Artysta powinien choć trochę bać się sceny. W przeciwnym razie ta robota w ogóle nie ma sensu.
Faktycznie, podróżuję po gatunkach. Jest to spowodowane przede wszystkim moim niezwykłym talentem. A naprawdę – szukaniem pieniędzy. Homo Twist zaczynało działać, kiedy przestałem występować na ulicy. Klimat lat 90. sprzyjał takim zespołom i takiej muzyce. Jednego roku mieliśmy nawet pięć nominacji do Fryderyków, ale ostatecznie ani jednej nagrody nie otrzymaliśmy. I tak Homo Twist wylądowało w podziemiu.
Czegoś nam brakowało, ale nie wiem czego. Graliśmy ciężko, lecz nie przystawaliśmy do heavy metalu. Do punka też zresztą nie. A Polak, niestety, lubi wszystko to, co już słyszał. Mamy w tym kraju jedno wielkie naśladownictwo muzyczne. Wystarczy włączyć telewizję. Albo pojechać do Jarocina. Występowałem tam w tym roku, między Farben Lehre a Pidżamą Porno. Umówmy się, jedni i drudzy grają absolutną komercję. Wyszedłem na scenę i poczułem, że jestem na marginesie. Kolejny raz.
Mówię, co widziałem. Jarocin zamienił się w plac zabaw dla dzieci. Małolaty przyjechały z rodzicami, którzy próbują wskrzesić swoje minione bunty. A co do mnie – doszedłem do wniosku, że nie będę się w żaden sposób podlizywać widowni. Świadczy o tym nowa płyta reaktywowanego Homo Twist. Widzisz tę pomarańczową czaszkę na okładce? Jest w niej trochę satanistycznego kiczu. Będziemy zabijać ludzi czarnym pięknem.
To była komercja. W życiu bym takich melodii nie skomponował. Ale z powodów czysto geograficznych. Mieszkańcy Bałkanów są muzykalni, Polacy – nie bardzo. Polak by nie potrafił ułożyć takich ładnych piosenek. Podziwiamy muzykalność Serbów. Z tego też wziął się Yugopolis. Jak ktoś gra u nas bałkańskie nuty, publika od razu gubi buty. Wszyscy idą w tan.
Trochę tak. Na rock and rollu nie dało się już zarobić pieniędzy, więc zmieniłem styl na psychodancing. Publika stała się wygodna, niewymagająca. Ludzie pokupowali drogie samochody i zaczęli zadawać szyku po drogach zbudowanych za unijną kasę. Odstawiłem więc gitarę i zacząłem grać na saksofonie jazz dla idiotów (to także tytuł jednej z solowych płyt Maleńczuka – red.), by wyciągnąć od nich forsę. A później wrócił PiS do władzy i zrobiła się moda na protestsongi.
Nie tylko ja. Nie wiem, czy zauważyłeś, jak bardzo wzrósł wówczas poziom produkcji prostych wierszyków politycznych. Ludzie dzwonili do „Szkła kontaktowego” i recytowali przez telefon do rymu. Wszędzie w internecie można było znaleźć antypisowskie, lepsze lub gorsze, wierszydła. Od razu skojarzyło mi się to z latami 80., kiedy siedziałem w więzieniu za odmowę odbycia służby wojskowej. Ludzie w kryminale też pisali wiersze. Człowiek, który nie skończył podstawówki, porywał się na próby literackie. A dlaczego? Bo był w stresie. I potrzebował odreagować. I tak ni z tego, ni z owego w zwykłym bandycie budził się poeta.
Śpiewałem worksongi i standardy bluesowe w rytm pracującej w więzieniu prasy mimośrodowej, która miała potężne uderzenie. Wszyscy pytali, co mi tak wesoło. A mnie wcale nie było wesoło. Próbowałem jakoś przeboleć ten czas z pieśnią na ustach. Po wyjściu z więzienia od razu wyskoczyłem na ulicę i zacząłem te bluesy zapodawać. Fonetycznie, bo nie znałem angielskiego. Zrobiła się moda na folkowe piosenki w stylu Wojtka Belona czy Boba Dylana, przechodniom się podobało, a ja zarabiałem pieniądze. Nieźle mi szło. Pomogła fama. Patrzcie, to ten słynny Maleńczuk, który siedział.
Aktywiści Ruchu Wolność i Pokój rozlepiali plakaty z pytaniem: „Czy Jezus przyjąłby kartę powołania?”. Działali tam Rokita, Sienkiewicz. Ja ich w ogóle nie znałem. Przyczepili się jak rzep do ogona. Byłem początkującym hipisem, a oni działali w NZS. Zadzierali nosa. Kiedy po 1989 r. wszystko się wywróciło, powstał nowy rząd panów w sweterkach. Kraków był mocno opozycyjny. Siedziałem raz w Krzysztoforach i przyszli działacze Solidarności z panienkami. Ostentacyjnie szastali forsą, a w kraju piszczała bida. Nabrałem wtedy jeszcze większego dystansu do polityki. Opowiadam się po antypisowskiej stronie, ale nie mam zaufania do jednych i drugich. A nawet trzecich. Ale kiedy trzeba było, doszlusowałem do obozu walczącego pieśnią. Mnóstwo ludzi zaczęło przychodzić na moje koncerty i słuchać protest songów. Sale, które zapełniałem z projektem Psychodancing, zacząłem zapełniać samodzielnie.
Wcale nie tak wielu. Reszta wolała się nie wychylać. Całe środowisko rapowe milczało lub popierało PiS. Jedyne, na co było stać artystów, to pojedyncze wystąpienia – wyszła na scenę pani Steczkowska w bluzeczce z napisem „Myśl samodzielnie”. Poświęciłem dużą część swojej artystycznej duszy na politykę, co właściwie jest pewnym rodzajem pauperyzacji zawodowej.
Założyłem trio. Bo w trio łatwiej kontrolować, kto na kogo głosuje. (śmiech) Gdybym miał orkiestrę i pytał każdego o poglądy polityczne, tobym takiego zespołu długo nie utrzymał. Zgrywam się. Nie ma nic głupszego niż poglądy. Albo masz wiedzę, albo poglądy.
Nie potrafię komponować modnych piosenek ani wyczyniać na gitarze efektownych obrotów akordowych. Pracę nad piosenką zaczynam od ciężkiego riffu. Nigdy nie myślałem o Homo Twist w kategoriach muzycznej awangardy. Chciałem raczej się wpasować w nurt ciężkiego grania. Być jak Led Zeppelin. Ale wyszło po mojemu.
Przychodzili do zespołu gitarzyści, ale żaden nie mógł się do mnie dopasować, bo gram na przestrojonej gitarze, w tzw. stroju otwartym. Na dzień dobry wyrywałem człowieka ze skali, do której był przyzwyczajony. Dlatego zostałem jedynym gitarzystą w zespole.
Wziąłem młodych z dwóch powodów: bo są dużo lepsi technicznie i dużo posłuszniejsi.
Nie ma czegoś takiego jak dwie gwiazdy w zespole, a trzy to już na pewno nie. Chciałem wziąć muzyków, z którymi artystycznie jestem blisko. Zrobiliśmy płytę „Maleńczuk gra Młynarskiego” i „Klauzulę sumienia”. Dobrze nam idzie. Ale zaczęliśmy się lubić dopiero po kilku latach. Zespoły, które powstawały w piaskownicy, źle kończą. Najczęściej w sądzie. Najpierw się kochamy, koncertujemy, pijemy, a później dochodzi do rozpadu zespołu, najczęściej na dwie kapele. Śmieszył mnie rozpad Kombi, ale najzabawniejsze było rozejście się De Mono, bo zrobiło się stereo. I jaka jest konkluzja? Przetrwają tylko zespoły oparte na kulcie jednostki i etosie pracy.
Dla mnie jest ważny. Na nowej płycie Homo Twist, już z premierowym materiałem, chciałbym zrobić wszystkie przekłady wierszy Emily Dickinson (amerykańskiej poetki – red.). Co jest trudne lub nawet niemożliwe do wykonania. Ona pisze w sposób mało czytelny dla przeciętnego odbiorcy. W tych wierszach pada np. fraza: „Bayonet’s contrition”. W wolnym tłumaczeniu można powiedzieć: „skrucha bagnetu”. To jakby bagnet płakał. Nie wiem, czy ludzie to dobrze zrozumieją. Prawdopodobnie ten pomysł jest skazany na porażkę, ale stać mnie na to. (śmiech)
Wystarczy przejść się po ludziach. Życie sąsiedzkie na co dzień jest sielskie i spokojne. Ale co jakiś czas pod blok przyjeżdża policja. Najbardziej niebezpieczni są normalni ludzie, bo nie spodziewasz się, że nagle wstąpi w nich szaleństwo. Ostatnio Polska żyje historią czternastolatka, któremu ojciec poderżnął gardło. O tym właśnie śpiewam. Nie pytaj więc, skąd biorę takie tematy, bo życie je samo podsuwa.
To historia pewnego bardzo znanego muzyka. Znasz? Nie? To opowiem. Rzecz działa się w Bydgoszczy w hotelu Pod Orłem – dobrze znanym ze swojej reputacji. Nieraz tam bywałem. Ale wtedy zakwaterowali pana Janka. Po koncercie przyszła do niego dziewczyna. Zapukała do drzwi i od progu wyznała miłość. „Skoro już mnie kochasz, to wchodź” – odrzekł muzyk. Spędzili razem cudowną noc. Rano, kiedy kolega muzyk opuszczał hotel, portier na jego widok zgiął się w pół i powiedział: „Panie Janku, dwieście złotych”. Taka to była miłość i taki jest rock and roll. (śmiech) A jeżeli chodzi o mnie, zarobiłem już tyle pieniędzy, że mogę wreszcie robić to, co naprawdę lubię.
Za darmo to boli gardło.
Potwierdzam, tak było. Cały wyjazd był pomyłką, nie tylko ten koncert. Do tego w Filadelfii, w lokalu, w którym graliśmy, obejrzałem najgorszy striptiz w życiu. Ale Ameryka to nic. Lepszy numer przeżyłem w Polsce.
Trwa impreza, wychodzę na scenę i zaczynam występ od piosenki „Kaczory”. Na sali robi się pusto, choć jeszcze przed chwilą tłum na parkiecie. Okazało się, że publika była złożona głównie z sympatyków PiS. Patrzę na menedżera, daje mi znaki, abym kończył. Po jednej piosence? Ale dał mi do zrozumienia, że jesteśmy rozliczeni z organizatorem. Aha, skoro tak, no to w nogi.
Zaskoczę cię – płyta naprawdę się dobrze sprzedaje. Już się nam zwróciła, a sporo kasy włożyliśmy w produkcję. A co do ceny, w sprzedaży detalicznej jest dużo tańsza. Marżę narzuca dystrybucja. Nie mam sobie naprawdę nic do zarzucenia. Gdybyś posłuchał, co wydają raperzy i ile za to każą sobie płacić…
Będą koncerty. Już są. Jak pierwszy raz po przerwie wyszedłem na scenę pod szyldem Homo Twist, wielką czułem tremę. A był czas, kiedy przestałem ją odczuwać. To nie jest dobre. Artysta powinien choć trochę bać się sceny. W przeciwnym razie ta robota nie ma sensu. ©Ⓟ