Cały system zamówień publicznych został skonstruowany w taki sposób, by przetargi trwały jak najkrócej. Temu celowi podporządkowano też procedurę rozpoznawania odwołań przez Krajową Izbę Odwoławczą. Wynikający z ustawy instrukcyjny termin na rozstrzygnięcie sprawy wynosi 15 dni. Jeszcze w 2023 r. na wyrok oczekiwało się średnio nawet o dzień krócej. W 2024 r. czas ten wydłużył się do 20 dni. W lipcu tego roku na wyznaczenie pierwszego posiedzenia trzeba było już czekać 36 dni. Wyroki zaś często zapadają jeszcze później.
– To poważny problem dla zamawiających, ale i całego systemu zamówień publicznych. Organizator przetargu rezerwuje zazwyczaj 12–18 dni dodatkowych na ewentualne rozstrzygnięcie odwołania, tymczasem okazuje się, że powinien liczyć się nawet z trzy razy dłuższym terminem. Rozbija to plany zakupowe, opóźnia też realizację samych inwestycji – zauważa Piotr Trębicki, radca prawny i wspólnik w kancelarii Trębicki Hołowińska.
Najdalej idące skutki mogą dotknąć inwestycji dofinansowanych ze środków unijnych, zwłaszcza w przypadku pieniędzy z KPO, gdzie terminy są nadzwyczaj krótkie.
– Tak naprawdę wpływają jednak na wszystkich uczestników rynku zamówień. Opóźnienie rzędu miesiąca czy dwóch może oznaczać, że roboty budowlane wystartują w okresie jesienno-zimowym, gdy aura może opóźnić, a nawet zablokować ich wykonanie – zwraca uwagę Artur Wawryło, prawnik prowadzący Kancelarię Zamówień Publicznych.
– Wykonawcy z jednej strony mogą w czasie oczekiwania na rozstrzygnięcie nabrać nowych zleceń, z drugiej – gdyby chcieli zachować pełne moce – będą mieli przestoje – dodaje ekspert.
W tym czasie mogą się też zmienić warunki finansowe.
– Nie raz widziałem drastyczne zmiany sytuacji w przetargu, bo wzrosły czy spadły kursy walut, ceny ropy, ceny materiałów budowlanych itp. Dziś na ocenę KIO czekają oferty składane w maju czy czerwcu. Przestają one być aktualne. Zmieniają się ceny i stawki – mówi Piotr Trębicki.
– Przepisy przewidują szacowanie wartości zamówień na trzy lub sześć miesięcy naprzód. Czekanie na orzeczenie KIO dwóch miesięcy może znacznie zmienić aktualność tych wyliczeń – dopowiada.
Wąskie gardło w UZP
DGP zapytał KIO i Urząd Zamówień Publicznych o przyczyny opóźnień. Okazuje się, że najwięcej czasu zajmuje przekazanie odwołania do KIO. Od czasu jego wpłynięcia do UZP do momentu przesłania KIO mija średnio 20–25 dni.
– Wynika to z konieczności ręcznej weryfikacji dokumentacji, która w znacznej części jest skanem bez warstwy tekstowej. Nałożyły się na to ogólny wzrost liczby odwołań oraz dostępne na obecną chwilę możliwości operacyjne Biura Odwołań – tłumaczy Michał Trybusz, rzecznik prasowy UZP.
Bezpośrednią przyczyną jest wzrost liczby sporów przetargowych. O ile w 2023 r. wniesiono ich ok. 3,5 tys., o tyle w tym roku ich liczba może przekroczyć 6 tys. (patrz: grafika). UZP zapewnia, że podjął już działania mające usprawnić proces przekazywania odwołań przez Biuro Odwołań.
– Dodatkowo 1 sierpnia 2025 r. opublikowaliśmy komunikat na temat możliwości optymalizacji procesu odwoławczego. Wskazano w nim m.in. działania usprawniające obieg dokumentów – dodaje Michał Trybusz.
Wstępnej weryfikacji odwołań mogłoby przede wszystkim pomóc przesyłanie ich w formie tekstowej. Dziś najczęściej są to pliki PDF zawierające skan papierowych dokumentów. Takich plików nie można przeszukiwać i weryfikować w sposób zautomatyzowany. Dodatkowym problemem jest dublowanie odwołań i przesyłanie ich różnymi kanałami (np. za pośrednictwem usługi ePUAP i e-Doręczeń). UZP zaapelował do wykonawców, by odwołania miały warstwę tekstową, a nie obrazkową i żeby je przesyłać jednym, wybranym kanałem komunikacji elektronicznej.
– To małe kroki dla odwołujących, przekładające się jednak na sprawniejszą obsługę kancelaryjno-organizacyjną – zauważa rzecznik prasowy UZP.
Braki kadrowe w KIO i UZP
Choć optymalizacja sposobu wnoszenia odwołań może usprawnić procedurę ich przekazania, to rozwiązaniem problemu może być jedynie wsparcie kadrowe. I to zarówno Biura Odwołań UZP, jak i samej KIO. Wiąże się to ze znacznym wzrostem liczby odwołań. W pierwszej połowie 2025 r. wpłynęło ich już 3200, a więc niewiele mniej niż w całym 2022 r. (patrz: grafika). Tymczasem KIO ma wciąż podobną liczbę członków orzekających.
– Wzrost liczby spraw nie był równoważony proporcjonalnym zwiększeniem zatrudnienia – mówi Jan Kuzawiński, prezes KIO, która w tej chwili liczy 52 członków (od września będzie ich 56).
– Regularnie wnioskuję o zwiększenie liczby członków izby do 70, ale obecnie, mając na uwadze stale rosnącą liczbę odwołań, zasadnym wydaje się już nawet 80–90 członków. Wówczas możliwym byłoby zapewnienie odpowiedniego czasu rozpoznawania odwołań, ale też zagwarantowanie orzecznikom odpowiedniego czasu na namysł, na pogłębioną analizę, sprzyjałoby to też jednolitości orzecznictwa. Polski system środków odwoławczych stawiany jest w UE za wzór do naśladowania – należy zapobiec jego załamaniu się z uwagi na niedofinansowanie, zwłaszcza że izba – pomimo niezmiennej od 15 lat wysokości wpisów – przynosi do budżetu dochody – zaznacza prezes Kuzawiński.
Problem w tym, że samo zwiększenie liczebności KIO może nic nie dać. Już dzisiaj są wakaty, tymczasem nabory nie cieszą się zbyt dużą popularnością. Ostatnie postępowanie kwalifikacyjne zorganizowano na 13 miejsc, a ostatecznie izba zostanie wzmocniona jedynie sześcioma nowymi orzecznikami. Co prawda zgłosiło się 16 chętnych, ale część kandydatów nie spełniała wymogów formalnych, część zrezygnowała, a dwie nie zdały egzaminu.
– Pokazuje to, że zainteresowanie karierą członka izby jest małe, co mnie nie dziwi – nowa ustawa wprowadziła wymóg posiadania tytułu zawodowego, a nie poszły za tym wzrost wynagrodzenia czy inne czynniki mogące uczynić ten zawód bardziej atrakcyjnym – wskazuje Jan Kuzawiński.
– Rośnie wypalenie, przemęczenie, za czym idą kolejne zwolnienia lekarskie. Być może członek KIO nie ma tylu spraw na referacie, co sędzia w Warszawie, ale tutaj tempo procedowania jest zupełnie inne, a odpowiedzialność jest ogromna. W zasadzie każda nasza sprawa kwotowo wpisuje się we właściwość sądu okręgowego. Tyle że sytuacja sędziów sądów powszechnych czy administracyjnych jest też zupełnie inna niż członków KIO – my nie mamy drogi awansu do sądu, nie ma żadnej możliwości podjęcia dodatkowych zajęć zarobkowych, nie ma stanu spoczynku, dodatkowego urlopu, no i oczywiście wynagrodzenie zupełnie nie przystaje do wynagrodzeń sędziów – wylicza prezes KIO. ©℗