Niezależnie od tego, czy Federacja Rosyjska zdecyduje się na eskalację, możemy się spodziewać dużej zmiany społecznej. Do naszej świadomości powróci lęk przed wojną. To zaś znacząco wpłynie na całą scenę polityczną. Możliwe są przetasowania i zmiany trendów.
Zagrożenie nas nie opuszcza. Historyczne dziedzictwo Polaków
Polskie społeczeństwo funkcjonowało w atmosferze strachu przez wieki. Nie tylko w czasie zaborów, wojen światowych czy okupacji (także tej sowieckiej w okresie PRL), lecz także w okresie międzywojnia i transformacji ustrojowej. W latach 90. XX w. ludzie żyli w zawieszeniu między dwoma skrajnymi emocjami: z jednej strony były euforia i nadzieja związane z procesem integracji z NATO i Unią Europejską oraz transformacją gospodarczą; z drugiej – lęk wynikający z niestabilnej sytuacji ekonomicznej, a także niepewność, czy Zachód nas do siebie przyjmie. Powszechny strach wywołał atak na World Trade Center. Po 11 września 2001 r. w badaniach CBOS odsetek Polaków obawiających się o swoje bezpieczeństwo wyraźnie przewyższał odsetek tych, którzy nie odczuwali zagrożenia.
Stanie się częścią mitycznego Zachodu nas uspokoiło
Na początku XXI w. sytuacja zmieniła się radykalnie – z dwóch powodów. Po pierwsze, przystępując do organizacji uosabiających mityczny Zachód, staliśmy się częścią bezpiecznego, spokojnego świata. Kiedy w 2004 r. w Ukrainie wybuchła pomarańczowa rewolucja, Polska odgrywała rolę obserwatora i mediatora. Co prawda kupowaliśmy F-16 oraz walczyliśmy u boku Amerykanów w Afganistanie i Iraku, ale nie miało to namacalnego wpływu na życie przeciętnego Polaka. Nie odczuwaliśmy tak silnych emocji jak podczas wojny w byłej Jugosławii, choć nawet ten konflikt dość szybko znormalizowaliśmy. Po drugie, wejście do UE i napływ zagranicznego kapitału spowodowały bezprecedensową poprawę sytuacji ekonomicznej. Nawet przez globalny kryzys finansowy 2008 r. przeszliśmy prawie suchą stopą, zachowując w zbiorowej pamięci obraz zielonej wyspy. Później było jeszcze lepiej: Euro 2012 i turboprzyśpieszenie naszej gospodarki w drugiej dekadzie XXI w. Płace realne wzrosły o kilkadziesiąt procent, a pod względem dochodu rozporządzalnego mierzonego parytetem siły nabywczej przegoniliśmy Greków, Portugalczyków czy Czechów. Świetnie obrazują tę zmianę wspomniane już badania CBOS – w 2006 r. odsetek Polaków obawiających się o swoje bezpieczeństwo spadł poniżej 50 proc. Od tego czasu wskaźnik ten dalej się obniżał, by pod koniec drugiej dekady XXI w. osiągnąć poziom... 8 proc. Można powiedzieć, że staliśmy się społeczeństwem bezlękowym.
W międzyczasie mieliśmy aneksję Krymu i wojnę we wschodniej Ukrainie, lecz po początkowym szoku znowu wróciliśmy do spokojnej codzienności. Podobnie było z kryzysem migracyjnym z 2015 r. czy zamachami terrorystycznymi w Paryżu, Brukseli i Nicei. Bogaciliśmy się dalej. Na dodatek pojawił się program 500 plus, który wraz ze wzrostem wynagrodzeń pozwolił mniej uprzywilejowanej części społeczeństwa kupić drugi samochód i wyjechać na wakacje nad Bałtykiem (a może i w Egipcie). W sensie mentalnym staliśmy się bogatym społeczeństwem Zachodu. Pokolenie wchodzące w dorosłość nie miało już kompleksów, które cechowały ludzi wychowanych w PRL. Choć w wymiarze globalnym zagrożeń przybywało, to zarówno na poziomie elit, jak i zwykłych obywateli Polska wydawała się od nich odizolowana. Pierwsza kadencja rządów Zjednoczonej Prawicy to okres, kiedy zdecydowana większość Polaków przestała odczuwać lęk.
Powrót lęku nie tylko przed COVID-19
Z beztroski wyrwała nas pandemia COVID-19. Choroba mogła dotknąć każdego niezależnie od pochodzenia czy statusu. Oczywiście osoby lepiej sytuowane miały większe możliwości załatwienia sobie łóżka w szpitalu czy szczepionki, ale nikt – zwłaszcza w pierwszym roku kryzysu – nie mógł mieć pewności, że jeśli zachoruje na COVID-19, to przeżyje. W kolejnych latach wirus stawał się coraz mniej groźny, a my nauczyliśmy się lepiej sobie z nim radzić (dużą rolę odegrały szczepienia). Lęk jednak powrócił. Zwłaszcza że latem 2021 r. w naszej świadomości pojawiło się nowe zagrożenie: kryzys migracyjny na granicy polsko-białoruskiej. Potem były manewry Zapad-21, wzrost cen ropy i gazu, wystrzał inflacji i rosyjska agresja na Ukrainę. Okazało się, że wyzwania, których świat obawiał się już wcześniej, dotykają również nas. Co więcej, skok inflacji w latach 2022 i 2023 spowodował wyraźne wyhamowanie dynamiki płac realnych. Mówiąc najprościej, Polacy przestali się bogacić.
Społeczeństwo marzyło o powrocie do rzeczywistości sprzed 2020 r. Doskonale wychwycili jego emocje liderzy Konfederacji, choć trzeba przyznać, że nie byli pierwsi – w podobnym kierunku maszerowała nowa prawica w całej Europie i w Ameryce. Sławomir Mentzen i spółka stworzyli opowieść pod hasłem „nasza chata z kraja”, zgodnie z którą Polacy mogą się nadal bogacić, mieć dwa samochody i dom z ogródkiem oraz wyjeżdżać na zagraniczne wakacje przynajmniej raz w roku. Zmiany klimatyczne? Wymysł ekoterrorystów. Problemy z imigracją? Wina multi-kulti, do tego nie dopuścimy. Wojna? To problem Ukraińców, mogli siedzieć cicho. Kryzys demograficzny? Wina feministek, trzeba przywrócić tradycyjny model rodziny. Jeśli cokolwiek nam zagraża, to państwo, które łupi nas podatkami i tłamsi naszą wolność absurdalnymi przepisami.
Tłumy na kampanijnych spotkaniach Mentzena pokazały, z jak ogromnym oddźwiękiem spotkała się ta opowieść. Ludzie chcieli usłyszeć, że będzie dobrze. Zrozumieli to także inni kandydaci w wyborach prezydenckich, którzy w większości przejęli konfederacką narrację. Tyle że lęk nie zniknął – co najwyżej został zepchnięty do podświadomości. Niektórzy zaczęli szukać domów za granicą, ustalać szlaki ewentualnej ewakuacji czy ubiegać się o pozwolenie na broń.
Innym ciekawym zjawiskiem, które towarzyszyło politycznej opowieści o ziemi obiecanej i indywidualnym strategiom przygotowań, była eksplozja popularności nowej, opartej na strachu religijności (pisałem na ten temat w tekście „Przyszłość polskiego Kościoła decyduje się w internecie”, DGP Magazyn na Weekend z 1 sierpnia 2025 r., nr 148/2025). Myślę, że nie jest przypadkiem, iż wysyp takich treści w internecie zbiega się z wyparciem lęku z dyskursu publicznego.
Pojawienie się rosyjskich dronów weryfikuje hasło "Nasza chata z kraja"
Akcja rosyjskiej armii brutalnie zweryfikuje opowieści z gatunku „nasza chata z kraja”. Podejrzewam, że po prawej stronie pojawi się hasło: „to nie nasza wojna”. Zresztą taki przekaz będą podsycać rosyjskie służby (przy czym jestem daleki od szukania bezpośrednich związków między skrajną prawicą a Moskwą).
Utrzymanie dotychczasowej narracji wydaje się niemożliwe. Szczególnie że skala operacji daleko wykracza poza to, z czym mieliśmy do czynienia w przeszłości. Za chwilę internet obrodzi w instrukcje, jak zachować się w sytuacji ataku dronów, jak przygotować plecak ewakuacyjny etc. To będzie tylko podgrzewać atmosferę strachu.
Drony Rosji zmienią wyborcze preferencje Polaków?
Oznacza też, że wkraczamy w nowy sezon polityczny. Naturalnymi ofiarami zmiany trendów wydają się Konfederacja i Grzegorz Braun. Po pierwsze, sytuacje zagrożenia zwykle ogniskują poparcie wokół głównych sił politycznych, które jednocześnie mają największe doświadczenie w rządzeniu. Po drugie, wiatr zaczyna wiać z innej strony, więc trudno będzie dostroić do niego narrację. Oczywiście liderzy Konfederacji mogą liczyć na to, że po zakończeniu manewrów Zapad-25 sytuacja się ustabilizuje, ale moim zdaniem to płonne nadzieje. Środowy atak był zbyt spektakularny, by łatwo go wyprzeć ze świadomości. Beneficjentami tego incydentu mogą być rząd Donalda Tuska i PiS z prezydentem Karolem Nawrockim. Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że klęska premiera jest nieuchronna. Rosyjskie drony mogą mu jednak pomóc wydostać się z kryzysu. Jeśli Polacy pozytywnie ocenią reakcję rządu, niewykluczone, że Tusk kupi sobie czas i zaufanie. Jeśli chodzi o PiS, to należy się spodziewać, że trwająca ofensywa Jarosława Kaczyńskiego przeciw Konfederacji przybierze na sile. Prezes dostał dodatkowy oręż w walce o rząd dusz na prawicy.
Nikt nie wie, czy Rosja zdecyduje się na eskalację działań przeciwko Polsce. Ale nawet jeśli do tego nie dojdzie, nie mam wątpliwości, że w świadomości społecznej nastąpiła zmiana. Prognozy sprzed tygodnia już się zdezaktualizowały. ©Ⓟ