– Nie ulega wątpliwości, że wpływ brexitu (na brytyjską gospodarkę – red.) będzie poważny i długotrwały – stwierdziła kilka dni temu kanclerz skarbu Wielkiej Brytanii Rachel Reeves. A to tylko jedna z serii podobnych wypowiedzi czołowych polityków Partii Pracy.
– Cieszę się, że brexit stał się problemem, o którym ośmielamy się mówić – to słowa ministra zdrowia Wesa Streetinga. Z kolei Jonathan Brash, laburzystowski poseł do Izby Gmin, ocenił, że wyjście ze struktur Unii Europejskiej nie okazało się dla jego kraju korzystne ekonomicznie. Tym samym zrewidował swój pogląd sprzed dziewięciu lat, gdy postawił krzyżyk w tym samym miejscu co Nigel Farage.
Do chóru nowych-starych krytyków brexitu zapisał się także premier Keir Starmer. Podczas wrześniowej konwencji lider Partii Pracy oskarżył politycznych oponentów o „kłamstwo w sprawie brexitu, wywołanie chaosu i zrzeczenie się odpowiedzialności”.
Dlaczego nowych-starych krytyków? Ponieważ jeszcze w 2019 r. Starmer nawoływał do przeprowadzenia ponownego referendum w sprawie obecności Zjednoczonego Królestwa w strukturach UE. Natomiast w trakcie kampanii przed zwycięskimi wyborami parlamentarnymi w 2024 r. jego ugrupowanie przyjęło już inny ton, obiecując, że pod rządami lewicy nie będzie mowy o powrocie do Wspólnoty. „By wykorzystać stojące przed nami szanse, musimy sprawić, by brexit stał się faktem i zadziałał. Zresetujemy stosunki z UE i będziemy dążyć do pogłębienia więzi, w tym tych handlowych, z naszymi europejskimi przyjaciółmi [...]. Nie oznacza to jednak powrotu do jednolitego rynku, unii celnej ani swobody przemieszczania się” – podkreślono w manifeście wyborczym Partii Pracy z 2024 r.
Brexit to słowo, które w Partii Pracy znów można wymawiać
Po przejęciu władzy ta wstrzemięźliwa postawa względem brexitu nie uległa zmianie, a środowisko Starmera skupiło się na punktowaniu swoich poprzedników z Partii Konserwatywnej za nieudolne zabezpieczenie granic przed napływem migrantów. Zdaniem analityków laburzyści próbowali (i próbują) w ten sposób przeciwdziałać odpływowi tych wyborców, dla których skuteczność w obszarze migracji pozostaje kluczowym kryterium zaufania.
Gdy kierownictwo Partii Pracy uznało jednak, że zagranie brexitową kartą może zaszkodzić przodującej w sondażach Reform UK, nie zawahało się przed wyciągnięciem jej z talii. Wystarczy przecież przypomnieć opinii publicznej, jak w 2016 r. Farage kreślił przed nią wizję mówiącą o tym, że opuszczenie UE będzie receptą na wszystkie problemy związane z niekontrolowaną migracją. Tymczasem w 2022 r., a więc dwa lata po formalnym wyjściu ze Wspólnoty, na Wyspy przybyło aż 1,2 mln osób, a wyjechało z nich 489 tys.
Źródła Politico w Partii Pracy twierdzą, że inną dziedziną, w której przewidywania Farage’a minęły się z rzeczywistością, jest ochrona zdrowia. Jeden z ojców brexitu zarzekał się bowiem, że wystarczy powiedzieć UE „do widzenia”, a National Health Service stanie na nogi. Nie wytłumaczył jednak w szczegółach, jakimi rozwiązaniami systemowymi do tego doprowadzić.
Drugi z motywów, którymi kierują się laburzyści, jest dla nich zdecydowanie mniej optymistyczny. Brytyjskie media sugerują, że wypowiedź Reeves należy traktować jako przygotowywanie gruntu przed ogłoszeniem projektu budżetu na 2026 r., co ma nastąpić pod koniec listopada. Nie najlepsza kondycja gospodarki prawdopodobnie zmusi ekipę Starmera do podniesienia podatków. Rząd spodziewa się także, że organ nadzorczy Office for Budget Responsibility (ang. Biuro Odpowiedzialności Budżetowej) obniży wskaźnik produktywności Wielkiej Brytanii w ciągu ostatnich 15 lat o ok. 4 proc., wskazując jako jedną z przyczyn właśnie brexit.
Choć większość członków Partii Pracy popiera użycie brexitowego argumentu w politycznej walce z Reform UK i konserwatystami, pojawiły się pojedyncze głosy odrębne. „Trzeba krytykować Farage’a i jego brak pomysłu na pobrexitową rzeczywistość, ale jednocześnie uważać, by nie obwiniać za nią zwykłych ludzi. To przyniosłoby dokładnie odwrotny skutek” – mówi Politico jeden z laburzystowskich polityków. ©℗