Przemysław Miarczyński (SKŻ Ergo Hestia Sopot) zdobył na akwenie w Weymouth brązowy medal olimpijski w windsurfingowej klasie RS:X. Złoty wywalczył Holender Dorian Van Rijsselberge, a srebrny Brytyjczyk Nick Dempsey.

Urodziny w Gdańsku zawodnik pierwsze medale mistrzostw świata w windsurfingowej klasie Mistral zdobywał już jako junior. W regatach olimpijskich zadebiutował w 2000 roku w Sydney, gdzie zajął ósme miejsce. Cztery lata później w Atenach był piąty, a następne igrzyska zupełnie mu się nie udało. Na słabowiatrowym akwenie w Quingdao uplasował się na 16. pozycji.

Najlepiej koncentruje się słuchając muzyki. Nie stroni od popu i rocka, ale najchętniej sięga po utwory jazzowe i klasyczne.

"Jestem wielkim fanem muzyki, ale technika tak poszła do przodu, że teraz nie trzeba wozić ze sobą płyt. Praktycznie całą kolekcję, która liczy ponad 200, mam w telefonie i w każdej chwili mogę słuchać tego, na co mam ochotę" - mówił PAP przed rozpoczęciem rywalizacji w Weymouth.

Poza swoimi ulubionymi nagraniami zawodnik Sopockiego Klubu Żeglarskiego zabrał ze sobą także... ekspres do kawy.

"Jestem również smakoszem tego napoju, aczkolwiek staram się nie przesadzać z jego konsumpcją. Z transportem nie mam problemu, bo mój ekspres jest niewielki i od lat regularnie towarzyszy mi podczas sportowych wyjazdów" - wspomniał 33-letni żeglarz.

Przemek zasłużył na ten medal

"Wzruszyłem się oglądając ostatni wyścig mojego przyjeciela Przemka Miarczyńskiego. On całą swoją postawą, zarówno w życiu jak i w sporcie, zasłużył na ten medal" - powiedział pierwszy trener brązowego medalisty olimpijskiego w klasie RS:X Roman Budziński.

"Oczywiście w sporcie niczego nie dostaje się za zasługi, ale Przemek zapracował na ten medal. Na trzech wcześniejszych igrzyskach, z różnych powodów, mu nie wyszło. Przykro było nam słuchać różnych opinii, że +Pont+ się nie nadaje, że znowu nie da razy. Tym startem Miarczyński udowodnił, że jest wielkim sportowcem" - dodał Budziński.

44-letni szkoleniowiec towarzyszy Miarczyńskiemu od początku jego sportowej kariery. "Pamiętam dzień, w którym jego ojciec po raz pierwszy przyprowadził go do naszego Sopockiego Klubu Żeglarskiego. Przemek miał wtedy 9 lat. Wiele osób uważało, że nie nadaje się do windsurfingu. Miarczyński był bowiem dość gruby, do tego mało sprawny fizycznie i dlatego od razu dostał ksywkę +Ponton+, skróconą później do +Pont+. I tak do dzisiaj na niego mówimy. Szybko okazało się jednak, że jest to wielki talent" - stwierdził Budziński.

O umiejętnościach brązowego medalisty olimpijskiego sopocki szkoleniowiec miał okazję przekonać się osobiście w 1992 roku podczas mistrzostw Polski.

"Dobrze pamiętam tamte rozegrane we Władysławowie zawody w klasie Raceboard. Przemek miał wtedy 13 lat i był najmłodszym uczestnikiem zmagań seniorów. Ja wówczas byłem pierwszy, a Miarczyński wywalczył brązowy medal, ale wygrałem z nim nie umiejętnościami, tylko bardziej doświadczeniem i cwaniactwem" - przypomniał trener SKŻ Ergo Hestia Sopot.

Budziński był również pierwszy oficjalnym trenerem Miarczyńskiego w klubie. "Nie chcę sobie przypisywać wszystkich zasług, bo tego bakcyla zaszczepili w nim tata i wujek. Oni mieli pewne pojęcie o windsurfingu i nauczyli go podstaw żeglarstwa, jednak to ja zabierałem Przemka na pierwszy zagraniczne zawody. Kiedyś był moich podopiecznym, a teraz jest przyjacielem, dlatego podwójnie przeżywałem jego start" - zapewnił.

Budziński podkreśla nie tylko sportowe umiejętności sopockiego żeglarza. "To cały czas jest normalny, skromny i zawsze uśmiechnięty chłopak. Wielkie sukcesy w ogóle go nie zmieniły. Kiedy przyjeżdżał z medalami z zagranicznych zawodów nigdy nie zachowywał się jak gwiazda. Wielu zawodników zostawia w takich sytuacjach deski na samochodzie i czeka na kolejny wyjazd. Tymczasem Przemek po 2-3 dniach przychodził do klubu, wyciągał sprzęt i schodził na wodę, bo zwyczajnie kocha pływać. Zawsze znalazł też czas, aby pograć z kolegami z klubu w piłkę, zarówno towarzysko jak i w różnych turniejach, bo futbol też jest nasza wspólna pasją" - podsumował Budziński.