Posłowie Prawa i Sprawiedliwości już raz chcieli, żeby Trybunał Konstytucyjny przyjrzał się sprawie książeczek mieszkaniowych – czy ich posiadacze mogą liczyć na wyrównanie realnych strat, jakie ponieśli w związku z hiperinflacją z przełomu lat 80. i 90. Wniosek złożony w czerwcu 2015 r., na kilka miesięcy przed wyborami, w których PiS odebrało władzę koalicji PO-PSL, przez kilka miesięcy poleżał w Trybunale. Ponieważ wnioskodawcy nie wyrazili chęci dalszego prowadzenia postępowania, zgodnie z zasadą dyskontynuacji spraw zgłoszonych przez parlamentarzystów, po wygaśnięciu kadencji nastąpiło umorzenie.
Sprawę książeczek można było rozstrzygnąć już przed dekadą
Czy może zaskakiwać, że temat wraca? Oczywiście, że tak. Sprawę można było załatwić już przed dekadą. Wystarczyło, by znalazło się 50 posłów, którzy podpisaliby się pod wnioskiem o kontynuowanie postępowania. Odległa historia, ale godzi się przypomnieć, że w kadencji rozpoczętej w końcówce 2015 r. PiS nie miał mniej posłów niż w poprzedniej.
Dlaczego rozpoczynająca rządy partia najwyraźniej nie chciała, by TK zajmował się waloryzacją? Odpowiedź wydaje się oczywista: bo w przypadku orzeczenia idącego po myśli posiadaczy książeczek pojawiłyby się gigantyczne koszty. Wtedy była mowa o kwotach przekraczających 100 mld zł. Po 10 latach i kolejnym epizodzie inflacyjnym z pewnością byłoby sporo więcej. PiS zachował się więc w zgodzie z zasadą: nie chcemy, żeby w naszym budżecie znalazła się wyrwa.
Ale tę zasadę można rozciągnąć: chcemy, żeby z dziurą budżetową musieli sobie radzić nasi przeciwnicy. Dlatego w gruncie rzeczy powrót tematu książeczek mieszkaniowych aż tak bardzo dziwić nie powinien.
Rozstrzygnięcia z korzyścią dla budżetu czy dla obywateli?
To jeden aspekt sprawy. Drugi jest taki, że w przeszłości Trybunałowi zdarzały się głośne wyroki, w których sprawy rozstrzygano z korzyścią dla budżetu, a nie dla obywateli. Jak – warte wówczas jakieś 150 mld zł – uznanie za zgodne z konstytucją umorzenia obligacji znajdujących się w portfelach funduszy emerytalnych. Dziś o takim podejściu raczej nie ma już mowy (tematem publikacji wyroków TK czy też jego legitymacji się tu nie zajmuję). Można więc sobie wyobrazić wyrok, który „przywróci sprawiedliwość”, ale równocześnie „wywróci finanse państwa”. Czy to właśnie ta sprawa?