Po lipcu deficyt w wymianie handlowej pogłębił się do 14,5 mld zł wobec 10 mld zł po czerwcu – podał wczoraj Główny Urząd Statystyczny. To największe ujemne saldo po pierwszych siedmiu miesiącach od 2022 r., przy czym w dwóch ostatnich latach w tym okresie roku notowaliśmy nadwyżki.
Dodatni bilans w handlu udaje się utrzymywać z krajami rozwiniętymi (187,0 mld zł na plusie), w tym z partnerami z UE (186,2 mld zł) i strefy euro (136,8 mld zł) oraz z krajami naszego regionu Europy (25,1 mld zł). Na bilansie mocno ciąży nam jednak wymiana handlowa z krajami rozwijającymi się – tu sprzedaliśmy towary za 73,2 mld zł, a kupiliśmy za 299,7 mld zł, co oznacza, że deficyt wynosi aż 226,5 mld zł. Największy w tym udział Chin, skąd nabyliśmy towary za 134,3 mld zł.
Import z Państwa Środka może jednak w kolejnych miesiącach wykazać pewne spowolnienie w związku z zamknięciem naszej granicy z Białorusią, która jest krajem tranzytowym i leży na szlaku linii kolejowej z Azji do Polski. W ocenie Jakuba Rybackiego z mBanku zawirowania polityczne będą jednak dla handlu na tym kierunku mało odczuwalne.
– Połączenie kolejowe przez Białoruś do Polski nie jest tak istotnym kanałem handlowym między Chinami a Europą, jak transport morski. Niemniej z pewnością Pekin użyje narzędzi dyplomatycznych, by odblokować ten kanał handlu. Blokada ruchu pociągów towarowych może być więc krótkotrwała – mówi. Dodaje, że gdyby przedłużał się kryzys polityczny między Warszawą a Mińskiem, to Chiny przerzucą znaczną część swojego eksportu kolejowego do Europy, w tym do Polski, na morze. W poniedziałek temat zamkniętej granicy poruszyli w oficjalnej rozmowie szef MSZ Radosław Sikorski i jego chiński odpowiednik Wang Yi.
Pogarsza się też saldo obrotów ze Stanami Zjednoczonymi. W okresie styczeń–lipiec na tym kierunku wypracowaliśmy deficyt na 15 mld zł. Jak podaje GUS, największy udział w wymianie towarowej zarówno w imporcie, jak i eksporcie z USA miała branża mechaniczna. Wśród produktów, które sprzedajemy za Atlantyk, wymienić można również meble, sprzęt optyczny i fotograficzny oraz maszyny elektryczne.
Zdaniem Rybackiego pogorszenie salda w handlu zagranicznym ogółem to w dużej mierze efekt większego apetytu na towary importowane – zarówno ze strony klientów indywidualnych, jak i przedsiębiorstw. – Odczuwalny wzrost wynagrodzeń zwiększa popyt konsumpcyjny Polaków, chętniej sięgamy po towary importowane, w tym sprzęt RTV, AGD czy samochody – tłumaczy. – Z kolei duże inwestycje publiczne, jak budowy dróg czy linii kolejowych, zwiększają zapotrzebowanie na materiały, surowce, technologię i maszyny przemysłowe z zagranicy. W kolejnych latach będziemy realizować dużo inwestycji ze środków spójności i z programu KPO, więc te kategorie będą widoczne w bilansie handlowym – przewiduje Rybacki.
Trójka największych odbiorców naszych towarów pozostaje od lat niezmienna: to Niemcy, Czechy i Francja (choć te dwa ostatnie kraje zamieniają się miejscami). Łącznie trio to odpowiada za 39,2 proc. naszego eksportu, z czego same Niemcy za 26,9 proc.
Rybacki wskazuje, że dekoniunktura gospodarcza w eurolandzie też przyczynia się do pogłębiania naszego deficytu. – Spowolnienie w strefie euro powoli dociera do Polski, odczuwa to chociażby przemysł chemiczny i motoryzacja. Dane o eksporcie do Niemiec i Francji są więc lekko rozczarowujące – zauważa ekonomista. Choć wartość eksportu do krajów rozwiniętych wyrażona w złotych w tym roku wzrosła o 0,3 proc., to do Niemiec spadła o 0,8 proc., a do Francji o 1,7 proc. względem pierwszych siedmiu miesięcy zeszłego roku.
Wśród kierunków, z których najwięcej kupujemy, od lat dominują Niemcy (19,4 proc. udziału). Chętnie kupujemy też produkcję chińską, amerykańską i włoską.
Ekonomiści mBanku spodziewają się, że w całym roku Polska odnotuje „nieznaczny deficyt” w obrotach towarowych z zagranicą. Zeszły rok zakończyliśmy z wynikiem 3,0 mld zł na plusie, a 2023 r. z wynikiem 48,6 mld zł na plusie. Ostatni raz pod kreską byliśmy w 2022 r., gdy deficyt sięgnął 92,5 mld zł. ©℗