Kwestia ta jest skomplikowana i trudna, ale nie niemożliwa do realizacji. Rację mają ci komentatorzy, którzy twierdzą, że sprawa jest od wielu lat zamknięta i wyciąganie jej teraz może być funkcją polityki wewnętrznej w Polsce a opozycja której ważnym ogniwem jest prezydent chcę powiedzieć „sprawdzam” w kwestii niemieckich odszkodowań głównie wobec rządu Donalda Tuska, uważanego w części opinii publicznej za „proniemiecki”. Tyle, że sprawa ma o wiele poważniejsze podłoże niż bieżące polskie spory polityczne.
Ustalenia konferencji poczdamskiej z 1945 r., gdzie zgodnie z postanowieniami pokonana III Rzesza miała wypłacić Polsce odszkodowanie za szkody wyrządzone podczas wojny, ale nie bezpośrednio. Reparacje wojenne miały być wypłacane za pośrednictwem i kontrolą Sowietów. Oczywiście PRL w żaden sposób nie wykorzystała obiecanych reparacji, a większość ruchomego majątku poniemieckiego powędrowała do ZSRR. Ten stan rzeczy wieńczy polska deklaracja z 23 sierpnia 1953 r. (zwróćmy uwagę, że jest to data rocznicy paktu Ribbentrop–Mołotow!), zrzekająca się dalszych reparacji wojennych wobec Niemiec. Można powiedzieć, że owa nota (jasna w świetle prawa międzynarodowego) była skierowana wobec NRD, a nie całych Niemiec, niemniej jednak i ten problem został uregulowany wraz z podpisaniem układu o normalizacji stosunków między PRL a RFN z 1970 r. Koniec końców wszelkie niejasności wokół reparacji wobec Polski, definitywnie powinien zakończyć traktat „2+4”, regulujący zasady i międzynarodowe konsekwencje zjednoczenia Niemiec z 1990 r. Dokument ten stwierdza, że jego podpisanie „zamyka wszystkie sprawy wynikające z II wojny światowej i jej konsekwencji”. Traktat „2+4” został potwierdzony na szczycie KBWE w listopadzie 1990 r. przez 34 szefów państw. Nasz podpis pod traktatem złożył premier Tadeusz Mazowiecki.
Dlaczego więc sprawa jest niejednoznaczna? W 2014 r. politolog Grzegorz Kostrzewa-Zorbas postanowił sprawdzić czy w ONZ są ślady ratyfikowania przez Polskę zgody na temat zrzeczenia się reparacji wojennych od Niemiec. Ku zaskoczeniu nic takiego nie znalazł ani w archiwum MSZ, ani w ONZ. To właśnie ta sytuacja ewentualnie może sprawić, że kwestia reparacji może znów stać się otwarta. Z drugiej strony zrzeczenie się reparacji w 1953 r. nastąpiło „aktem jednostronnym”, które nie wymagają żadnej ratyfikacji, ani ich rejestrowania w ONZ. To autonomiczne źródło prawa międzynarodowego, które wywołuje skutki prawne i jest czymś innym niż umowa międzynarodowa, gdzie z samej natury muszą być przynajmniej dwie strony. Dlatego też oświadczenie z 23 sierpnia 1953 r. (uchwała rządu PRL) jest aktem jednostronnym, niewymagającym ratyfikacji ani zgłoszenia go w ONZ. Co więcej, jest skuteczne do dziś. Znając te zawirowania przestrzegałbym Polskę w zgłaszaniu żądań w sprawie reparacji. Zresztą zdecydowanie lepiej i potencjalnie skuteczniej byłoby użycie słowa „zadośćuczynienie”. Tak ujęte zagadnienie może być politycznym argumentem w różnych innych spawach pomiędzy III RP a RFN, choćby w kwestii europejskiego bezpieczeństwa.
Świetną tego ilustracją niech będzie casus, gdy Niemcy, które do końca ubiegłego wieku stały na stanowisku, że odszkodowania nie należą się robotnikom przymusowym, zmieniły zdanie. Tak się stało po odejściu z urzędu kanclerskiego Helmuta Kohla i zmiany koalicji rządowej, a także pod wpływem lobbingu organizacji żydowskich, USA i Polski. I tak w latach 2001-2007 RFN wypłaciło ok. 1,6 mln ofiar pracy przymusowej odszkodowania na łączną sumę 4,4 mld euro. Do 2007 roku, 60 lat po zakończeniu wojny, żydowskim ofiarom niewolniczej pracy i niemałej grupie byłych robotników przymusowych z krajów Europy Wschodniej – finansowo – zadośćuczyniono ich cierpieniom. Czy ktoś dziś mógłby powiedzieć, że zaangażowanie się wtedy rządu polskiego było błędem?
Właśnie ten przykład pokazuje, że sprawę zadośćuczynienia należałoby wpierw wysondować w rozmowach, gdzie górę winien wziąć dyplomatyczny dialog, choć czasem mocne i publiczne postawienie sprawy, jak na przykład zrobił to Prezydent w ONZ ma znaczenie. Natomiast przestrzegałbym by ta kwestia nie została kolejną odsłoną w polsko-polskiej wojnie. A to wymagałoby trwałego porozumieniem między Prezydentem i Premierem.