W poniedziałek o konieczności wdrożenia planu restrukturyzacji i rozpoczęciu procesu zbiorowych cięć etatów poinformowało PKP Cargo. Do końca września pracę straci 765 pracowników spółki. Plany państwowego przewoźnika, który zatrudnia 14,7 tys. osób, wpisują się w szerszy obraz rynku pracy i fali zapowiadanych grupowych zwolnień przetaczającej się przez naszą gospodarkę. Jak wynika z danych Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej (MRPiPS), w I półroczu pracodawcy zgłosili do urzędów pracy zamiar dokonania zwolnień grupowych aż 80 000 pracowników – to ponad dwukrotnie więcej niż w całym 2024 r. i nieznacznie mniej niż w okresie 2021-2023 łącznie. Nawet w środku pandemii, w 2020 r., pracodawcy byli bardziej powściągliwi, jeśli chodzi o grupowe redukcje kadr.
Przy czym – jak podkreśla w przesłanym nam komentarzu resort pracy – zdecydowana większość tegorocznych zgłoszeń, bo ok. 77 proc., pochodzi od jednego zakładu, czyli Poczty Polskiej. - Co więcej, 86 proc. zapowiedzi zwolnień grupowych z Poczty Polskiej dotyczyło zmiany warunków pracy lub płacy, a zatem, o ile pracownicy zaakceptują nowe warunki, zapowiedzi zwolnień grupowych w tak dużej skali nie zostaną zrealizowane – uspokaja resort. Niemniej dane po I półroczu pokazujące już zrealizowane procesy zbiorowej redukcji zatrudnienia nie napawają optymizmem – 17 000 już wręczonych wypowiedzeń to poziom zbliżony do całorocznych wyników lat 2021, 2022 i 2023.
MRPiPS liczy wprawdzie, że „zdecydowana większość zapowiadanych zwolnień najprawdopodobniej nie dojdzie do skutku” – i tu przytacza dane, zgodnie z którymi w zeszłym roku pracodawcy zrealizowali 72 proc. planowanych zwolnień, a w I półroczu raptem 21 proc. – ale eksperci rynkowi nie podzielają tego punktu widzenia. – Zwolnienia grupowe nie są dokonywane z dnia na dzień, wymagają przeprowadzenia określonych ustawowo procedur. Pracowników można zwolnić najwcześniej 30 dni po powiadomieniu urzędu pracy. Zwolnienia grupowe są realizowane zgodnie z harmonogramem i liczba zwolnionych osób w następnych miesiącach może się znacząco zwiększać – przekonuje Szymon Witkowski, ekspert z Pracodawców RP.
Z informacji urzędów pracy wynika, że pomijając branżę transportową i gospodarkę magazynową – których statystyki „zaburza” Poczta Polska – najwięcej zwolnień grupowych planowanych jest w przetwórstwie przemysłowym. Z wysokimi kosztami produkcji prowadzącymi do redukcji etatów mierzy się chociażby branża chemiczna. W efekcie i tu słyszymy o zwolnieniach grupowych: zakład produkcyjny w Raciborzu (woj. śląskie) zamyka firma Henkel, a działalność fabryki w Janikowie (woj. kujawsko-pomorskie) zawiesza jeden z oddziałów Qemetiki (d. CIECH) – Qemetica Soda Polska.
- Decyzja jest spowodowana zmieniającym się zapotrzebowaniem konsumentów i koniecznością adaptacji oferty firmy, co w efekcie miało bezpośredni wpływ na zakład produkcyjny w Raciborzu i jego 159 pracowników. Wygaszenie produkcji w zakładzie planowane jest do końca listopada 2025 r. – wyjaśnia Dorota Strosznajder, dyrektora działu komunikacji korporacyjnej Henkel Polska. Niemiecka spółka będzie kontynuować swoją działalność produkcyjną w pozostałych dwóch polskich lokalizacjach: w Stąporkowie i Dzierżoniowie, gdzie wytwarzane są produkty chemii budowlanej.
Z kolei plan zwolnień grupowych w Qemetice objął ok. 200 osób. Jak informuje nas spółka, choć maszyny w janikowskim zakładzie zostały wygaszone z końcem lipca, to proces wręczania wypowiedzeń jest rozłożony w czasie. Tomasza Molenda, prezes Qemetica Soda Polska, wyjaśnia w rozmowie z DGP, że zakład nie był w stanie dłużej dźwigać „drastycznego” wzrostu kosztów energii, w szczególności cen uprawnień do emisji CO₂, przy jednoczesnym spadku popytu na sodę techniczną.
- Przez wiele miesięcy walczyliśmy o utrzymanie produkcji. Apelowaliśmy do rządu i instytucji europejskich o wsparcie, wskazywaliśmy na zagrożenia wynikające z nieuczciwej konkurencji i kosztów emisji CO₂ - mówi Molenda. Branża chemiczna skarży się chociażby na brak mechanizmów ochrony rynku przed importem z krajów spoza UE – np. soda z Turcji, produkowana z wykorzystaniem rosyjskiego węgla i gazu, zdobyła już ok. 30 proc. polskiego rynku. Podobne problemy ma branża w innych krajach unijnych – swoje zakłady w Niemczech, Belgii i we Włoszech musieli zamykać rynkowi potentaci jak BASF czy Solvay.
Polska Izba Przemysłu Chemicznego (PIPC) przekonuje jednak, że polska chemia cierpi nie tylko przez konkurencję spoza UE, ale też ze względu na nierówne warunki produkcji wewnątrz Wspólnoty. W poniedziałek PIPC, wraz ze stowarzyszeniami przemysłu chemicznego z Czech, Słowacji i Węgier, przekazała przewodniczącej KE, Ursuli von der Leyen, pismo, w którym wskazuje, że w UE toczy się nierówna gra, w której zakłady chemiczne z naszego regionu stoją na straconej pozycji. - Głos krajów Europy Środkowej i Wschodniej – pomimo ich istotnego wkładu w przemysł chemiczny UE – nie znajduje wystarczającego odzwierciedlenia w konsultacjach i debatach strategicznych na poziomie europejskim – przekonuje Tomasz Zieliński, prezes izby. Zwraca uwagę, że mimo odmiennych uwarunkowań gospodarczych, finansowych i energetycznych pomiędzy Europą Środkowo-Wschodnią a Zachodnią, kraje naszego regionu podlegają takim samym celom klimatycznym i regulacjom środowiskowym jak bogatsza część Europy.
Mimo tych problemów zatrudnienie w szeroko rozumianej branży chemicznej w Polsce – uwzględniającej m.in. produkcję chemikaliów, leków, wyrobów z gumy i tworzyw sztucznych, a także produktów ropopochodnych – rośnie. W 2024 r. sektor ten wykreował rekordowe 348 000 etatów – o 30 proc. więcej niż 10 lat wcześniej. W ciągu dwóch ostatnich lat przyrost zatrudnienia wyniósł już jednak tylko 5 000, czyli nieco ponad 1 proc. - Trudna sytuacja w branży chemicznej w ostatnich latach, zwłaszcza po wybuchu wojny w Ukrainie, zmusza wiele firm do redukcji zatrudnienia lub przynajmniej braku dalszego wzrostu miejsc pracy – tłumaczy nam prezes Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego. Zieliński dodaje, że branża odnotowuje największe wzrosty pracowników w podsektorach produkcji wyrobów z gumy i tworzyw sztucznych, a także chemikaliów i wyrobów chemicznych, co ma związek z rosnącym zapotrzebowaniem z innych sektorów jak budownictwo, motoryzacja czy elektronika.
Mimo niepokojących sygnałów o fali zwolnień grupowych Szymon Witkowski z Pracodawców RP ocenia, że polski rynek pracy póki co pozostaje stabilny. Dane Eurostatu za czerwiec wskazują, że mamy obecnie trzecie najniższe bezrobocie w UE na poziomie 3,5 proc. – lepiej jest tylko na Malcie (2,5 proc.) i w Czechach (3 proc.), przy średniej unijnej na poziomie 5,9 proc.
Z kolei krajowe dane o bezrobociu za lipiec wskazują, że odsetek osób bez zatrudnienia wzrósł o 0,2 pkt proc. w ciągu miesiąca i o 0,4 pkt proc. w ciągu roku i wynosi 5,4 proc. Bezpiecznie pracownicy mogą czuć się przede wszystkim w najbardziej uprzemysłowionych regionach kraju – najniższe bezrobocie notuje województwo wielkopolskie (3,3 proc.), śląskie (4,0 proc.) oraz mazowieckie (4,3 proc.).
Jednocześnie, jak informuje resort pracy, najwięcej zapowiedzi zwolnień grupowych w I półroczu odnotowano w województwach, „w których znajdują się duże miasta i siedziby wielu dużych firm”. Na czele znalazło się województwo mazowieckie, a kolejne miejsca zajęły: małopolskie, śląskie i wielkopolskie. Z kolei najwyższe zwolnienia w I półroczu miały miejsce w Mazowieckiem, a następnie Śląskiem, Małopolskiem i Łódzkiem.
Witkowski podkreśla więc, że problemu zwolnień grupowych nie powinniśmy bagatelizować, szczególnie biorąc pod uwagę koszty ekonomiczne i społeczne wynikające ze zwolnień zbiorowych w mniejszych ośrodkach miejskich. - W skali makro zwolnienia grupowe mogą stanowić zagrożenie, jeśli będą przeprowadzane na dużą skalę i będą się cyklicznie powtarzać. Natomiast jeśli w uboższym mieście powiatowym w krótkim okresie pracę straci kilkuset pracowników, to konsekwencje tego odczują nie tylko oni sami, ale także ich rodziny i społeczność danego regionu. – mówi ekspert Pracodawców RP. Tu przykładem może być Racibórz – oprócz zamknięcia fabryki marki Henkel, w tym roku o zwolnieniach grupowych poinformowała też spółka Rafako, jeden z największych pracodawców w regionie. Mimo prób ratowania zakładu przez rząd Donalda Tuska ostatecznie z pracą w Rafako pożegnało się nawet do 700 osób.
Na finansowanie aktywizacji zawodowej osób bezrobotnych i poszukujących pracy samorządy dysponują w tym roku środkami Funduszu Pracy w wysokości 3,1 mld zł. Ponadto w 2025 roku, podobnie jak rok wcześniej, rząd przeznaczył 50 mln zł z rezerwy Funduszu Pracy na wsparcie regionów, w których były planowane lub są realizowane zwolnienia grupowe.