie, aktywiści i inni zwolennicy rządu mówią to samo co premier. Są jeszcze bardziej bezpośredni i wulgarni. Posuwają się do gróźb i obelg, nazywają dziennikarzy nazistami. To się wiąże z kolejnym wymiarem rządowej strategii: fizycznymi atakami. Najczęściej ich celem są reporterzy nadający po arabsku, ale ofiarami bywają też ci hebrajskojęzyczni. Wszystko to tworzy atmosferę, w której dziennikarz jest postrzegany jako wróg państwa. To skuteczny mechanizm zastraszania. Reporterzy obawiają się otwarcie krytykować wojnę w Gazie czy politykę rządu, bo nie chcą się stać obiektem brutalnej kampanii oszczerstw.

Zdarzają się wyjątki. Na przykład redaktor Kanału 12 Arad Nir w setnym dniu wojny wezwał w jednym z programów do jej zakończenia. To znaczy, że można się sprzeciwić oficjalnej narracji.

Kanał 12 był przez wiele lat moim zawodowym domem i wstyd mi patrzeć na to, co się z nim dzisiaj dzieje. Zarówno tam, jak i w innych redakcjach wciąż pracuje kilku dziennikarzy, którzy wykazują się ogromną odwagą, jednak ich wpływ jest bardzo ograniczony. Nie są w stanie wprowadzić realnych zmian w sposobie działania mediów. Słyszała pani o rozmowie, którą odbyli czołowi dziennikarze i redaktorzy Kanału 12 na WhatsAppie? Wyciekła do sieci jakiś czas temu.

Kilku reporterów skrytykowało milczenie stacji na temat głodu w Gazie. Inni przekonywali, że Izraelczycy nie chcą tego oglądać. Dyskusję uciął redaktor naczelny. Uznał, że Kanał 12 nie będzie pokazywać skutków działań Izraela.

To pokazuje atmosferę, jaka panuje w redakcji najchętniej oglądanego kanału telewizyjnego w Izraelu. Dziennikarze, którzy się zbuntowali, nie wpłynęli na sytuację. W końcu telewizja musiała jednak poruszyć temat głodu w Gazie, bo mówił o tym cały świat, a wielu zagranicznych przywódców domagało się wyjaśnień od rządu Izraela. Wie pani, jak media relacjonowały tę kwestię? Natychmiast przyjęły rządową narrację, że to kampania Hamasu, który chce wywrzeć presję na Izrael. I że żadnego głodu nie ma. Publikowano dane o tym, ile ciężarówek z żywnością wjechało do Gazy i ile kalorii potrzebuje Palestyńczyk, żeby przeżyć. Podkreślano, że wpuszczają dużo więcej żywności, niż potrzeba. Same bzdury.

Wielu dziennikarzy i redakcji przyjęło tę wersję bez sprawdzenia, czy żywność faktycznie trafia do ludzi. A nie trafiła. To naprawdę frustrujące. Takie podejście świadczy o tym, że media nie są neutralne. W mojej ocenie wzmacniają wśród wielu Izraelczyków poczucie, że jesteśmy ofiarą absolutną, świat nas nie rozumie, a każda krytyka państwa Izrael to antysemityzm.

Jak duży wpływ mają media głównego nurtu na sposób, w jaki Izraelczycy postrzegają wojnę, którą na świecie coraz częściej określa się jako ludobójstwo?

Nie wszyscy mówią płynnie po angielsku i mogą oglądać BBC, CNN, Sky News czy inne zagraniczne stacje. Czerpią informacje jedynie z kanałów nadających po hebrajsku. Dlatego nie rozumieją, co w ich imieniu robi IDF. Nawet wielu ludzi, którzy wysłali swoich synów do wojska, nie wie, co oni tam robią. Nie mają świadomości, że dokonują masowych mordów i niszczą Gazę – w dużej mierze całkiem niepotrzebnie. Nie są więc w stanie wyrobić sobie własnego zdania. Za to za każdym razem, gdy media relacjonują atak na Izraelczyka gdzieś na świecie – czasem bardzo brutalny – przedstawiają to jako przejaw antysemityzmu. Chociaż jest oczywiste, że nie zawsze chodzi o antysemityzm – czasem chodzi o sprzeciw wobec działań rządu. Izraelczycy nie zdają sobie sprawy, że świat postrzega sytuację w Strefie Gazy zupełnie inaczej niż oni.

Nie wierzę, że do Izraelczyków w ogóle nie dociera inna narracja, że nie wiedzą, o czym piszą „The New York Times” czy „The Guardian”. Poza tym żyjemy w erze mediów społecznościowych. W Izraelu działają organizacje pozarządowe – np. Standing Together – które tłumaczą, jak w rzeczywistości wygląda sytuacja w Gazie. Mówią o zbrodniach popełnianych przez Izrael. Mają ogromne zasięgi.

Informacje publikowane przez zagraniczne media docierają do niewielu – przede wszystkim do najlepiej wykształconych osób. Żeby czytać „New York Timesa”, trzeba bardzo dobrze znać angielski. Z kolei młodzi ludzie są coraz bardziej prawicowi. Moim zdaniem większość Izraelczyków wierzy w to, że każdy Palestyńczyk w Gazie popiera Hamas i że nie ma tam niewinnych ludzi. Wielu uważa, że wszyscy zasługują na śmierć. W izraelskim rządzie istnieje silny nurt polityczny, który podkreśla, że Izrael powinien zająć całą Strefę Gazy, a Palestyńczyków trzeba przesiedlić. Poglądy członków rządu nie różnią się tu zbytnio od poglądów widzów. Można powiedzieć, że media i politycy wzajemnie kształtują i umacniają te przekonania.

Czyli ludzie nie wierzą w informacje o zbrodniach?

Nie, w ogóle. Nie wierzą też w to, co o głodzie pisze „Ha-Arec”. Oficjalna narracja jest skuteczniejsza. Nie wiem, czy pamięta pani zdjęcie palestyńskiego dziecka, które znalazło się na okładce „New York Timesa”. Izraelczycy „odkryli” w toku „śledztwa dziennikarskiego”, że było ono wychudzone nie z powodu niedożywienia, lecz ze względu na chorobę genetyczną. I właśnie ten jeden szczegół posłużył do ogłoszenia, że cała sprawa głodu w Gazie jest kłamstwem. To samo dotyczy zabijanych przez Izrael palestyńskich reporterów. Nasi dziennikarze w ogóle się tym nie przejmują. Mówią, że to zwolennicy Hamasu, a nie prawdziwi dziennikarze.

Co koledzy i koleżanki mówią pani prywatnie? Jak tłumaczą swoje podejście?

Niektórzy boją się głośno mówić. Zachowują swoje przemyślenia dla siebie albo podkreślają, że nawet w poprzednich wojnach minęło trochę czasu, zanim zaczęto pokazywać także drugą stronę konfliktu. Tyle że tamte wojny były dużo krótsze. Ta obecna trwa już dwa lata, a zagraniczna prasa nadal nie ma dostępu do Gazy. To kolejny problem. Mówi się, że palestyńscy dziennikarze powielają narrację Hamasu, ale gdyby dopuszczono tam zagranicznych reporterów, Izrael musiałby się zmierzyć z faktami. W Sądzie Najwyższym czeka na rozpatrzenie petycja o umożliwienie niezależnym mediom zagranicznym wjazdu do Gazy.

Spodziewa się pani, że sędziowie dadzą zielone światło?

Obawiam się, że SN jest teraz zbyt słaby. Cały wymiar sprawiedliwości jest w kryzysie, nie jestem pewna, czy sędziowie będą chcieli otwierać kolejny front na wojnie z rządem. Rozprawa jest zaplanowana na koniec października, zobaczymy. Dołączyliśmy do sprawy jako amicus curiae i ponawiamy apele do rządu, by wpuścił do Gazy zagraniczne media. W ostatnich tygodniach to samo zrobiło wiele redakcji.

Uważa pani, że izraelskie media będą się coraz bardziej radykalizować – tak jak społeczeństwo i klasa polityczna?

Myślę, że pewnego dnia, gdy wojna się skończy, a wszystkie dowody zostaną przedstawione, wielu dziennikarzy zrozumie swoje błędy. Podczas poprzednich wojen mówili, że celowo unikali relacjonowania drugiej strony konfliktu, by nie wywoływać oburzenia u własnej publiczności. Nie usprawiedliwiam tego – wręcz przeciwnie, jestem bardzo krytyczna. Już 16 października 2023 r., 10 dni po rozpoczęciu wojny, napisałam, że sposób, w jaki się ją relacjonuje, sprawia wrażenie, jakby była to wojna jednostronna.

Sądzę, że niektórzy dziennikarze – a znam ich wielu i wiem, że są dobrymi ludźmi – padli ofiarą presji i toksycznej atmosfery. Są zastraszeni. Mam nadzieję, że pewnego dnia to wszystko minie. Że pojawi się inny rząd, mniej wrogi wobec dziennikarzy. I że będzie można próbować uzdrowić ten zawód. Choć nie wiem, czy to się uda. ©Ⓟ