Autorem tego pomysłu jest Bartosz Marczuk, były wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej w rządzie PiS, a obecnie ekspert Instytutu Sobieskiego.
W jego przekonaniu projekt ma to rzekomo prowadzić do wyższej dzietności i poprawy dramatycznych trendów. Mechanizm wygląda jednak na kolejny eksperyment z rozdawnictwem pieniędzy publicznych, który może prowadzić do efektów odwrotnych od zamierzonych.
Koncepcję przedstawiono na konwencji PiS, choć upłynęło już kilka tygodni — teraz dopiero wychodzi na jaw pełny kształt propozycji i jej kontrowersyjna logika.
100 tys. zł za trzecie dziecko, 40 tys. zł za ślub. Nowa wersja „bonu mieszkaniowego”
W centrum dyskusji znalazł się pomysł bonu mieszkaniowego. Według projektu rodzina, w której urodzi się trzecie lub kolejne dziecko, otrzymywałaby 100 tys. zł. Za drugie dziecko — 60 tys. zł. A za pierwsze… 40 tys. zł.
Do tej pory media opisywały to jako wsparcie za narodziny dziecka. Tymczasem — jak ujawnił sam Marczuk — rzeczywistość wygląda inaczej. „Pomysł polega bowiem na tym, żeby 40 tys. zł płacić ludziom nawet nie tylko za urodzenie pierwszego dziecka, ale alternatywnie również za sformalizowanie związku i zawarcie małżeństwa”.
To oznacza, że mechanizm miałby działać jak bonus: kto pierwszy — ten lepszy. „Dostajecie 40 tys. zł albo za ślub albo za pierwsze dziecko, w zależności od tego, co wydarzy się pierwsze — tak rozumuje polityk”.
Rewolucja obyczajowa a „ukłon” w stronę społeczeństwa. Fakty są inne
Marczuk tłumaczy, że to propozycja dostosowana do zmian społecznych. Wskazuje przy tym rosnący odsetek dzieci urodzonych poza małżeństwami. Dane faktycznie pokazują ogromną zmianę kulturową zauważa Spidersweb.
- w 1990 r. jedynie 6 proc. dzieci rodziło się w związkach niesformalizowanych,
- w 2000 r. było to 12 proc.,
- dziś to już prawie 30 proc.
Zwolennicy projektu twierdzą, że bonus ma skłonić partnerów do formalizacji relacji — aby w efekcie łatwiej przyszło im planować rodzicielstwo. Problem w tym, że takie założenie nie ma pokrycia w rzeczywistości.
Dlaczego „płacenie za małżeństwo” może nie zwiększyć dzietności?
Według krytyków proponowany system opiera się na złudzeniu, że formalizacja związku automatycznie skłania do posiadania potomstwa. Założenie jest jednak nietrafione
Pary, które nie planują dzieci, mogą chcieć pobrać się z powodów emocjonalnych, życiowych lub symbolicznych — nie po to, by udowodnić coś społeczeństwu. Finansowy bonus nic tu nie zmieni.
Konsekwencją mogłoby być wypłacanie ogromnych kwot z publicznych pieniędzy ludziom, którzy:
- nie mają żadnych planów prokreacyjnych,
- i tak korzystają z preferencji podatkowych, takich jak wspólne rozliczenie,
- a do tego nie spełniają żadnych kryteriów dochodowych, bo w projekcie ich nie przewidziano.
Rozdawanie kasy bez kryterium dochodowego
Największe kontrowersje budzi fakt, że bonus 40 tys. zł miałby być wypłacany niezależnie od sytuacji finansowej pary. To otwiera drogę do sytuacji, w której najwięcej zyskaliby ludzie dobrze sytuowani, umiejący optymalizować korzyści.
Z perspektywy finansów publicznych propozycja oznaczałaby przekształcenie polityki demograficznej w mechanizm czysto transferowy, kompletnie oderwany od faktycznych motywacji dotyczących rodzicielstwa.
Co z dzietnością? 800 plus przełomu
Polska przez ostatnią dekadę testowała różne modele wsparcia rodzin: bezpośrednie świadczenia, ulgi podatkowe, jednorazowe dodatki. Nic nie przyniosło skoku liczby urodzeń. Wątpliwe jest więc że 40 tysięcy plus może zmienić trendy demograficzne