Mimo ogromnej skali protestów rząd PiS nie wycofał się z zaostrzenia prawa, ale mobilizacja Polek przyczyniła się do zmiany władzy w 2023 r. Ważną rolę odegrały tu organizacje kobiece, które zaangażowały się w kampanie zachęcające do głosowania. Według szacunków Fundacji Batorego bez tych akcji frekwencja w wyborach byłaby o 7 pkt proc. niższa. To kobiety przyniosły najwięcej głosów obecnym rządzącym. A potem nadszedł czas zawiedzionych nadziei – i to na wielu frontach.
Tusk nie jest – używając jego własnych słów – „entuzjastą aborcji”, ale jego rząd opracował przynajmniej wytyczne dla szpitali dotyczące stosowania przepisów aborcyjnych. Wprowadzono kary finansowe dla placówek, które odmawiają przeprowadzania legalnych zabiegów. Dopuszczono też, by psychiatrzy mogli stwierdzać, że ciąża stanowi zagrożenie dla zdrowia lub życia kobiety. W praktyce nie ma takich przypadków wiele. Nadal ponad 90 proc. aborcji przeprowadza się prywatnie – kobiety jeżdżą do klinik za granicą, korzystają z przychodni AboTak albo zwracają się po pomoc do organizacji kobiecych, jak Women Help Women. Choć rewolucji nie było, zaszła duża zmiana w języku i przekonaniach młodych kobiet. Chodzi nie tylko o większą akceptację aborcji, ale szerzej – o rosnącą świadomość swoich praw. Liberalizacja nastrojów i społeczna mobilizacja okazały się niezamierzonymi skutkami rządów PiS. Widzieliśmy to w ostatnich wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Nigdy wcześniej młodzi ludzie nie byli tak zaangażowani w życie publiczne. W tym sensie można mówić o rewolucji. Nie byłoby jej, gdyby nie protesty z 2020 r.
Wydaje mi się, że to kwestia obniżenia oczekiwań. Zmienił się też repertuar działań z ulicznych na eksperckie i samopomocowe. Po wyborach w 2023 r. powstały różne wersje ustawy liberalizującej dostęp do aborcji i projekt dekryminalizujący pomoc w dokonaniu zabiegu. Wiele aktywistek podjęło się namawiania posłów do głosowania. Udało się to ciągnąć przez dwa lata. Politycy koalicji tłumaczyli, że nie ma szans na zmianę prawa, dopóki prezydentem jest Andrzej Duda, a jednocześnie obiecywali, że jak tylko jego miejsce zajmie Rafał Trzaskowski – o czym wszyscy byli przekonani – to podpisze ustawę. Gdy Trzaskowski przegrał, nadzieje na to, że w sprawie aborcji można coś wywalczyć, upadły.
Tak, a Roman Giertych „z ważnej przyczyny” nie dotarł na głosowanie. To pokazało brak woli nie tylko PSL, lecz całego obozu rządzącego – poza Lewicą. Koalicja Obywatelska – jego najsilniejszy człon – byłaby w stanie wymusić zgodę na swoich partnerach, gdyby jej na tym zależało. Widzimy to choćby na przykładzie Lewicy i tego, co zostało z ustawy o związkach partnerskich. Wiele miesięcy prac poszło na marne. Zamiast pokazać kobietom i osobom LGBT, że rząd potrafi wprowadzić przynajmniej minimum, słyszymy tłumaczenia, że Karol Nawrocki i tak wszystko zawetuje.
Dla mnie szczególnym momentem po wyborach prezydenckich była wymiana ministra sprawiedliwości na Waldemara Żurka, który dostał za zadanie odkręcić w szybki i skuteczny sposób niedemokratyczne zmiany w sądach. Nikt nie pomyślał o tym, by podobnie zabezpieczyć prawa kobiet. Przecież jak PiS wróci do władzy, to w ciągu jednego dnia wycofa wydane rozporządzenia i wytyczne dla szpitali. Tusk przeprowadził bardzo dobrą kampanię w 2023 r., obiecując wszystko wszystkim. Obronę demokracji połączył z prawami kobiet i osób LGBT, ograniczeniem śmieciówek, lepszą dostępnością mieszkań, poprawą sytuacji drobnych przedsiębiorców... Spełnienie każdej z tych obietnic miało zależeć od dojścia koalicji do władzy. W praktyce nic nie zostało zrealizowane. W pewnych kwestiach obecny rząd poszedł nawet dalej niż PiS, np. zawieszając prawo do azylu. KO miała nadzieję, że jak przesunie się ideologicznie bardziej na prawo, odbierze swoim przeciwnikom część wyborców. Jak już wiemy, strategia ta poniosła całkowitą porażkę. Zresztą eksperci od początku to przewidywali. Pompowanie tematów migracji i bezpieczeństwa powoduje, że to prawicy przybywa zwolenników. Mimo to, nie wydaje się, by koalicja planowała się z tej strategii wycofywać.
Prawdopodobnie na to, że straszenie przyszłą koalicją PiS i Konfederacji będzie wystarczające dla mobilizacji w 2027 r. Wybory prezydenckie pokazały jednak, że może się przeliczyć. Młodzi są gotowi głosować na kogokolwiek spoza duopolu PO-PiS. Zyskała na tym zwłaszcza Konfederacja, która trafiła do tej grupy ze swoim przekazem w mediach społecznościowych.
Przyszło wypalenie i zmęczenie protestami. Druga kadencja PiS była czasem nieustannej mobilizacji. Mieszkałam wtedy na Żoliborzu niedaleko Jarosława Kaczyńskiego – w drodze po chleb można było uczestniczyć w trzech demonstracjach. Na dłuższą metę utrzymanie tak wysokiego poziomu zaangażowania jest niemożliwe, bo odbywa się kosztem życia osobistego i zawodowego. Teorie ruchów społecznych mówią o fazach ich rozwoju: po okresie maksymalnej mobilizacji musi nastąpić okres odpoczynku i rozproszenia działań. Jesienią 2023 r. wydawało się, że nowy rząd doprowadzi do końca procesy, które zapoczątkowały protesty. Ludzie wrócili do swojego życia, a równocześnie aktywistki działały na płaszczyźnie parlamentarnej: tworzyły projekty, zbierały podpisy.
Bo trudno jest zmobilizować ludzi mało zainteresowanych na co dzień polityką, gdy nie ma wyraźnego przeciwnika: Kaczyńskiego, który obraża młode kobiety; Ziobry, który grozi im więzieniem; Straży Narodowej Bąkiewicza, która urządza prowokacje. Jest przyjazny Donald, który mówi: niestety, nie uda się w tej kadencji, ale w przyszłej to już na pewno... Protesty z 2020 r. przypominały fajną imprezę ze znajomymi, na której można było wykrzyczeć gniew na ulicach. Ta atmosfera się rozmyła. I nie da się jej łatwo przywrócić – nie tylko dlatego, że brakuje wyraźnego przeciwnika, lecz również dlatego, że nie ma dziś nikogo, komu kobiety – zwłaszcza młode – by zaufały. Wprawdzie jest Lewica, ale bardzo słaba, ustępliwa i podzielona.
To był splot wszystkich tych czynników. Dla młodzieży zamknięcie w domu było doświadczeniem trudniejszym niż dla dorosłych. Młodość to okres formatywny, w którym relacje i spotkania ze znajomymi mają ogromne znaczenie. Wszelkie możliwości odreagowania lockdownu były przyjmowane entuzjastycznie. Na początku rządów PiS niewielu młodych ludzi brało udział w demonstracjach Komitetu Obrony Demokracji (KOD). Pojawiali się na późniejszych manifestacjach w obronie sądownictwa, ale dopiero na demonstracjach przeciwko atakom na osoby LGBT zaczęli dominować. Wyrok TK w sprawie aborcji dotyczył sprawy, która dotknęła jeszcze więcej ludzi. W protestach wzięło też udział wielu mężczyzn – nie tylko lewicowych, lecz także zwolenników Konfederacji, którzy uważali, że władza nie ma prawa ingerować w ciała ich dziewczyn, sióstr czy matek.
W kampanii prezydenckiej temat praw kobiet już się praktycznie nie pojawiał. Mówiono głównie o bezpieczeństwie, zbrojeniach, wschodniej granicy. Sztab Rafała Trzaskowskiego na chwilę przypomniał sobie o kobietach przed drugą turą, gdy okazało się, że jego zwycięstwo nie jest takie pewne. Zobaczyliśmy, jak posłanka Joanna Senyszyn przekazuje Małgorzacie Trzaskowskiej czerwone korale. Było kilka reklam, w których Trzaskowscy opowiadali o konieczności liberalizacji ustawy antyaborcyjnej. Po przegranych wyborach KO znowu porzuciła sprawę. O prawach kobiet mówią dziś jedynie polityczki Lewicy, ale ich dostęp do mediów jest ograniczony. Temat bezpieczeństwa i mężczyzn, którzy o nie dbają, przebija się dużo mocniej. To nie jest tylko polska specyfika. To globalna reakcja na emancypację kobiet, wspieraną przez ruchy feministyczne. Polki są obecnie lepiej wykształcone, coraz częściej pracują na wysokich stanowiskach, a jednocześnie to głównie one sprawują opiekę nad dziećmi i osobami starszymi. Narracja prawicy jest atrakcyjna dla młodych mężczyzn, bo nie wymaga od nich żadnego wysiłku: rząd musi ukrócić „przywileje” kobiet i wypchnąć je z rynku pracy, by zajęły się domem, przez co zmuszone byłyby szukać opieki finansowej u mężczyzn. Lewica nie ma atrakcyjnej oferty szeroko trafiającej do mężczyzn. Wyobraźmy sobie, że w 2027 r. PiS i Konfederacja wchodzą w koalicję...
Byłby to sojusz partii skrajnie wolnorynkowej z partią prosocjalną. Jedynym ich punktem wspólnym będą kwestie światopoglądowe. Można się spodziewać, że brak zgody co do reform gospodarczych będą przykrywać pokazywaniem jedności w sprawie przycinania praw kobiet i osób LGBT oraz kontynuowaniem linii obecnego rządu wobec migrantów i uchodźców. Dziś kobieta dokonująca aborcji nie podlega odpowiedzialności karnej. Ale można jej utrudnić przerwanie ciąży, np. kryminalizując działalność organizacji ułatwiających dostęp do tabletek poronnych. Nie wykluczam, że w przyszłej kampanii wyborczej KO będzie tym straszyć.
Jeśli już, to pośrednią. Rosyjska agresja początkowo wywołała silne poczucie solidarności. Niezależnie od płci, choć to przede wszystkim kobiety zajmowały się przyjmowaniem uchodźców: jeździły na dworce, gotowały zupę, załatwiały mieszkania itp. Była duża świadomość, że upadek Ukrainy mógłby stworzyć poważne zagrożenie dla Polski, więc należy ją wspierać. Z czasem wszystkie główne partie poza Lewicą przejęły prawicową retorykę na temat uchodźców i migrantów. Zwłaszcza politycy Konfederacji sączyli przekaz o tym, że Ukraińcy zabierają nam miejsca pracy. Albo wręcz przeciwnie – zarzucali im, że nic nie robią, ale pobierają zasiłki. W ślad za tym zmieniły się nastroje społeczne: przeszliśmy od pełnego wsparcia Ukrainy, przez coraz mniejszą solidarność, do rywalizacji i niechęci. Jednocześnie wzrosło znaczenie tematu bezpieczeństwa, na którym wybiła się Konfederacja. Wielu młodych mężczyzn zaczęło się obawiać wprowadzenia obowiązkowego poboru, co popchnęło ich w stronę Sławomira Mentzena, który obiecywał, że na to nie pozwoli. Dla kobiet program Konfederacji nie jest szczególnie atrakcyjny...
Konfederacja cieszy się największym poparciem wśród młodych wyborców. Wśród kobiet w wieku 18–29 lat Mentzen zdobył w wyborach 21 proc. głosów, ale ich faworytem był Adrian Zandberg, który dostał 25 proc. Młode pokolenie przede wszystkim nie lubi duopolu. Dlatego poszło na wybory. Odsunięcie od władzy KO i PiS to jego główna motywacja. Z naszych badań i rozmów ze studentami wyłania się dość spójny obraz nowych wyborczyń Konfederacji. To osoby podatne na podsycane przez polityków lęki. Przemawia do nich przekaz, że uchodźcy stanowią zagrożenie – zarówno fizyczne, jak i na rynku pracy. Uważają, że nad Polską wisi widmo wojny i kolejnych fal migrantów, więc musimy się zbroić i głosować na prawicę, bo tylko ona zagwarantuje nam bezpieczeństwo. Nasze badania pokazują jednak, że kobiety, które głosują na Konfederację, w większości kwestii nie mają konfederackich poglądów.
Ich poglądy są dużo bardziej liberalne niż popierających Konfederację mężczyzn. W większości popierają dostęp do aborcji i związki partnerskie. Podobają im się niskie podatki i nacisk na bezpieczeństwo Polski, ale nie oczekują od mężczyzn, że będą ich bronić i utrzymywać.
Tak. Młodzi wyborcy ogólnie podchodzą dużo bardziej wybiórczo do programów partyjnych. Poza tym legalna aborcja i związki partnerskie to dla nich oczywiste kwestie. To będzie ograniczało pole działania potencjalnej koalicji PiS – Konfederacja. Można przypuszczać, że zwróci się ona ku starszemu, bardziej konserwatywnemu pokoleniu, które będzie bardziej skłonne zaakceptować ograniczanie np. praw kobiet. Od czasu pandemii widać ideologiczne rozbicie między płciami. W szczycie tej polaryzacji, w 2020 r., badania CBOS pokazały, że w dużych miastach lewicowe poglądy ma ponad połowa młodych Polek i ok. 25 proc. młodych Polaków. Prawicowe – odpowiednio 20 proc. i prawie 50 proc. Stąd się wzięły rozmaite strategie randkowe mężczyzn: jak na pierwszym spotkaniu uniknąć rozmowy o polityce i ukryć to, że głosowałem na Mentzena. Od tego czasu wiele młodych kobiet rozczarowało się lewicą. W badaniach coraz częściej mówią: nie mam zdania, wszystko mi jedno, mam centrowe poglądy. Ale przechyłu na prawo nie widać. Dalej mamy do czynienia z politycznym rozbiciem.
To zjawisko istniejące niemal wyłącznie na TikToku. W jaki sposób trad wives miałyby funkcjonować w polskich warunkach? Przecież ci młodzi mężczyźni musieliby zarabiać grube pieniądze, żeby je utrzymać.
Która ma dla kobiet atrakcyjniejsze oferty. W Korei Południowej powstał ruch 4B, którego zwolenniczki poświęcają się karierze, rezygnując z małżeństwa, rodzenia dzieci, randkowania i seksu. Kobiety te zakładają, że potrafią same zadbać o swoje potrzeby emocjonalne, finansowe i społeczne. Mężczyzn postrzegają bardziej jako dodatkowe obciążenie niż wsparcie.
To nieprawda, choć w ostatnich latach obserwujemy, jak kruszy się neoliberalna narracja nakazująca zasuwać 12 godzin na dobę. Zetki słyną na rynku pracy z tego, że nie akceptują nieludzkich wymagań. Nie zamierzają umierać za korporacje. Nie chcą też stać przy garach i budować wielodzietnych rodzin. Chcą się rozwijać i więcej odpoczywać. W naszych badaniach na temat poglądów młodych właściwie nie spotykałyśmy się z jednoznacznie pozytywnymi narracjami na temat prokreacji. Od żadnej osoby nie usłyszałyśmy: „Tak bardzo chciałabym mieć dzieci i spędzać z nimi jak najwięcej czasu”. Najczęstsze odpowiedzi to: „Nigdy w życiu”. Albo narracje ambiwalentne: „Czuję presję, teoretycznie mogłabym mieć dziecko, ale nie mam mieszkania ani stabilnej pracy”. Nie ma pędu do zakładania rodziny. Przy czym młodzi mężczyźni bardziej chcą mieć dzieci niż młode kobiety. I co ciekawe, jak para ma już jedno, to na pytanie o kolejne młodzi mężczyźni zwykle odpowiadają „tak”, a kobiety zdecydowanie częściej na „nie”. Pokazuje to, że doświadczanie macierzyństwa, które wiąże się z większym obciążeniem obowiązkami opiekuńczymi, dużo bardziej ogranicza dalsze plany prokreacyjne niż ojcostwo. ©Ⓟ