We wtorek 12 października 1920 r. na wschód od Wisły zapadła cisza. Nie było już słychać huku dział, szczęku szabel i jęków rannych. Tego dnia podpisano w Rydze akt zawieszenia broni między Polską a bolszewicką Rosją. Tydzień później gazety przedrukowały rozkaz Naczelnego Wodza, Józefa Piłsudskiego, który podkreślał, że wojna, choć formalnie dobiegła końca, może się rozpalić na nowo. Marszałek polecił utrzymanie gotowości bojowej.
Rozkaz wybiegał daleko poza żołnierskie powinności. Dla Piłsudskiego był to element walki z przeciwnikami w kraju. Chcąc zapewnić sobie lojalność wojska, przyrzekł, że postara się o godziwą rekompensatę za jego wysiłek w postaci ziemi. Polityczną zagrywkę oblekł w – zapewne szczerą – troskę. „Nieraz, żołnierze, łzy cisnęły mi się do oczu, gdym widział wśród szeregów wojsk prowadzonych przeze mnie, Wasze bose, pokaleczone stopy, które już przemierzyły niezmierne przestrzenie; gdym widział brudne łachmany pokrywające Wasze ciało; gdym musiał obrywać Wasze skromne racje żołnierskie i żądać często, abyście o głodzie i chłodzie szli do krwawego boju. Praca była ciężka, a że była rzetelna, zaświadczą o tym tysiące mogił i krzyżów żołnierskich, rozsianych po ziemiach dawnej Rzeczypospolitej, od dalekiego Dniepru do rodzinnej Wisły” – pisał.
2 listopada w Warszawie odsłonięto pierwszy pomnik upamiętniający zabitych. W alei 3 Maja (dzisiejszych Alejach Jerozolimskich) stanął sarkofag, wokół którego rozmieszczono na rogach karabiny oraz cztery znicze na wysokich kolumnach, ozdobionych orłem i biało-czerwonymi sztandarami. Trzy elementy na sarkofagu przykuwały szczególną uwagę. Pierwszym był siedzący u szczytu orzeł w koronie, który rozpostartymi skrzydłami zdawał się chronić grób. Pod nim znajdował się niewielki krzyż. Na dłuższym boku konstrukcji umieszczono napis: „Poległym za Ojczyznę”. Wykonana z desek i cementu konstrukcja zrobiła na prasie wrażenie.
Historia, która łączy
W ten sposób biedna Polska, z trudem podnosząca się z wojennych zniszczeń, wpisała się w przekonanie, że na uznanie zasługują nie tylko królowie, wodzowie i politycy, lecz także bezimienni żołnierze. Jako pierwsi starania w tym kierunku podjęli Francuzi. Wszystko za sprawą Francisa Oliviera Noëla Simona, właściciela jednej z pierwszych europejskich firm produkujących kolorowe pocztówki. We wrześniu 1914 r. Simon założył w rodzinnym Rennes towarzystwo patriotyczne, które opiekowało się rannymi i rodzinami wojskowych oraz pomagało w pochówkach zabitych. W listopadzie 1916 r., ponad rok po śmierci syna, Simon wygłosił na cmentarzu przemówienie, w którym przekonywał, że należy zorganizować pogrzeb jednego, anonimowego żołnierza.
„W ten sposób nasi zmarli otoczeni będą atmosferą chwały, którą podtrzymywać będzie wieczna i wdzięczna dusza Francji. Pozostaje nam pamięć o tych, którzy polegli na wschodzie, o zmarłych naszych bohaterskich sojusznikach, którzy podobnie jak nasi walczyli o sprawiedliwość, prawo i ludzkość”, dowodził Simon.
Pomysł podchwycono w Paryżu. W listopadzie 1918 r. jeden z posłów złożył projekt ustawy. Niecały rok później parlament zadecydował, że Grób Nieznanego Żołnierza zostanie umieszczony pod Łukiem Triumfalnym. Wyboru ciała dokonano 10 listopada 1920 r. w cytadeli w Verdun, w której rozegrała się krwawa bitwa. Podobna praktyka przyjęła się też m.in. w Wielkiej Brytanii, USA i we Włoszech. Zabitego wskazywał weteran wojenny albo matka innego poległego żołnierza, którego ciała nie odnaleziono. Wzdłuż torów, którymi jechał pociąg wiozący bezimiennego żołnierza i na trasie przejazdu do miejsca pochówku, gromadziły się tłumy, by oddać cześć rodakowi.
Poległy mógł być dla każdego z żyjących synem, bratem, ojcem, mężem, przyjacielem, sąsiadem. Groby nieznanego żołnierza stały się łącznikiem między tym, co prywatne, a tym, co państwowe. Miały umacniać przekonanie, że jednostka poświęcająca się dla wspólnoty będzie żyć w pamięci ocalałych.
Wojna i niemoc
Francja, Wielka Brytania czy Włochy dysponowały funduszami i strukturami administracyjnymi, które pozwalały im upamiętniać poległych. Polska musiała tworzyć państwo od nowa: odbudować przemysł i transport, zreformować edukację, ustanowić system finansowy, zapewnić obywatelom opiekę zdrowotną... Dlatego pierwsze pomysły upamiętnienia nieznanych żołnierzy były skromne. W czerwcu 1921 r. społeczny Komitet Uczczenia Poległych 1914–1920 zasugerował budowę kapliczki w katedrze św. Jana Chrzciciela na Starym Mieście. Z kolei stowarzyszenie Polski Żałobny Krzyż zaproponowało pomnik niedaleko parku Skaryszewskiego. Żaden z tych pomysłów nie został zrealizowany z powodu braku woli politycznej i pieniędzy. Sytuację zmieniło dopiero zarządzenie prezydenta Stanisława Wojciechowskiego, który polecił ministrowi spraw wojskowych rozpoczęcie prac nad stworzeniem miejsca pamięci.
W grudniu 1923 r. powstał Tymczasowy Komitet Organizacyjny Budowy Pomnika Nieznanego Żołnierza. W jego skład weszli m.in. generałowie Tadeusz Rozwadowski, Józef Haller, Władysław Sikorski, Kazimierz Sosnkowski i Edward Śmigły-Rydz. W ciągu kilku dni opracowali oni koncepcję pomnika i wskazali plac Saski jako jego lokalizację. Przez kolejny rok prace stały w miejscu, więc rolę państwa przejęła oddolna inicjatywa. „Dziś nad ranem, gdy miasto jeszcze spoczywało w uśpieniu, zajechała na plac Saski platforma ciężarowa, zatrzymując się w pobliżu pomnika ks. Józefa. Z platformy zdjęto płytę z piaskowca i ułożono ją u stóp pomnika, na szerokim stopniu od strony placu Saskiego. Na płycie wyryto napis, który brzmi: «Nieznanemu żołnierzowi / Bohaterowi walk o wolność»” – pisał „Kurier Warszawski” w wieczornym wydaniu z 2 grudnia 1924 r. Nikt nie wiedział, kto ufundował płytę. Plotka głosiła, że stał za tym Ignacy Paderewski. Z czasem się okazało, że była to inicjatywa założonego w 1920 r. Zjednoczenia Polskich Stowarzyszeń Rzeczypospolitej, które stawiało sobie za cel „zabezpieczenie rządu i społeczeństwa przed zakusami wywrotowymi”.
Choć krytykowano samowolę, to samą ideę chwalono. Akcja przyczyniła się do upowszechnienia koncepcji upamiętnienia żołnierzy, inspirując naśladowców w innych miastach. Podobne płyty pojawiły się m.in. w Łodzi, Krakowie, Radomiu i Lublinie. Nazywano je grobami, choć nikt tam nie leżał. Inaczej było w Bydgoszczy, gdzie pochowano nieznanego żołnierza, który upamiętniał nie tylko poległych podczas wojny, lecz także zabitych w powstaniu wielkopolskim. W ten sposób łączono różne tradycje niepodległościowe.
W Warszawie prowadzono wówczas kolejną zbiórkę pieniędzy i opracowywano szczegółowe projekty artystyczne. Rozgorzał też spór o lokalizację grobu – władzom Warszawy nie podobał się pomysł umiejscowienia go pod arkadami pałacu Saskiego. Opowiadały się za postawieniem w centrum miasta całkiem nowej budowli.
W końcu 31 marca 1925 r. minister spraw wojskowych gen. Władysław Sikorski wydał rozkaz dzienny nr 33, określający sposób wyboru poległego. Zapadła też decyzja, że zostanie on pochowany w krypcie na placu Saskim.
Losowanie pamięci
Na dalszą część tej opowieści składają się obudowane uroczystościami kroki urzędowe. 4 kwietnia w gmachu należącym do Ministerstwa Spraw Wojskowych zebrali się przedstawiciele wojska, władz miejskich, Polskiego Czerwonego Krzyża i związków byłych wojskowych. Szczególną rolę przyznano żołnierzom pułków z garnizonu warszawskiego. Z każdego z nich wydelegowano jednego szeregowca odznaczonego Orderem Virtuti Militari. Najmłodszemu przypadł zaszczyt wylosowania miejsca bitwy. Ciało jednego z poległych tam wojskowych miało później trafić do Grobu Nieznanego Żołnierza. Na liście było 15 pól walki, m.in. Lwów, Wólka Radzymińska, Przasnysz, Komarów i Hrubieszów.
Zestawienie budziło sceptycyzm środowisk Legionów Polskich. Poza Lwowem, który obejmował również walki polsko-ukraińskie z 1918 i 1919 r., każde z tych miejsc było związane z wojną polsko-bolszewicką. Za wyborem stały względy polityczne. Chciano w ten sposób osłabić legendę Józefa Piłsudskiego i jego towarzyszy broni. Cios okazał się celny. Jak ustaliła historyczka Maria Czaputowicz, marszałek ani razu nie pojawił się na organizowanych pod Grobem Nieznanego Żołnierza uroczystościach z okazji Wszystkich Świętych i Święta Niepodległości.
Ogniomistrz Józef Buczkowski wylosował kartkę wskazującą Lwów jako miejsce poszukiwań bezimiennego żołnierza. Jednocześnie trwała budowa grobu oraz organizowano uroczystości w Warszawie i we Lwowie. 29 października na cmentarzu Obrońców Lwowa zebrała się komisja. Jak donosiła Polska Agencja Telegraficzna, „przystąpiono do rozkopywania trzech grobów, na których widniały krzyże z napisami «Nieznany żołnierz». Po otwarciu trzech trumien okazało się, że na zwłokach nie ma żadnych widocznych oznak przynależności zmarłych do wojska polskiego”. Znaleziono je dopiero w kolejnych grobach. „Z tych trzech trumien p. Jadwiga Zarugiewiczowa, której syn [Konstanty] poległ pod Zadwórzem i tam pochowany [został] jako nieznany żołnierz, wybrała jedną” – podała agencja.
W trumnie znaleziono ciało w mundurze szeregowca, z maciejówką i guzikami z orzełkiem. Obrażenia – pogruchotana czaszka i zmiażdżona lewa noga – sugerowały, że mężczyzna zginął w walce. Zwłoki przełożono do prostej trumny sosnowej, a tę do kolejnej, wykonanej w środku z metalu, a z zewnątrz – czarnego dębu. Na grób, z którego wydobyto szczątki żołnierza, położono płytę z placu Saskiego.
Ciało przeniesiono do cmentarnej kaplicy Orląt, zaś następnego dnia, w uroczystej asyście wojskowej, do lwowskiej bazyliki archikatedralnej. Tam złożono ją na pięciometrowym katafalku, którego autorem był Zygmunt Rozwadowski, malarz i żołnierz Legionów Polskich, współtwórca „Panoramy racławickiej”. 31 października w świątyni odprawiono nabożeństwo żałobne z udziałem duchownych Kościoła rzymskokatolickiego, greckokatolickiego i ormiańskiego. Obecność tego ostatniego miała symboliczny wymiar. Konstanty Zarugiewicz, którego matka wybrała żołnierza do warszawskiego grobu, był po ojcu Andrzeju Ormianinem.
1 listopada, przy dźwiękach salutów armatnich, wyciu syren i uderzeniach dzwonów kościelnych, trumnę przeniesiono na Dworzec Główny, z którego zawieziono ją do stolicy przystrojonym białym orłem i krzyżami wagonem. Rok wcześniej przetransportowano nim do Warszawy ciało Henryka Sienkiewicza.
Z dworca do wieczności
Pociąg ruszył o 8.45 przy dźwiękach muzyki Fryderyka Chopina. Trasa była starannie zaplanowana. Tak jak kilka lat wcześniej we Włoszech, tak i w tym przypadku umożliwiono obywatelom oddanie hołdu poległemu. Pomimo zimna na stacjach zebrały się liczne delegacje władz miejskich, przedstawiciele stowarzyszeń, duchowni, młodzież szkolna i lokalni mieszkańcy. Odprawiano żałobne egzekwie, orkiestry grały hymn państwowy, wygłaszano przemowy, składano wieńce. W Lublinie odbyła się manifestacja patriotyczna. Nawet tam, gdzie pociąg jedynie zwalniał bieg, gromadziły się tłumy. Wagon kaplica jechał otwarty, a żeby był lepiej widoczny, oświetlono wnętrze lampkami elektrycznymi. Gdy zapadł zmrok, ludzie zjawiali się na trasie przejazdu z pochodniami i rozpalali ogniska wokół stacji. „W blasku pochodni i ognisk stwarza się obraz fantastyczny i pełen głębokiego wyrazu”, relacjonował „Kurier Warszawski”.
Wczesnym rankiem 2 listopada pociąg wtoczył się na Dworzec Główny, na którym czekali minister spraw wojskowych gen. Władysław Sikorski, komendant miasta Warszawy gen. Stefan Suszyński, a także przedstawiciele komitetu organizującego pogrzeb. Po przemówieniach ciało przeniesiono na zaprzęgniętą w sześć białych koni lawetę, którą wraz z konduktem żałobnym pojechało do katedry św. Jana Chrzciciela. O 7.30 trumnę do świątyni wniosło ośmiu odznaczonych Virtuti Militari sierżantów. Prowadzeni przez biskupa polowego ks. Stanisława Galla ustawili ją na otoczonym kwiatami katafalku, wokół którego ustawiła się straż honorowa. Przez następne prawie trzy godziny nikogo nie wpuszczano do środka.
Gdy o 10.15 wybrzmiały dźwięki „Mazurka Dąbrowskiego”, do katedry wprowadzono chorągwie i sztandary. Powoli schodzili się zaproszeni goście. O 11.00 pojawił się prezydent w towarzystwie generalicji. Rozpoczęło się nabożeństwo żałobne, celebrowane przez kardynała Aleksandra Kakowskiego. Z ambony przemówił ksiądz prałat Antoni Szlagowski, który brał udział w największych pogrzebach patriotycznych: chował Bolesława Prusa, Henryka Sienkiewicza, a za miesiąc miał wygłosić mowę nad trumną Władysława Reymonta. Żadna nie mogła się równać z tym pożegnaniem. „Kto jesteś ty – nie wiem. Gdzie dom twój rodzinny – nie wiem, kto twoi rodzice – nie wiem i wiedzieć nie chcę i wiedzieć nie będę aż do dnia sądnego. Wielkość twoja w tem, żeś nieznany. (…) Czymżeż na Boga jesteś, szary żołnierzu, nieznany, bezimienny? Ty jesteś odwieczny geniusz bojowy Narodu, zowiesz się Męstwo. Ty jesteś niespożyta, niezmożona moc ideałów narodowych, zowiesz się Poświęcenie (…)” – grzmiał ks. Szlagowski. Po godzinie rozbrzmiały dzwony kościelne, a orkiestra po raz kolejny zagrała hymn. Pokrytą biało-czerwonym sztandarem trumnę wyniesiono z katedry i ułożono na lawecie, która ruszyła na plac Saski. Towarzyszyli jej duchowni, wojsko i władze państwowe. Szczególne miejsce zajmowały rodziny poległych żołnierzy, których ciał nie odnaleziono.
O 12.50 przy akompaniamencie salwy armatniej z 21 dział złożono trumnę do grobu. Delegacja ze Lwowa wysypała na nią ziemię z tamtejszego pola bitwy. Równo o 13.00 nad bezimiennym zasunęła się płyta nagrobna. Plac zamilkł.
„Wszystko, co człowiek może wygrać w grze dżumy i życia, to wiedza i pamięć”, pisał Albert Camus w „Dżumie”. Po I wojnie światowej groby nieznanego żołnierza tworzono na całym świecie. Z upływem czasu stały się one nośnikami pamięci o poległych w kolejnych konfliktach. W wielu miejscach do tablic ku czci zabitych w I wojnie światowej dołączono nowe, poświęcone ofiarom następnej, jeszcze okrutniejszej wojny – tak było np. w Warszawie. W setną rocznicę utworzenia Grobu Nieznanego Żołnierza można mieć jedynie nadzieję, że pozostaną one już tylko opowieścią o przeszłości. ©Ⓟ