Przede wszystkim mieliśmy dobrego, wyrazistego kandydata budzącego silne emocje. Nasiliło się też zniechęcenie innymi partiami politycznymi. Ten nastrój był obecny już podczas kampanii w 2023 r., natomiast dziś – po niecałych dwóch latach rządu antypisowskiej koalicji – jeszcze mocniej się rozwinął.
Mamy do czynienia z sytuacją, że duża część wyborców jest zniechęcona zarówno do PiS, jak i do centrolewicowej koalicji. Na tym tle to Konfederacja prezentuje się jako polityczna zmiana i nowa nadzieja. Te 14,81 proc. to absolutnie nie jest nasz szczyt możliwości. Jestem o tym przekonany.
Myślę, że z młodzieńczego radykalizmu się wyrasta. Konfederacja nie jest jednak partią prezentującą radykalne poglądy, tylko przemyślany, propolski program zorientowany na bezpieczeństwo, rozwój gospodarczy i realizację polskiego interesu narodowego.
Główny nurt polityczny faktycznie próbuje nas stygmatyzować. Prawda jest jednak taka, że jeśli ktoś chce pokazywać nas jako siłę radykalną czy nieodpowiedzialną, musi sięgać do wypowiedzi sprzed wielu lat, często osób niezwiązanych już z Konfederacją, a nie do naszych dokumentów programowych czy aktualnych wystąpień. Nasza reprezentacja w Sejmie prezentuje ponadprzeciętnie wysoki poziom, jeśli chodzi o pracę merytoryczną. Powiem więcej – inne partie coraz częściej próbują nas naśladować. Dla przykładu: PiS w pewnym momencie zaczął kopiować nasze hasło o merytorycznej opozycji. Problem w tym, że w modelu polityki polegającym na dużej polaryzacji i partyjniactwie byli w tym absolutnie nieautentyczni. Ich posłowie za bardzo nie wiedzieli również, na czym miałoby to polegać.
Naszym nadrzędnym celem jest utrzymanie własnej podmiotowości na scenie politycznej. Nie interesuje nas sklejenie ani z PiS, ani z Platformą, ani z żadną inną partią. Jesteśmy samodzielnym obozem politycznym, który wywołuje presję na inne partie – czasem inspiruje, a czasem przesuwa granice debaty publicznej.
Tak. Nie może być tematów tabu w polskiej polityce tylko dlatego, że ktoś może poczuć się niemiło. Ważniejsze są racja stanu i nasz interes narodowy.
Trudno dziś spekulować, czy mówimy o 20, czy 25 proc. Na pewno chcemy osiągnąć kolejny etap na drodze, aby docelowo stać się wiodącą partią prawicową w Polsce – tak jak Zjednoczenie Narodowe we Francji czy Bracia Włosi we Włoszech.
Zupełnie nie interesują mnie emocje polityczne polityków PiS. Nie rozpatrywałbym tego w ogóle w kategoriach strachu czy wrogości. Między nami są różnice generacyjne – przywódcy PiS są w wieku naszych rodziców czy dziadków. To raczej naturalna wymiana pokoleniowa.
Polityczna publicystyka lubi metafory, natomiast metafory nie zawsze mają coś wspólnego z praktyką polityczną. W parlamencie partie rywalizują ze sobą, a kiedy zawiązuje się koalicja, konkretne osoby przyjmują konkretne funkcje. To, czy ktoś ma do kogoś bliżej czy dalej, nie ma większego znaczenia. W mojej ocenie czynnik sympatii i antypatii w polskiej debacie publicznej jest absolutnie przeceniany. Powinniśmy rozmawiać więcej o wspólnych interesach i zamierzeniach, a nie o tym, czy ktoś się z kimś lubi. Zresztą ta bliskość może okazać się pozorna. Jako Konfederacja krytykowaliśmy sporo działań Przemysława Czarnka, braliśmy udział w protestach przeciwko dwóm projektom ustaw uderzających w edukację domową, piętnowaliśmy także program „willa plus”.
Długookresowo ogromnym wyzwaniem są na pewno demografia i migracje. W tej chwili w obszarze demografii jako państwo nie realizujemy żadnej polityki, zaś w obszarze migracji prowadzimy politykę błędną, której koszty będziemy płacili coraz większe.
Drugą kluczową kwestią jest energetyka. Unia Europejska narzuca nam błędną politykę energetyczną niezgodną z naszymi interesami. Skutkiem są wysokie koszty energii i utrzymania całego systemu, co uderza w budżety gospodarstw domowych i konkurencyjność naszego przemysłu. Ogromnym wyzwaniem jest to, jak utrzymać naszą konkurencyjność, nie wychodząc z UE lub odrzucając wymagania unijne przy jednoczesnym utrzymaniu korzyści wynikających z handlu międzynarodowego.
Kolejną sprawą są oczywiście kwestie związane z bezpieczeństwem militarnym, wewnętrznym i przestępczością.
Dzieje się wiele rzeczy jednocześnie. Przede wszystkim trwa uszczelnianie szlaku nielegalnej migracji do Niemiec przez m.in. Polskę. Zamknięcie tego szlaku zależy od wielu państw – od Niemiec, od Polski, ale także od innych państw z naszego regionu: Litwy, Łotwy czy Estonii, jak również Słowacji.
Działania niemieckich służb polegające na przerzucaniu nielegalnych migrantów na naszą stronę uświadomiły Polakom coś, co przeczy propagandzie rządu, a mianowicie: Polska wciąż jest na szlaku nielegalnej migracji.
Mówił także, że granica polsko-białoruska została uszczelniona. Podawał nawet wyliczenia – rzekomo 98 proc. prób nielegalnego przekroczenia granicy miało zostać udaremnionych. Osobiście w te statystyki nie wierzę, nie pokrywają się także z informacjami, które posiadamy z rozmów ze służbami.
Pytał pan jednak, co dzieje się na granicy. Inną, równie ważną kwestią jest podejście strony niemieckiej do problemu migracji. W Berlinie toczy się polityczna gra o utrzymanie poparcia przez partie rządzące. Niemcy posiadają niewystarczające siły pod względem kadrowym, aby realnie kontrolować migrację, ale wprowadzonymi kontrolami i przerzucanymi migrantami robią sobie pozytywny PR w oczach coraz bardziej wkurzonych Niemców.
Zarówno szef MSWiA, jak i jego zastępca, konsekwentnie od roku pomijają w wypowiedziach publicznych największą liczbowo pozycję, jeśli chodzi o transfer migrantów z Niemiec, czyli tzw. odmowy wjazdu. Z danych podanych przez źródła rządowe niemieckie wynika, że jest to już ponad 10 tys. osób. Straż Graniczna ma także tę informację, ale jest blokowana w ich publikacji. Widzimy więc bunt społeczeństwa, szczególnie prawicowych wyborców, wobec takiej polityki rządu, w tym przede wszystkim wobec bezradności państwa polskiego i czy też jego podporządkowaniu interesom Niemiec.
Mamy pewną grupę nielegalnych migrantów, która zatrzymała się w Polsce. Przedostali się do naszego kraju z Białorusi, Litwy, ze Słowacji lub z Ukrainy, a następnie nie zostali wpuszczeni do Niemiec. My robimy za bufor, jak to nieładnie nazwałem w jednej z wypowiedzi, „pojemnik na odrzuty”, czyli ludzi odrzuconych, nie mylić z odpadami. Zaznaczam, bo niektórzy to później przekręcali w ten sposób.
Ja nazwałbym to bezpieczną zatoką. Tacy migranci często nie są umieszczeni w specjalnych ośrodkach, ponieważ brakuje tam miejsc. Polityka rządu przewiduje stosowanie wobec nich tzw. alternatywnych środków wolnościowych, jak np. obowiązek stawienia się w placówce Straży Granicznej. Migranci nagminnie go jednak nie spełniają. Oprócz tego otrzymują dokumenty zobowiązujące do opuszczenia kraju. W praktyce tymczasowo legalizuje im to pobyt w Polsce, ponieważ mają możliwość odwoływania się od tych decyzji – najpierw w drodze dwuinstancyjnego postępowania administracyjnego, później dwuinstancyjnego postępowania sądowego. Funkcjonariusze, z którymi rozmawiałem, wskazywali, że przy dobrej obsłudze prawnej ten „tymczasowy pobyt” można wydłużyć o kilkanaście miesięcy, a nawet parę lat. To pokazuje, że dzisiejsze przepisy są absolutnie niedostosowane do wyzwań epoki.
Nie śledzę jego wystąpień. To, co warto zaznaczyć, to, że Ruch Obrony Granic to tylko jedna grupa z bardzo wielu. Mamy na granicy całą masę patroli obywatelskich, aktywistów, grup niezrzeszonych, a także zwykłych mieszkańców, którzy chcą patrzeć na ręce polskim i niemieckim służbom. Twierdzenia, że ktokolwiek koordynuje czy inspiruje te protesty, nie pokrywają się z rzeczywistością. Uważam tę mobilizację za bardzo pozytywne zjawisko, wywierające częściowo skuteczną presję na rząd.
Stabilna i partnerska.
Tak, oczywiście.
Sławomir Mentzen w Kanale Zero był pytany o tzw. michałki, czyli tematy kompletnie nieistotne: z kim chodzi na piwo i czy wychodzi ze mną na miasto. To sprawy kompletnie bez znaczenia. Osobiście z nikim nie chodzę na piwo, bo zwyczajnie – jako ojciec trójki dzieci, wicemarszałek i lider partii politycznej – nie mam na to czasu. Każdy z nas jest bardzo mocno zajęty. Wchodzenie w psychologiczną analizę naszych relacji politycznych jest błędną ścieżką. Mamy wspólne interesy, tożsamą wizję Polski. Są oczywiście detale, w których się różnimy, ale i mnie, i Sławomirowi Mentzenowi zależy na Polsce dumnej, dostatniej, świadomej swoich korzeni i skutecznej w realizacji swoich interesów. A że w paru miejscach się różnimy? To normalne. Jak mawiał Roman Dmowski, kto myśli na komendę, ten nie myśli wcale. ©℗