Ile masz mieszkań? Jeśli więcej niż dwa, należysz do elitarnej grupy 1 proc. wszystkich właścicieli takich lokali. Znajdujesz się także na celowniku Adriana Zandberga z Partii Razem, który uważa, że jesteś spekulantem windującym ceny mieszkań, a w związku z tym należy cię opodatkować. Płać, gagatku, rocznie 1 proc. od wartości trzeciej i kolejnych nieruchomości. I płacz, bo przecież mowa nawet o kilkunastu tysiącach złotych.
Jednak nie tylko potencjalnym ofiarom nowego podatku powinno zbierać się na łzy.
Polacy dopiero po 1988 r. zaczęli akumulować kapitał – karanie ich za to podatkami majątkowymi jest nie tylko przedwczesne, lecz także szkodliwe z punktu widzenia dalszego rozwoju naszego kraju. Choć, oczywiście, nośne politycznie.
Majątek obłożony podatkami
W świecie oczyszczonym z dynamicznych współoddziaływań, w którym wszystko jest osobne, niezwiązane, gospodarka przypomina olbrzymi zestaw klocków Lego, którymi można dowolnie manipulować. Politycy traktujący w ten sposób rzeczywistość – bez względu na to, czy zdają sobie z tego sprawę, czy nie – w ramach mierzenia się z problemami gospodarczymi proponują często rozwiązania polegające na mechanicznej rekonfiguracji klocków. Wystarczy trochę poprzekładać, poodczepiać, podoczepiać i – voilà! – działa!
Prawdziwy świat nie jest taki prosty. Gorzej, jest irytująco skomplikowany, zwłaszcza jeśli idzie o gospodarkę. Dyskusja o podatku katastralnym, choć zwykle toczona w kontekście „zwiększania dostępności mieszkań dla mniej zamożnych”, dotyka kwestii, której nie da się sprowadzić do kilku prostych bon motów, a mianowicie akumulacji kapitału, czy też majątku.
W Polsce mamy sporo danin nałożonych na majątek. Mamy podatek od nieruchomości, od spadków i darowizn, od czynności cywilnoprawnych i podatek od zysków kapitałowych. W sumie w ręce urzędników transferowanych jest w ten sposób ok. 45–50 mld zł rocznie. Oczywiście, kwoty te przeznaczane są częściowo na dostarczanie dóbr publicznych, więc przyczyniają się do tworzenia pewnej wartości dodatkowej. Jednak warto zadać pytanie, czy jest to optymalny sposób finansowania wydatków państwa. Może być przecież tak – i to jest teza niniejszego artykułu – że podatki majątkowe kupują nam pewne, choć niewielkie krótkookresowe korzyści społeczne (np. mniejsze nierówności), ale jednocześnie silnie obniżają potencjał rozwojowy kraju w długim okresie. Dlaczego tak może być?
Jak przekonuje w swoich pracach tegoroczny noblista ekonomiczny, prof. Joel Mokyr, rozwój jest dzieckiem małżeństwa akumulacji kapitału z przyrostem pożytecznej wiedzy. Sama wiedza bez kapitału nie może być skutecznie przekuwana na innowacje. Sam kapitał bez wiedzy pozostaje nieproduktywnym i szybko wyczerpywalnym zasobem.
Oszczędzamy zasoby – finansowe i materialne – nie po to, by je po prostu mieć, a po to, by zostały one komuś kiedyś jakoś udostępnione. Komu? Finalnie przedsiębiorstwom. Kiedy? Gdy uznamy to w naszym subiektywnym osądzie za stosowne. Jak? Pośrednio bądź bezpośrednio. Możemy je przejeść. Wówczas napędzimy popyt i zyski w gospodarce. Możemy je zainwestować. Wówczas zwiększymy potencjał firm do ekspansji i innowacji.
Każdy przedsiębiorca musi mieć dostęp do realnych zasobów, by się rozwijać. To dlatego narodowa stopa oszczędności jest ważna – determinuje ona ilość kapitału finansowego do zainwestowania adekwatnie do poziomu rozwoju gospodarczego. Nie da się jej zastąpić prostą kreacją pieniądza z niczego. Gdybyśmy próbowali finansować firmy wyłącznie kredytem, w pewnym momencie zabrakłoby fizycznych zasobów, które za ten kredyt moglibyśmy nabyć, ponieważ system zostałby pozbawiony mechanizmu dopasowującego potrzeby do możliwości. Podsumował to wszystko Adam Smith w swoim opus magnum „Bogactwie narodów”, pisząc, że to „oszczędność, a nie pracowitość, jest bezpośrednią przyczyną wzrostu kapitału. Pracowitość dostarcza wprawdzie przedmiotów, które oszczędność gromadzi. Jednak bez względu na to, co pracowitość może zdobyć, gdyby oszczędność nie gromadziła i nie przechowywała, kapitał nigdy nie byłby większy”. To lekcja ważna zwłaszcza dla krajów rozwijających się i tych zamykających lukę rozwojową względem państw rozwiniętych, dla krajów takich jak Polska.
Akumulacja kapitału w Polsce
Pomimo że doganiamy niektóre kraje rozwinięte pod względem dochodu narodowego (PKB) w parytecie siły nabywczej – a ostatnio wszyscy ekscytują się dorównywaniem Wielkiej Brytanii i Japonii – to pod względem bogactwa zgromadzonego przez obywateli wciąż wyraźnie im ustępujemy. Jak oszacował portal XYZ na podstawie danych z World Inequality Database przeciętny majątek netto na dorosłego mieszkańca wynosił w Polsce w 2023 r. 96 tys. euro, gdy w Niemczech było to 329 tys. euro, w Anglii 256 tys. euro, a w USA 512 tys. euro. W Japonii, którą doganiamy w PKB per capita, majątek wynosił 179 tys. euro, a i w Czechach był wyższy niż u nas – oscylował wokół 125 tys. euro.
Nasze zapóźnienie jest jednak zrozumiałe. Akumulacja kapitału w Polsce przez stulecia wyglądała jak bieg przez coraz wyższe płotki, a kanały przekuwania oszczędności w produkcję pękały raz po raz, co dobrze opisuje prof. Piotr Koryś w „Pożegnaniu z pańszczyzną”. W drugiej połowie XVIII w. PKB per capita Rzeczypospolitej był mniej więcej o połowę niższy niż na Zachodzie. Rozbiory rozcięły rynki granicami celnymi, niszcząc rodzące się majątki przedsiębiorców. Po 1815 r. bariera między Wielkopolską a Królestwem w praktyce zabiła tamtejszy przemysł włókienniczy, a Staropolski Okręg Przemysłowy mimo inwestycji podupadał. Druga połowa XIX w. przyniosła co prawda pewne pozytywne zmiany i kapitalizm zaczął się na terenach polskich zakorzeniać, ale już wkrótce wojny i totalitaryzmy XX w. wyzerowały nam licznik. Straty materialne poniesione w wyniku II wojny światowej sięgnęły ok. 38 proc. przedwojennych aktywów (bez Ziem Zachodnich i Północnych) – z czego w handlu ubytki oceniano na 65 proc., w administracji, bankowości i ubezpieczeniach na ok. 60 proc., a w transporcie i łączności na około 50 proc. Na samą Warszawę przypadło blisko 35 proc. krajowych strat. Została niemal zmieciona z mapy.
Zainstalowany nam po wojnie przez braci Moskali system ekonomiczny wykluczał akumulację kapitału. Miało być po równo, więc zamiast prywatnego kapitału, który mógłby rosnąć w bankach i przedsiębiorstwach, PRL postawił na plany i protekcjonizm: kontrola dewizowa, ujemne realne stopy, reglamentacja własności i politycznie sterowane inwestycje sprawiły, że legalna kumulacja majątku była w praktyce zakazana, więc kapitał uciekał do cienia. Ikoną tej ucieczki byli cinkciarze pod Rotundą PKO i przy hotelu Victoria – szeptane „change money?” załatwiało dolary niezbędne do zakupów w Pewexie, a oszczędności, zamiast budować fabryki i kompetencje, lokowane były w złotych zębach, importowanych z zachodu luksusowych autach czy w ekskluzywnych barach i lokalach. W tym samym czasie kraje zgniłego kapitalistycznego Zachodu integrowały się gospodarczo oraz akumulowały, akumulowały, akumulowały. Jednym z efektów jest fakt, że – jak pisze Filip Lamański na łamach Obserwatora Gospodarczego, „w Polsce łączna wartość majątku 100 najbogatszych Polaków wynosi 7 proc. PKB. Dla porównania na Węgrzech jest to 10 proc., w Niemczech 15,3 proc., we Francji 23 proc., a w Norwegii aż 30 proc.”.
W Polsce wielkich fortun nie ma. Tam są. A ta akumulacja przekłada się nie tylko na inwestycje i rozwój gospodarczy, lecz także na pozycję kredytową tych państw. Rynki pożyczą bogatym więcej i taniej niż biednym. Szybszemu nadrabianiu tych różnic w zamożności mogłaby pomóc właśnie odpowiednio wysoka stopa oszczędności, a następnie wynikające z niej inwestycje. Niestety, w Polsce jest ona wyjątkowo niska. Obecnie wynosi ok. 18 proc. PKB i jest to nawet gorzej od dotychczasowej średniej, gdyż jak zwraca uwagę dr Roman Zytek w artykule „Dostrzec Belkę, czyli oszczędności makroekonomiczne w kontekście rozwoju Polski”, średnia stopa oszczędności wyniosła w Polsce w latach 2000–2022 średnio niemal 19 proc. PKB. Zamożne kraje Europy Zachodniej nie zatraciły – mimo swojej zamożności i generalnie wyższych podatków – swojej skłonności do oszczędzania. Tam we wspomnianym przedziale czasowym stopa oszczędności wynosiła od 22 proc. do 28 proc. Ekonomista zauważa, że gdybyśmy od 30 lat oszczędzali podobnie jak Niemcy, mielibyśmy w kieszeni obecnie dodatkowe 40 tys. dol., a jak Malezyjczycy – nawet ponad 70 tys. dol. Czy tak mogło być? Raczej nie. Czy mogło być lepiej? Na pewno – bo jedną z przyczyn niskiej stopy oszczędności w Polsce, a w efekcie spowolnionej akumulacji kapitału, są wspomniane wcześniej podatki majątkowe.
Kombinatoryka mieszkaniowa
Tak, panie Adrianie, chcąc zwiększyć dostępność mieszkań i zwalczając spekulantów, obniża pan długofalowy potencjał rozwojowy naszego kraju.
Proszę spojrzeć na doświadczenia innych państw. W Danii np. – jak pokazuje praca „Wealth Taxation and Wealth Accumulation: Theory and Evidence from Denmark” – po cięciach i likwidacji duńskiego podatku majątkowego majątek gospodarstw domowych rósł szybciej niż w grupach porównawczych, co autorzy wiążą z wyższą opłacalnością odkładania i inwestowania, gdy znika kara za posiadanie. Czy Dania upada? Rządzi nią oligarchia bogatych? Raczej nie. W Szwajcarii – kraju o bardzo wysokiej spójności społecznej i jakości życia – było podobnie. Praca „Behavioral Responses to Wealth Taxes: Evidence from Switzerland” wskazuje, że kantony obniżające stawki podatków majątkowych odnotowały po kilku latach bardzo silny wzrost deklarowanego majątku, napędzany większą skłonnością do utrzymywania oraz ujawniania oszczędności, migracją podatników i częściową kapitalizacją w cenach aktywów. Szwedzi także mają w tym zakresie swoje doświadczenia. W „Behavioral Responses to Wealth Taxes: Evidence from Sweden” czytamy, że odpowiedzią na podatki majątkowe w ich kraju była ucieczka „od opodatkowanego majątku”, co w praktyce oznaczało przenoszenie oszczędności poza podstawę opodatkowania, a więc realne zniechęcenie do oszczędzania w widocznych dla fiskusa formach.
Polacy podobnie nie będą biernie się przyglądać, jak ich majątki topnieją w wyniku nakładania nowych danin. W wyobrażeniu lewicy kataster skutkować będzie wyprzedażą „zbędnych” mieszkań (skoro przestanie się opłacać ich posiadanie), a więc zwiększeniem rynkowej podaży, a co za tym idzie niższymi cenami. W praktyce jednak ludzie będą ukrywać majątki, dzielić je i budować prawne fikcje. A ceny? Zamiast spadać, pójdą w górę, bo podaż na rynku pozostanie nienaruszona – tylko ukryta za firankami spółek i deklaracjami o „nieruchomościach o niskiej wartości użytkowej'. Owszem, odpowiednio sformułowana ustawa o podatku katastralnym część takich sytuacji mogłaby wykluczyć, ale stawiam dolary przeciw orzechom, że jedynym efektem tego byłaby jeszcze większa kreatywność obywateli.
Aspiracje i inspiracje
Czy nowy podatek majątkowy ma szansę wejść w życie? Nie sądzę. To raczej lewar budowania popularności politycznej niż realistyczna propozycja, która osiągnęłaby zadeklarowane cele. Marcin Wroński w pracy z 2021 r. „Czy podatek majątkowy może uzdrowić finanse publiczne i zmniejszyć nierówności majątkowe w Polsce” rozwiał nadzieje na to, że jego wprowadzenie mogłoby złagodzić nierówności. Wroński nie odnosił się w swojej pracy do katastru, a do podatku od majątku ogółem, ale funkcjonalnie można potraktować te podatki jako wymienne. „Wprowadzenie podatku majątkowego ograniczy udział najbogatszych gospodarstw domowych w całości wartości majątku gospodarstw domowych, ale nie będzie miało większego wpływu na współczynnik Giniego” – pisał.
Jednak już samo ponowne wywołanie tematu nowych podatków wycelowanych w ludzi, którym w życiu udaje się uciułać coś więcej niż reszcie, może mieć olbrzymi i negatywny wpływ na społeczeństwo: będzie zabijał aspiracje. Rodzi niepewności co do przyszłości i obniża skłonność do odsuwania gratyfikacji w czasie (czyli do inwestowania).
Ostentacyjny sukces, choć odstręcza estetów, jest inspirujący. Czy Jeff Bezos zaszedłby tak daleko z Amazonem, gdyby nie sukces Sama Waltona, założyciela Walmartu? Walton był w latach 80. XX w. najbogatszym Amerykaninem według „Forbesa”. Skala fortuny i jej medialna widoczność sprawiły, że jego styl robienia biznesu stał się dla Bezosa wzorcem.
Motywacyjna rola widocznego sukcesu jest potwierdzona empirycznie w literaturze naukowej. Wiemy np., że dzieci dorastające w regionach o wysokiej aktywności patentowej wielokrotnie częściej same zostają innowatorami. Mają pod ręką wzorce sukcesu. Już sama ekspozycja na historie ludzi takich jak my, którym się udało, podnosi aspiracje, oszczędności i skłonność do inwestowania czasu w pracę. Gdy społeczność widzi nagrodę na szczycie, działa mechanizm turnieju: większa, widoczna stawka zwiększa wysiłek i rywalizację o lepsze wyniki. Podobnie publiczne wyróżnianie najlepszych pracowników potrafi podbić motywację nawet tych, którzy nagrody nie dostali, bo pokazuje, że awans jest realny. Efekt motywacyjny jest szczególnie silny, gdy wzorzec jest bliski – geograficznie, klasowo lub płciowo. Nadmierne karanie posiadaczy majątku osłabia go: zwiększa dystans psychologiczny („to już nie dla mnie”), a jednocześnie zmniejsza pulę kapitału, z której finansuje się nowe firmy. Teoria aspiracji mówi wprost: bodziec działa, dopóki cel wydaje się osiągalny. A demonizowanie bogactwa i niepewność podatkowa przerabiają cel w fatamorganę. Praktyka biznesowa też to potwierdza: produktywne ekosystemy rosną tam, gdzie sukces jest widoczny i nie jest karany. Nowy podatek majątkowy uderzałby więc nie tylko w bieżącą akumulację, ale i w fabrykę aspiracji dostarczającą przyszłych wynalazców, przedsiębiorców i liderów. Im mniej sygnałów „nie warto się wybijać”, tym więcej Bezosów.
I jeszcze jedno. Rozumiem, że niektórym może się nie podobać, że polscy ciułacze kupują nieruchomości, zamiast inwestować w produktywne przedsięwzięcia. Warto jednak zadać sobie pytanie: dlaczego tak robią? Odpowiedź brzmi: bo daje to większy oczekiwany zwrot – pewniejszy. A dlaczego daje taki zwrot? Bo instytucjonalnie i strukturalnie polskie państwo ogranicza potencjał produktywnej części gospodarki. ©Ⓟ