Nie obawiam się. Ale przyznam, że jestem bardzo zaskoczona, gdy ktoś twierdzi w różnych rozmowach, że w tym rządzie pozostanie. Jeśli ktoś wrasta w swój stołek, przyzwyczaja się do swojego gabinetu, to nie powinien być ministrem. Każdy powinien być gotowy, aby w ciągu paru godzin wyjść z budynku ze swoim kartonem.
Mam – od momentu objęcia funkcji. Ale oczywiście mam nadzieję, że pozostanę w rządzie, bo chcę dokończyć wiele ważnych tematów. Jesteśmy w momencie operacji na otwartym sercu – otworzyliśmy pacjenta, sprawdzamy, co nie działa, naprawiamy. Przed nami wiele spraw, więc jeśli pytają mnie państwo, czy jest co robić, to tak, mamy pełne ręce roboty.
Niezależnie, czy jako ministra, czy pełnomocniczka – i czy będzie to tutaj, w kancelarii premiera, czy w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej – jestem gotowa dalej pracować. Zresztą osoba oddelegowana ds. równości na pewno w jakiejś formie zostanie. Wymaga tego tzw. ustawa równościowa z 2010 r. (ustawa o wdrożeniu niektórych przepisów Unii Europejskiej w zakresie równego traktowania – red.). Do ustalenia pozostaje jej umocowanie, funkcja i miejsce pracy. Ale to rzecz drugorzędna.
Przygotowaliśmy kompleksową ustawę doprecyzowaną w każdym calu, skonsultowaną ze wszystkimi resortami. Zabezpieczyliśmy środki na jej wdrożenie. Zabrakło woli politycznej.
Jesteśmy po maratonie wyborczym. Gdy negocjowałam tę ustawę, na różnych etapach były jakieś wybory. Nazwałabym to biegiem przez płotki; co chwilę trafialiśmy na kolejną przeszkodę. Finalnie doszliśmy jednak do etapu, gdy 95–96 proc. uwag z resortów zostało uwzględnionych. W maju – jeszcze przed wyborami – ustawa mogła trafić na Radę Ministrów, a następnie do Sejmu. Tak się jednak nie stało. Ku zaskoczeniu wielu osób po 1 czerwca obudziliśmy się w nowej rzeczywistości politycznej. Dziś, patrząc na sporą destabilizację w koalicji, można się spodziewać, że rządowy projekt w tym kształcie nie będzie priorytetem, dlatego postanowiliśmy jako Lewica złożyć tożsamy projekt drogą poselską. Ale jest jeszcze plan C.
Od kilku tygodni pracujemy nad alternatywną wersją ustawy. Myślę o projekcie ustawy o umowie partnerskiej. Złożyłam propozycję spotkania wicepremierowi Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi, aby porozmawiać o tej propozycji.
Nazwa jest drugorzędna, nie ma ona dla mnie większego znaczenia. Jestem gotowa pójść na ustępstwa, aby w ramach autopoprawek do rządowego projektu wprowadzić rozwiązania zadowalające zarówno Polskie Stronnictwo Ludowe, jak i Pałac Prezydencki. Jako podstawową różnicę widziałabym formę związków partnerskich – jako umowa zawierana u notariusza, a nie w urzędzie stanu cywilnego. W umowie pary mogłyby decydować, czy i jak uregulować stosunki majątkowe, alimenty, dziedziczenie, korzystanie z mieszkania. Skutkiem zawarcia takiej umowy byłoby prawo do pochówku, dostęp do informacji i dokumentacji medycznej, prawo do zasiłku opiekuńczego, możliwość objęcia ubezpieczeniem zdrowotnym, skorzystania ze zwolnienia od podatku od spadków i darowizn. Zawarcie umowy partnerskiej nie wpływałoby na stan cywilny, ale stanowiłoby przeszkodę do zawarcia małżeństwa z inną osobą. To, z czego zrezygnujemy, chcę uregulować osobną nowelizacją – np. małą pieczę i możliwość zmiany nazwiska.
To zależy od decyzji politycznej, którą podejmą premier i liderzy, ale także od efektów rozmów z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem.
Cyfryzacja procedury Niebieskiej karty będzie realizowana dwuetapowo. W przyszłym roku planujemy uruchomić pierwszy testowy rejestr elektroniczny, a pełne wdrożenie planujemy na 2027 r. Musimy zadbać o bezpieczeństwo danych osobowych, więc ściśle współpracujemy w tym zakresie z Urzędem Ochrony Danych Osobowych. To bardzo ważny krok, bo obecnie procedura Niebieskiej karty opiera się wyłącznie na papierowej dokumentacji. A jak wykazał raport Najwyższej Izby Kontroli, pracownicy socjalni poświęcają bardzo dużo czasu na biurokrację.
Innym poważnym problemem jest to, że rodzina, przeprowadzając się do innego miejsca, może pozostać niewidzialna dla systemu, jeśli urzędnicy nie skontaktują się z poprzednim miejscem zamieszkania. Tak właśnie było w przypadku Kamilka. Mamy kilkadziesiąt podobnych sytuacji, w tym kilkanaście bardzo drastycznych, jak choćby głośny przypadek rodziny zastępczej. To nie był odosobniony incydent. Dlatego zależy nam na stworzeniu systemu, który pozwoli służbom interweniującym w każdym przypadku, niezależnie od podstawy prawnej interwencji, mieć natychmiastowy i pełny dostęp do informacji o danej rodzinie.
Jesteśmy po rozmowach m.in. z dyspozytorami medycznymi, Krajowym Centrum Monitorowania Ratownictwa Medycznego, Naczelną Izbą Pielęgniarek i Położnych, Naczelną Izbą Lekarską oraz Krajową Radą Ratowników Medycznych. Od miesięcy wspólnie pracujemy nad zmianą sytuacji. Problem wynika przede wszystkim z braku świadomości tych grup, że stanowią ważną część systemu przeciwdziałania przemocy.
Zgadza się. Ich zgłoszenia stanowią zaledwie ok. 4 proc. Chcemy, żeby to się zmieniło. Inną kwestią jest brak uprawnień dla pracowników żłobków i klubów dziecięcych do uruchomienia procedury, nawet jeśli zauważą sygnały przemocy. Skutek? Dzieci w wieku do 3 lat często wypadają z systemu, zwłaszcza gdy rodzice nie zgłaszają się na obowiązkowe szczepienia czy bilanse zdrowotne.
Rozmawiałam o tym z minister zdrowia Izabelą Leszczyną. Uważamy, że warto rozważyć powiązanie części świadczeń socjalnych, jak 800 plus, z obowiązkowymi bilansami dzieci. To zwiększyłoby szansę na szybką reakcję, gdy pojawi się taka potrzeba. Pierwszy raport dotyczący Kamilka pokazał, że nasze wcześniejsze obserwacje i wnioski były słuszne: system wymaga uszczelnienia. I nad tym pracujemy, m.in. wdrażając kwestionariusz szacowania ryzyka zagrożenia dla życia lub zdrowia dziecka z art. 12a ustawy o przeciwdziałaniu przemocy domowej.
To dokument, który wypełniają wspólnie pracownik socjalny, policjant i – co bardzo ważne – także pracownik ochrony zdrowia, którego często dotąd brakowało w procedurze. Pracownik socjalny koordynuje cały proces, ale obecność specjalisty medycznego jest kluczowa, bo może on od razu obejrzeć dziecko i ocenić, czy są ślady przemocy, udzielić pomocy medycznej, jeśli jest potrzebna. Kwestionariusz zawiera wiele bardzo wrażliwych pytań i ma pomóc ocenić zagrożenie. To także sposób na włączenie tej grupy w system i zbudowanie u niej poczucia współodpowiedzialności. Obecnie szkolimy pracowników systemu ze stosowania kwestionariusza – w webinariach wzięło już udział ponad tysiąc osób, głównie pracowników socjalnych.
Dotychczas wspierał on głównie te samorządy, które wcześniej inwestowały własne środki w przeciwdziałanie przemocy. Rezultat? Najbiedniejsze gminy były pomijane. Chcemy zadbać o to, żeby pieniądze były naprawdę dobrze wykorzystane, bo w poprzednich edycjach bywało tak, że środki z programu trafiały na wydarzenia i akcje promocyjne, które niekoniecznie moim zdaniem odpowiadały na faktyczne potrzeby lokalnych społeczności w kontekście przeciwdziałania przemocy. Przygotowaliśmy nowy, odważny program, który jasno określa priorytety. Kluczowe jest dla nas wsparcie psychologiczne i superwizje dla osób pracujących w grupach diagnostyczno-pomocowych i zespołach interdyscyplinarnych. To one są dziś jedną z najbardziej wypalonych zawodowo grup.
Przeznaczamy 30 mln zł ze środków unijnych na standaryzację i rozwój specjalistycznych ośrodków wsparcia, by mogły odpowiadać nie tylko na przemoc domową, ale też na przemoc ze względu na płeć, zgodnie z wymogami dyrektywy. Nie może być tak, że wyposażenie dla kobiet i dzieci w placówkach pochodzi głównie ze zbiórek czy od sponsorów. W XXI w. pomoc dla osób doznających przemocy nie powinna tak wyglądać.
Dodatkowe 40 mln zł na dostosowanie systemu do wspierania kobiet doznających przemocy ze względu na płeć pochodzi z funduszy norweskich. Dla porównania, obecnie budżet wszystkich wojewodów i ośrodków wsparcia to ok. 50 mln zł rocznie. W zeszłym roku udało nam się wygospodarować dodatkowe 7 mln zł, teraz planujemy wprowadzić do systemu prawie 90 mln zł nowych środków. Zależy nam, by zanim wprowadzimy nowe rozwiązania, sfinansować tę zmianę: przeszkolić specjalistów, dostosować usługi wsparcia do potrzeb kobiet doznających innych form przemocy, w tym przemocy seksualnej, i odpowiednio je sfinansować. W 2027 r. system musi być w pełni przygotowany do przeciwdziałania przemocy ze względu na płeć, a nie stawiany przed koniecznością nagłego dostosowania się do nowych przepisów. ©℗
Jeśli ktoś wrasta w swój stołek, przyzwyczaja się do swojego gabinetu, to nie powinien być ministrem. Każdy powinien być gotowy, aby w ciągu paru godzin wyjść z budynku ze swoim kartonem