Na wielu poziomach jest ona niespójna i trudna do zrozumienia. Przede wszystkim szef rządu wciąż nie wskazał merytorycznych podstaw, dlaczego zdecydował się na tak drastyczny ruch. Na konferencjach prasowych padały same ogólniki, nikt nie wskazał konkretnych przyczyn. Po drugie, decyzja ta jest sprzeczna z dotychczasową linią polskiego rządu. Pamiętamy ostrą krytykę Donalda Tuska w kontekście przywracania kontroli granicznych przez niemiecki rząd w 2023 r. Premier otwarcie krytykował Olafa Scholza. Dziś podejmuje decyzję tożsamą.
Problem w tym, że tego nie wiemy, ale nie wygląda na to, by jakaś zmiana tam nastąpiła. Rząd oszczędnie gospodaruje informacjami w tym zakresie i raczej nie podaje żadnych szczegółowych danych. Mamy za to dużo szumu wokół granicy. Jest to szum medialny, często populistyczny, rozsiewany przez część prawicowych mediów i polityków.
Jeszcze we wtorek w mediach przewijała się informacja, że Niemcy zawrócili do Polski 600 osób w ostatnim miesiącu. Przyjmując hipotetycznie, że taka liczba jest prawdziwa, to, po pierwsze, na pewno nie możemy mówić, że te liczby są jakieś szokująco wysokie. Po drugie, nie wiemy, na jakiej podstawie oni zostali zawróceni. W trybie readmisji, a może odmowy wjazdu? Nikt tego nie tłumaczy. Poza tym rodzi się kolejne pytanie – kim są ci ludzie? Bo to również niezwykle istotne.
Kimkolwiek. Mogą być to osoby z innych państw Unii Europejskiej, które mają zakaz wjazdu do Niemiec. Mogą to być Ukraińcy, którzy mają prawo pobytu w Polsce. Możliwości jest naprawdę wiele – wcale nie muszą być to osoby wyłącznie z państw Afryki czy Bliskiego Wschodu. Tak długo, jak nie znamy szczegółów w tym zakresie, trudno wyciągać daleko idące wnioski.
Mieliśmy raz taki udokumentowany przypadek – w połowie 2024 r. w Osinowie Dolnym. Wówczas Niemcy rzeczywiście zawrócili do Polski migrantów bez żadnej procedury, co spotkało się, i słusznie, z ostrą reakcją polskiego rządu. Trudno jednak dziś przypuszczać, aby była to jakkolwiek rozpowszechniona praktyka. Przede wszystkim nie mamy żadnych dowodów na to, aby tamten przypadek miał się później powtórzyć. Poza tym granica z Niemcami to w dużej mierze granica rzeczna – na Odrze i Nysie Łużyckiej. Pokonuje się ją mostami. To, że do tej pory nie było kontroli granicznej nie oznacza, że po polskiej stronie nie ma funkcjonariuszy Straży Granicznej, Służby Celno-Skarbowej czy policji. Nie jest więc tak, że da się do nas kogokolwiek ot tak po cichu podrzucić.
Przede wszystkim od wielu lat są one niezmienne. Funkcjonariusze SG mogą takie osoby zatrzymać i wylegitymować. Jeśli nie mają przy sobie dokumentów lub są one jakkolwiek podejrzane, można wobec takich osób wszcząć procedurę umieszczenia w strzeżonym ośrodku dla cudzoziemców. Jeśli okaże się, że takie osoby nie mają prawa pobytu w Polsce, wszczyna się procedurę powrotu do kraju pochodzenia.
Nie jest więc tak, że nie ma dziś żadnych procedur. Wręcz przeciwnie – istnieją i się sprawdzają. Przepisy, które mamy, stwarzają wystarczające możliwości, aby SG mogła reagować. Ważne jest, by z tych procedur korzystać. Niestety w ostatnich latach wiele procedur nie było stosowanych przez Straż Graniczną, do tej pory przede wszystkim na wschodniej granicy.
W mojej opinii jest to kolejny element populistycznego grania na ludzkich emocjach, w tym przede wszystkim społecznych lękach i podsycania ksenofobicznych postaw. Przede wszystkim nie można odrzucić paktu migracyjnego, bo on już dawno został przyjęty i obowiązuje. I przypomnijmy, głosował za jego przyjęciem rząd Prawa i Sprawiedliwości właśnie.
Trudno też wyobrazić sobie, jak miałby w praktyce funkcjonować zakaz wjazdu osób z niektórych państw. Mam wrażenie, że niektórzy politycy myślą, że jesteśmy jak Stany Zjednoczone pod przywództwem Donalda Trumpa. Otóż nie jesteśmy. Obowiązują nas przepisy unijne, a także układ z Schengen. W obecnym porządku prawnym nie da się wprowadzić takiego odgórnego zakazu wjazdu. Jedynym sposobem na odrzucenie paktu i wprowadzenie takiego zakazu byłoby wyjście z Unii Europejskiej. Innego sposobu nie widzę.
Przede wszystkim oparcia się na faktach i podania do publicznej wiadomości posiadanych danych i informacji o tym, co naprawdę dzieje się na terenach przygranicznych. Jeśli mamy wprowadzić kontrole na granicy z Niemcami i Litwą, to oczekiwałbym przedstawienia szczegółowych statystyk, które pokazywałyby, jak sytuacja zmieniła się względem np. poprzedniego roku, że wtedy takie kontrole nie były potrzebne, a dziś są. Na tę chwilę żadnych takich informacji nie mamy.
Oczekiwałbym podobnego podejścia do sprawy przez ministra spraw wewnętrznych i administracji Tomasza Siemoniaka, a także wiceministra Macieja Duszczyka, który przecież wywodzi się ze środowiska akademickiego. Szczególnie dla niego ważne powinno być opieranie się na faktach, na danych empirycznych, a nie kierowanie się wyłącznie względami politycznymi. ©℗