Umiem odczuwać dobrostan i szukam do niego drogi. Klip do tej piosenki kręciliśmy w pięknych plenerach w Andaluzji. W takiej scenerii udało mi się duchowo odpocząć, choć sam utwór opowiada o tym, że nasze samopoczucie zależy niekoniecznie od miejsca, tylko od ukierunkowania myśli. Chodzi o to, żeby „myśli zdyszane znalazły swój przystanek” w tym świecie z nadmiarem bodźców. Śpiewam, że zawsze jest właściwy moment, aby w dojrzały sposób rozpoznać swoje szczęście, chociaż – doskonale wiemy – nasze życie składa się również ze złych momentów. Trudne sytuacje mogą jednak nas kształtować i umacniać.
Nie zawsze potrafię sobie z nimi radzić. Pewne doświadczenia mnie przerastają, np. odejście bliskich. Ale życie muszę brać z dobrodziejstwem inwentarza. Stresu i problemów nie wyeliminuję, mogę natomiast próbować im sprostać. W piosenkach nie zawieram rad, tylko dzielę się swoimi refleksjami. Sama mam sporo do przepracowania.
Że jedyną stałą jest zmiana. I trudno się do niej przyzwyczaić. Panowanie nad sytuacją, kontrola, daje nam poczucie bezpieczeństwa, ale to wszystko złudzenie. Ostatnie wydarzenia, pandemia czy wojna zburzyły nam ten prywatny ład, wywróciły życie do góry nogami. Świat na chwilę się zatrzymał. Co chwilę przydarzają się małe, osobiste tragedie. Płyta „Dobrostan” jest o szukaniu sposobu na ten świat; jak się w nim odnaleźć. To moje refleksje, moje bolączki, moje wątpliwości, moje wołanie o lepsze jutro. Album kończy się słowami: „Wszystko, co złe, już nie dotyczy nas”. Przecież tak nie jest. Te słowa są jak afirmacja. Wierzę w siłę słowa i jego energię. To, o czym myślimy i jak o tym mówimy, ma wpływ na to, jak urządzamy sobie życie.
Uczę się. Jestem sobą trochę zmęczona. Ciągle muszę się w sobie przeglądać. Praca nad płytą też angażuje wiele emocji i kosztuje sporo siły, choć była wspaniałym doświadczeniem. Przez cały czas mam zajawkę na muzykę. Praca w studiu z Archie Shevskim (producentem muzycznym – red.) szła nam bardzo sprawnie. Spotykaliśmy się każdy ze swoim bagażem dnia i bez kalkulacji lepiliśmy muzykę. Już później samodzielnie pisałam teksty. Musiałam głęboko podłubać w sobie i dotknąć wielu tematów, ponazywać myśli, a czasem pochować je za metaforami. Autoterapia. Po skończeniu pracy kamień spadł mi z serca. Wydobyłam się z gmatwaniny refleksji i już mi lepiej. Tak, lubię siebie, ale chętnie na chwilę dałabym sobie ze sobą spokój. (śmiech)
Najwięcej zmieniły we mnie rozstania, śmierć bliskich. Pożegnałam już w zasadzie całą moją rodzinę. Sprostać temu to wielkie wyzwanie, na które nikt nas nie przygotowuje. Nie wiadomo, jak sobie z tym radzić. Ale te odejścia, zamykające pewien rozdział w życiu rodziny, są też nowym otwarciem. Moja babcia była osobą bardzo zdyscyplinowaną i próbowała zaszczepić tę cechę we mnie. A ja miałam naturę lekkoducha, wszędzie się spóźniałam. Krnąbrna i szalona dziewczyna – taką siebie pamiętam z nastoletnich lat. Po śmierci babci wiele się zmieniło. Stałam się bardziej skrupulatna, narzucam sobie rygor pracy, jestem efektywna i sprawcza. Może to sposób na urządzenie własnej strefy bezpieczeństwa? Ale czasami myślę, że babcia przekazała mi ważne wartości i biegnę z tą rodzinną nauką w sztafecie pokoleń.
Jesteśmy w pułapce nowoczesności – telefon do obiadu, telefon do poduszki. A jednocześnie nie można się wykluczyć z tego świata. Trudno być anarchistką
Na pewno zmieniło mnie macierzyństwo. Mam dorosłe dzieci, ale przez cały czas się przejmuję, martwię o nie. Śmieję się, że macierzyństwo to wyrok dożywocia. Jesteśmy na siebie skazani na dobre i na złe. Ale to najwspanialszy wyrok losu. Ta relacja determinuje nasze życie mimo napotykanych słabości czy kryzysów. Rodzice przekazują nam wiedzę na temat świata, my ją później weryfikujemy, zaczynamy myśleć samodzielnie i stajemy się krytyczni wobec tych, którzy nam ten świat pokazywali.
Autorytety chyba nie mają czego szukać w czasach, kiedy wszystko tak dynamicznie się zmienia. To, co wczoraj było normą, dziś jest oburzające. Zwróć uwagę, jak zmieniło się podejście do wychowania dzieci. Klaps uchodził za powszechnie akceptowany sposób egzekwowania dyscypliny. Powtarzano, że „dzieci i ryby głosu nie mają”. Zmieniły się wzorce i metody, zmianie uległo podejście do wszystkiego. To, co było białe, jest czarne. Dziś edukuje nas internet. Oczywiście pozornie. Pseudoautorytety sprzedają mądrości na tony. Co tydzień wyskakuje nowy specjalista z odkrywczą radą. Człowiek słucha, ogląda i ma mętlik w głowie. To przerażające. No bo komu zaufać? Dlatego nie warto iść za tłumem, tylko myśleć samodzielnie.
Słuchałam tych wykładów, czytałam poradniki, ale podręcznikowe złote myśli blakną, kiedy wjeżdża życie. Jestem otwarta, ale sceptyczna do tych wszystkich teorii. Owszem, ciekawią mnie, jednak nie idę radykalnie za jakąś filozofią, zasadą lub modą.
Nadmierna szczerość w mediach nie popłaca. Padnie jakaś kontrowersyjna myśl, która później zacznie żyć jako nośny temat, i będzie się za mną ciągnąć. Tabloidy żerują na takich okazjach. Czasami nawet nie trzeba się odzywać, inni powiedzą za ciebie. Później przeczytasz rewelacje na swój temat: „Jak powiedział nam informator z kręgu rodziny…”. (śmiech) Miałam wiele przygód, które nauczyły mnie, że nie warto mówić wszystkiego. Nie zależy mi na promowaniu kontrowersji z mojego życia, które staną się ważniejsze od mojej muzyki. Mogłabym być bardziej zaczepna, nonszalancka w ocenach i komentarzach, ale to niczemu nie służy. Zamiast o muzyce głośniej byłoby o poglądach. Po co? Oczywiście nie boję się wyrażać swoich poglądów, mam do nich prawo, ale nie o wszystkim muszę i chcę spowiadać się mediom.
Nie, absolutnie. Nie traktuję śpiewania jako misji społecznej. Dzielę się z ludźmi tym, co się we mnie kłębi, ale bez mędrkowania i udzielania rad. Płyta „Dobrostan” jest zbiorem piosenek o moich sposobach na rzeczywistość. Każdy ma swoje patenty.
Lubię się bawić słowem, ale musiałam do tego dojrzeć. Pierwsze teksty pisał mi ówczesny chłopak. To była dla mnie komfortowa sytuacja. Znał mnie doskonale. Niektóre kawałki powstawały w mojej obecności. A jak chciałam coś zmienić, zmieniałam bez oporów.
W moim zawodzie sukces jest nieprzewidywalny. Niby wiadomo, jak stworzyć przebój, tylko nie zawsze o to chodzi artyście. To jasne, że masowe hity nie mogą zawierać skomplikowanych akordów, a piosenka ma trwać tyle i tyle, aby zechciało ją puścić radio, i powinna być podobna do kilku już uznanych przebojów. Zasady zasadami, ale decyduje pewien rodzaj koniunktury. Trudno to określić. Coś nagle sprawia, że piosenka ma szansę, której dwa lata wcześniej albo później by nie miała. Albo nagle hitem staje się coś nieoczekiwanego. Metafizyka?
To nie wartość piosenki decyduje o graniu jej w radiu. Zawsze stoi za tym człowiek i jego prywatne upodobania albo format rozgłośni, czasem badania „masowego odbiorcy”. Na pewno nie walory artystyczne. Życie wielokrotnie mnie zaskoczyło. Mam utwory, które stały się przebojami bez grania w komercyjnych stacjach. Utwór „Dobrostan” był omijany przez niepubliczne radia, które zagrały go raz, w dniu premiery, a później już nie. Szef muzyczny znanej rozgłośni prywatnej zapewniał mnie, że to mój od lat najbardziej radiowy numer, będzie u niego grany, ale jak przyszło co do czego, to na słowach się skończyło. Nie narzekam, nie rozpycham się łokciami. Jak piosenka ma być hitem, to nim będzie. Taki los spotkał „Decymy”, które nie były specjalnie puszczane w stacjach radiowych, a są uważane za jeden z moich największych przebojów. Po prostu ludzie i tak pokochali ten utwór. Pisali do mnie później, że ta piosenka im pomaga – daje siłę i nadzieję. To jest wielki sukces, a nie miejsce na liście przebojów. Tak samo z niekomercyjnym albumem „Czułe struny”, który uzyskał status podwójnej platyny.
Jak najbardziej. I w piosenki, i w artystów. Dla mnie kimś wyjątkowym jest Sting. On ma światłość w sobie. Mam poczucie, że mnie zasila, jest generatorem niesamowitych fluidów. Albo Jacob Collier. Byłam na jego koncercie i doznałam metafizycznego przeżycia. Nigdy czegoś podobnego nie czułam. Obaj to współcześni muzyczni czarodzieje.
Niekonieczne tęsknię, ale miło wspominam. Pamiętam, jak podpisywałam płyty w asyście policji i straży pożarnej, bo służby pilnowały, aby rozgorączkowani fani nie powybijali okien w wypełnionym po brzegi Empiku. Jak pojechałam na trasę promującą album „Puls”, agencja koncertowa przydzieliła mi ochroniarza: „To jest pan Robert”. Byłam zdumiona. „Ale jak to tak? Będziesz za mną chodził?”. „No tak, dla twojego bezpieczeństwa”. Tony maskotek wlatywały na scenę. Pisk i szał, bo byłam idolką nastolatków. Wywiady do autoryzacji przychodziły faksem. Teraz wspominam to ze śmiechem, ale i z sentymentem, bo chociaż byłam bardzo aktywna, zajęta, zabiegana (nie mniej niż obecnie), wydaje mi się, że było więcej uważności na drugiego człowieka. W tej chwili jesteśmy zaśmiecani bodźcami, ciągle nam coś ucieka. Jeszcze tego nie zrobiłam, tamtego nie przeczytałam. Jeszcze nie usiadłam do serialu, który wszyscy obejrzeli. A kiedyś, pamiętasz, w telewizji leciała „Dynastia” – ludzie oglądali całymi rodzinami i mieli o czym pogadać przy obiedzie. (śmiech) Teraz prowadzimy podwójne życie, może nawet potrójne. Trochę w realu, trochę w internecie, trochę w chmurze…
Rozmawiamy przy kawiarnianym stole, ale za chwilę wyjdziemy i pewnie każde z nas wyjmie telefon i sprawdzi, co tam słychać w świecie cyfrowym. Trzeba dać znać ludziom w sieci – tu byłem, to zrobiłem. Już nie prowadzę Facebooka – nie jestem w stanie reagować i odpowiadać na wszystkie wiadomości. Do TikToka nawet się nie przymierzyłam, bo to domena młodszego pokolenia. Został mi Instagram. Traktuję go kronikarsko, jak pamiętnik. Boże, jesteśmy w pułapce nowoczesności – telefon do obiadu, telefon do poduszki. A jednocześnie nie można się wykluczyć z tego świata. Trudno być anarchistką.
Trochę tak. Tam jest piosenka „Ostatnia prosta”. Namawia do chodzenia na bosaka i nasycenia się oddechem, dopóki można. Wszystko jest w naszych rękach – to chciałam ludziom uświadomić.
W pewnym momencie przestałam się w ogóle przejmować, czy coś odniesie komercyjny sukces, czy nie. Dwa lata wcześniej wydałam „Ósmy plan” z bardziej chropawymi piosenkami, które nie mieszczą się w szufladzie z napisem „tradycyjny pop”. Nie chcę mówić o tej płycie „ambitna”. Wolę „niezależna, nieschlebiająca masowym gustom”. Miałam ochotę na taką muzykę. Z biegiem czasu czułam, że mogę sobie pozwolić na podobny ruch. Mam za sobą komercyjne sukcesy i jestem spełniona, ale artystycznie mój apetyt nie gaśnie. Nie muszę generować przebojów, by istnieć na scenie.
I jedno, i drugie. Ta rzeka jest dla mnie za ciasna. I za płytka. A ja chcę się wynurzyć, oddychać, poszukiwać nowych inspiracji i form artystycznego wyrazu. Myślenie o przebojach ogranicza. Ale album „Dobrostan” jest ukłonem w stronę popowych piosenek, tradycyjnych kompozycji. Bardzo się starałam, aby były wartościowe i ciekawe.
Ależ skąd! Bardzo chciałabym nagrać piosenkę, która będzie śmigać w eterze, ale będzie zgodna ze mną. Kto by nie chciał, aby jak najwięcej osób lubiło jego twórczość? Nie śpiewam tylko dla siebie.
Dobry pop robił na pewno Michael Jackson z Quincym Jonesem, oczywiście Beatlesi, wysoko w tej klasyfikacji widzę Simple Red. Co do Jacksona jestem jego wielką fanką i niedawno byłam w Londynie na musicalu opartym na jego życiorysie. To wielki artysta, muzyczny wizjoner – śpiewał, tańczył, komponował. Król popu – bez dyskusji.
Nie widzę, aby dziś ktoś szydził z Dawida Podsiadły czy Darii Zawiałow. Kiedyś niektóre media były niekonsekwentne w ocenianiu. Dziennikarze potrafili wyśmiewać piosenkarza i rozliczać go w publikowanych recenzjach za popowy repertuar. A jak nagrał coś innego, te same osoby znów się odzywały i pokpiwały: „Patrzcie, zrobił coś, co nie osiągnęło dawnego sukcesu. Te piosenki nie mają tamtej mocy”. Doświadczyłam takich opinii. Ale teraz brakuje nawet autorytetów i recenzji.
Dla mnie tym, że kolejną dekadę tworzę i mam dla kogo śpiewać. Na byciu niesezonowym. Czy dzisiaj pamiętne piosenki Edyty Bartosiewicz albo Grzegorza Turnaua zostałyby przebojami? Nie wiem, czy przebiłyby się do ramówki. Muzyka potrzebuje czasu. Wolę piosenki, które zostają z człowiekiem po drugim czy trzecim przesłuchaniu. To nie musi być miłość od pierwszego usłyszenia.
Na szczęście mam dowody, że takich, którzy się w tej płycie zakochali od pierwszego wysłuchania, nie brakuje. Album został ciepło przyjęty. Wkrótce kręcę teledysk do kolejnego singla, pt. „Bliżej” – to utwór często wyróżniany w opiniach słuchaczy. Żeby przybliżyć ludziom te piosenki, ruszam wiosną w trasę koncertową promującą „Dobrostan”. Jestem podekscytowana koncertowymi wersjami utworów. Koncert to najlepsza weryfikacja muzyki. Na odzew nie muszę czekać zbyt długo. Od razu wiem, czy działa, czy nie. ©Ⓟ