Sedno sprawy jest takie, że izraelskie media w ogóle nie relacjonują kryzysu humanitarnego w Gazie. Temat wojny nie jest przedstawiany w sposób etyczny ani krytyczny. Zamiast ukazywać pełen obraz i analizować sytuację z różnych perspektyw, media przejmują narrację rzecznika Sił Obronnych Izraela (IDF) i oficjalną linię rządu.
To nie jest nic nowego. Izraelskie media funkcjonują w ten sposób od dawna.
Przez kilka lat pracowałam w Strefie Gazy jako korespondentka dla Kanału 12. Wspominam o tym, by podkreślić, że były czasy, kiedy duża, komercyjna telewizja uważała posiadanie dziennikarza zajmującego się wyłącznie Gazą za ważne. Sytuacja zmieniła się w 2007 r., gdy Hamas przejął władzę w enklawie, a izraelscy reporterzy stracili możliwość wjazdu na jej terytorium. Od tego momentu obraz Palestyńczyków w mediach stawał się coraz bardziej zniekształcony. Zaczęto przedstawiać ich jako terrorystów. Ludzi, którzy wspierają bojowników, chcą zaatakować Izrael i „wyrzucić wszystkich Żydów do morza”. Taki był dominujący przekaz przed 7 października 2023 r., gdy doszło do masakry Hamasu.
Brutalne mordy i gwałty, a także sposób, w jaki napastnicy wtargnęli do miejscowości przy granicy, wstrząsnęły izraelskim społeczeństwem. Wydarzenia te umocniły wizerunek Palestyńczyków jako jednolitej grupy kojarzonej z Hamasem. Pogłębiły przekonanie, że wszyscy wspierają tę organizację. Dlatego teraz, dwa lata po rozpoczęciu wojny, media głównego nurtu praktycznie nie relacjonują tego, co się dzieje w Gazie. Wyjątkiem jest wykonujący świetną robotę dziennik „Ha-Arec”, który od początku przedstawia różne perspektywy, nie ukrywając przed czytelnikami żadnych informacji.
Tak, presja jest odczuwalna. Rządowa strategia ma na celu osłabienie wolnych mediów. I okazała się niezwykle skuteczna – doprowadziła do sytuacji, w której media zaczęły stosować autocenzurę. Plan naszych władz ma kilka wymiarów. Pierwszy to ustawy wymierzone w media publiczne i stacje komercyjne. Służą one wzmocnieniu jednej stacji – Kanału 14 – która wspiera rząd, szerząc teorie spiskowe i kłamstwa. Drugi wymiar to różnego rodzaju działania mające doprowadzić do uciszenia mediów. Na „Ha-Areca” nałożono sankcje, aby osłabić jego kondycję finansową. Ministerstwa i agencje rządowe dostały zalecenie, by nie publikować żadnych reklam w tym dzienniku. Pracownikom sektora publicznego zakazano też wykupywania jego subskrypcji. Rząd podjął też próbę przejęcia Kanału 13 przez mianowanie polityka na stanowisko redaktora naczelnego. Związek zawodowy dziennikarzy oprotestował to i złożył skargę do Sądu Najwyższego. Udało się zablokować nominację, ale władze wciąż nie odpuszczają. Trzeci wymiar jest prawdopodobnie najskuteczniejszy – to dobrze zorganizowana kampania oszczerstw w mediach społecznościowych, wymierzona w redakcje i poszczególnych dziennikarzy. Chodzi o to, aby pogłębić nieufność obywateli wobec mediów głównego nurtu.
Przykładem może być to, że premier Binjamin Netanjahu od lat nie udzielił żadnego wywiadu w języku hebrajskim niezależnym dziennikarzom. Unikanie bezpośredniej konfrontacji podsyca narrację, że mainstreamowe media są wrogie społeczeństwu. Netanjahu woli udzielać wywiadów po angielsku – głównie podcasterom, którzy są zwolennikami Trumpa, albo sprzyjającemu mu Kanałowi 14. Rzadko organizuje konferencje prasowe, na których można zadawać pytania. A jeśli już to robi, to wyśmiewa i kpi z dziennikarzy, nazywa ich kłamcami. Twierdzi, że nie zadają pytań, lecz formułują oskarżenia. Że są stronniczy, nie doceniają jego ciężkiej pracy i osiągnięć. Nigdy nie udziela rzetelnych odpowiedzi. Premier określa rodzime stacje telewizyjne mianem „Al-Dżaziry”, sugerując w ten sposób zdradę narodową. Oskarża je o „zatruwanie” opinii publicznej. Za każdym razem, gdy zabiera głos – w telewizji czy w mediach społecznościowych – podważa wiarygodność dziennikarzy.
Ale ministrowie, aktywiści i inni zwolennicy rządu mówią to samo co premier. Są jeszcze bardziej bezpośredni i wulgarni. Posuwają się do gróźb i obelg, nazywają dziennikarzy nazistami. To się wiąże z kolejnym wymiarem rządowej strategii: fizycznymi atakami. Najczęściej ich celem są reporterzy nadający po arabsku, ale ofiarami bywają też ci hebrajskojęzyczni. Wszystko to tworzy atmosferę, w której dziennikarz jest postrzegany jako wróg państwa. To skuteczny mechanizm zastraszania. Reporterzy obawiają się otwarcie krytykować wojnę w Gazie czy politykę rządu, bo nie chcą się stać obiektem brutalnej kampanii oszczerstw.
Kanał 12 był przez wiele lat moim zawodowym domem i wstyd mi patrzeć na to, co się z nim dzisiaj dzieje. Zarówno tam, jak i w innych redakcjach wciąż pracuje kilku dziennikarzy, którzy wykazują się ogromną odwagą, jednak ich wpływ jest bardzo ograniczony. Nie są w stanie wprowadzić realnych zmian w sposobie działania mediów. Słyszała pani o rozmowie, którą odbyli czołowi dziennikarze i redaktorzy Kanału 12 na WhatsAppie? Wyciekła do sieci jakiś czas temu.
To pokazuje atmosferę, jaka panuje w redakcji najchętniej oglądanego kanału telewizyjnego w Izraelu. Dziennikarze, którzy się zbuntowali, nie wpłynęli na sytuację. W końcu telewizja musiała jednak poruszyć temat głodu w Gazie, bo mówił o tym cały świat, a wielu zagranicznych przywódców domagało się wyjaśnień od rządu Izraela. Wie pani, jak media relacjonowały tę kwestię? Natychmiast przyjęły rządową narrację, że to kampania Hamasu, który chce wywrzeć presję na Izrael. I że żadnego głodu nie ma. Publikowano dane o tym, ile ciężarówek z żywnością wjechało do Gazy i ile kalorii potrzebuje Palestyńczyk, żeby przeżyć. Podkreślano, że wpuszczają dużo więcej żywności, niż potrzeba. Same bzdury.
Wielu dziennikarzy i redakcji przyjęło tę wersję bez sprawdzenia, czy żywność faktycznie trafia do ludzi. A nie trafiła. To naprawdę frustrujące. Takie podejście świadczy o tym, że media nie są neutralne. W mojej ocenie wzmacniają wśród wielu Izraelczyków poczucie, że jesteśmy ofiarą absolutną, świat nas nie rozumie, a każda krytyka państwa Izrael to antysemityzm.
Nie wszyscy mówią płynnie po angielsku i mogą oglądać BBC, CNN, Sky News czy inne zagraniczne stacje. Czerpią informacje jedynie z kanałów nadających po hebrajsku. Dlatego nie rozumieją, co w ich imieniu robi IDF. Nawet wielu ludzi, którzy wysłali swoich synów do wojska, nie wie, co oni tam robią. Nie mają świadomości, że dokonują masowych mordów i niszczą Gazę – w dużej mierze całkiem niepotrzebnie. Nie są więc w stanie wyrobić sobie własnego zdania. Za to za każdym razem, gdy media relacjonują atak na Izraelczyka gdzieś na świecie – czasem bardzo brutalny – przedstawiają to jako przejaw antysemityzmu. Chociaż jest oczywiste, że nie zawsze chodzi o antysemityzm – czasem chodzi o sprzeciw wobec działań rządu. Izraelczycy nie zdają sobie sprawy, że świat postrzega sytuację w Strefie Gazy zupełnie inaczej niż oni.
Informacje publikowane przez zagraniczne media docierają do niewielu – przede wszystkim do najlepiej wykształconych osób. Żeby czytać „New York Timesa”, trzeba bardzo dobrze znać angielski. Z kolei młodzi ludzie są coraz bardziej prawicowi. Moim zdaniem większość Izraelczyków wierzy w to, że każdy Palestyńczyk w Gazie popiera Hamas i że nie ma tam niewinnych ludzi. Wielu uważa, że wszyscy zasługują na śmierć. W izraelskim rządzie istnieje silny nurt polityczny, który podkreśla, że Izrael powinien zająć całą Strefę Gazy, a Palestyńczyków trzeba przesiedlić. Poglądy członków rządu nie różnią się tu zbytnio od poglądów widzów. Można powiedzieć, że media i politycy wzajemnie kształtują i umacniają te przekonania.
Nie, w ogóle. Nie wierzą też w to, co o głodzie pisze „Ha-Arec”. Oficjalna narracja jest skuteczniejsza. Nie wiem, czy pamięta pani zdjęcie palestyńskiego dziecka, które znalazło się na okładce „New York Timesa”. Izraelczycy „odkryli” w toku „śledztwa dziennikarskiego”, że było ono wychudzone nie z powodu niedożywienia, lecz ze względu na chorobę genetyczną. I właśnie ten jeden szczegół posłużył do ogłoszenia, że cała sprawa głodu w Gazie jest kłamstwem. To samo dotyczy zabijanych przez Izrael palestyńskich reporterów. Nasi dziennikarze w ogóle się tym nie przejmują. Mówią, że to zwolennicy Hamasu, a nie prawdziwi dziennikarze.
Niektórzy boją się głośno mówić. Zachowują swoje przemyślenia dla siebie albo podkreślają, że nawet w poprzednich wojnach minęło trochę czasu, zanim zaczęto pokazywać także drugą stronę konfliktu. Tyle że tamte wojny były dużo krótsze. Ta obecna trwa już dwa lata, a zagraniczna prasa nadal nie ma dostępu do Gazy. To kolejny problem. Mówi się, że palestyńscy dziennikarze powielają narrację Hamasu, ale gdyby dopuszczono tam zagranicznych reporterów, Izrael musiałby się zmierzyć z faktami. W Sądzie Najwyższym czeka na rozpatrzenie petycja o umożliwienie niezależnym mediom zagranicznym wjazdu do Gazy.
Obawiam się, że SN jest teraz zbyt słaby. Cały wymiar sprawiedliwości jest w kryzysie, nie jestem pewna, czy sędziowie będą chcieli otwierać kolejny front na wojnie z rządem. Rozprawa jest zaplanowana na koniec października, zobaczymy. Dołączyliśmy do sprawy jako amicus curiae i ponawiamy apele do rządu, by wpuścił do Gazy zagraniczne media. W ostatnich tygodniach to samo zrobiło wiele redakcji.
Myślę, że pewnego dnia, gdy wojna się skończy, a wszystkie dowody zostaną przedstawione, wielu dziennikarzy zrozumie swoje błędy. Podczas poprzednich wojen mówili, że celowo unikali relacjonowania drugiej strony konfliktu, by nie wywoływać oburzenia u własnej publiczności. Nie usprawiedliwiam tego – wręcz przeciwnie, jestem bardzo krytyczna. Już 16 października 2023 r., 10 dni po rozpoczęciu wojny, napisałam, że sposób, w jaki się ją relacjonuje, sprawia wrażenie, jakby była to wojna jednostronna.
Sądzę, że niektórzy dziennikarze – a znam ich wielu i wiem, że są dobrymi ludźmi – padli ofiarą presji i toksycznej atmosfery. Są zastraszeni. Mam nadzieję, że pewnego dnia to wszystko minie. Że pojawi się inny rząd, mniej wrogi wobec dziennikarzy. I że będzie można próbować uzdrowić ten zawód. Choć nie wiem, czy to się uda. ©Ⓟ