Cztery kolejne obniżki stóp na czterech posiedzeniach Rady Polityki Pieniężnej można uznać za zaskakujący scenariusz?
Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska
ikona lupy />
Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska / Materiały prasowe / fot. Materiały prasowe

Patrząc miesiąc po miesiącu, wyglądało to tak, że obniżka lipcowa była zaskoczeniem, wrześniowa nie była, a październikowa znów była. Z kolei w listopadzie rynek zweryfikował swoje oczekiwania na kilka dni przed decyzją rady po tym, jak wyszły niższe od oczekiwań dane o inflacji za październik. Cztery ostatnie decyzje pokazują więc, że radzie nie udaje się realizować polityki pieniężnej zgodnie z najlepszymi wzorcami, a więc w sposób, który nie rodziłby niespodzianek. Były gubernator Banku Anglii Mervyn King mówił, że dobrze prowadzona polityka pieniężna powinna być nudna i przewidywalna. Przez ostatnie miesiące niestety tak nie było.

Szwankuje komunikacja ze strony członków RPP?

Obraz, jaki rysują poszczególni członkowie RPP, nie jest spójny. Wątpliwości dotyczące kierunku polityki pieniężnej mogłyby być rozwiane przez prezesa Adama Glapińskiego, ale trudno z nich wyczytać wyraźne sygnały dotyczące nastawienia większości członków RPP, które jest kluczowe dla oceny perspektyw stóp procentowych. W tym kontekście interesująca była wypowiedź członka RPP Ludwika Koteckiego sprzed dwóch tygodni, gdy zapowiadał, że w tym roku obniżek już nie będzie. Chwilę później mieliśmy obniżkę listopadową. A przecież członkowie RPP mają dużo większą wiedzę o przebiegu dyskusji na posiedzeniach rady, więc powinni lepiej wyczuwać i komunikować nastroje wewnątrz rady. Weszliśmy w okres, gdy polityka monetarna w Polsce jest po prostu nieprzewidywalna.

Mimo to zapytam o możliwy dalszy scenariusz dla stóp: w grudniu kolejna obniżka?

My zakładamy krótką pauzę i dalszy ruch w dół, o 0,25 pkt proc. w I kw. 2026 r. Natomiast jeśli listopadowa inflacja znów zaskoczy i będzie niższa od oczekiwań, to nie wykluczałbym kolejnego dostosowania stóp w grudniu. W tej chwili trudno znaleźć mocny fundament, na którym można by opierać scenariusz dla polityki pieniężnej w najbliższych miesiącach. Projekcja inflacji, którą Narodowy Bank Polski pokazał w zeszłym tygodniu, wskazuje, że znaczącej przestrzeni do dalszych obniżek stóp procentowych już nie ma. Projekcja mówi, że w 2027 r. inflacja obniży się do poziomu celu inflacyjnego, czyli punktu, w który RPP powinna celować. Natomiast prezes Glapiński kolejny raz przedstawił nieco inne rozumienie celu inflacyjnego, który on traktuje nie punktowo na poziomie 2,5 proc., tylko jako przedział 1,5–3,5 proc. I jeśli rada uzna, że to przedział dopuszczalnych wahań jest obowiązującym celem, to nawet przy oczekiwanej w projekcji inflacji 3 proc. w 2026 r. możliwe są kolejne obniżki stóp.

Do jakiego poziomu możemy zejść ze stopą referencyjną, która dziś wynosi 4,25 proc.?

Prezes Glapiński mówił o 4 proc., i to jest możliwy scenariusz na koniec I kw. 2026 r. Mam wrażenie, że to byłby też moment, w którym reszta członków RPP zaczęłaby się czuć niekomfortowo przy planowaniu dalszych obniżek, więc niżej raczej już nie zejdziemy.

W Czechach główna stopa wynosi 3,5 proc., a na Węgrzech 6,5 proc. Skąd taki rozstrzał w polityce pieniężnej banków centralnych?

Stopy procentowe w Czechach były historycznie zawsze niższe niż w Polsce, bo to kraj z niższym wzrostem gospodarczym. To uzasadnia wyższe stopy procentowe u nas. Na Węgrzech presja inflacyjna jest większa niż w Polsce. Rząd Viktora Orbána dość mocno ingeruje w mechanizm cenowy i sztucznie zaniża inflację. Gdy mechanizmy ograniczające marże w handlu detalicznym dotyczące produktów spożywczych i artykułów gospodarstwa domowego po wyborach parlamentarnych przestaną działać, to inflacja wzrośnie o ok. 1,5 pkt proc. Dodatkowo na Węgrzech inwestorzy żądają wyższej premii za ryzyko kursowe, bo Budapeszt pozostaje w sporze z Komisją Europejską i nie dostaje funduszy unijnych, więc, aby utrzymywać stabilny kurs forinta, niezbędne są wyższe stopy.

W listopadowej projekcji inflacji NBP zakłada, że w przyszłym roku z 50-proc. prawdopodobieństwem inflacja znajdzie się w przedziale 1,9–4 proc. Co to oznacza dla konsumentów?

Taki scenariusz oznaczałby, że inflacja została okiełznana, bo sprowadzono ją do poziomu akceptowalnego przez gospodarstwa domowe. Dzięki temu będą one mogły zwiększać wydatki w ujęciu realnym, a więc po uwzględnieniu wzrostu cen. Innymi słowy, płace oraz waloryzowane świadczenia, jak emerytury i renty, będą rosły wyraźnie szybciej od cen. ©℗

Rozmawiał Nikodem Chinowski