15 września centrum konferencyjne w Provo w stanie Utah było najpopularniejszym lokalem w mieście. Przed wejściem ciągnęła się kilkudziesięcioosobowa kolejka, a obok niej zebrała się z transparentami grupka protestujących. W budynku odbywały się targi pracy Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (Department of Homeland Security, DHS), który od miesięcy prowadzi intensywną kampanię rekrutacyjną w całej Ameryce. Organizatorzy poszukiwali w szczególności kandydatów na agentów ICE (Immigration and Customs Enforcement).

Donald Trump, który przed wyborami obiecał, że w pierwszym roku prezydentury wydali z kraju milion nielegalnych imigrantów, żąda, by służby aresztowały dziennie co najmniej 3 tys. osób. Przy obecnych zasobach kadrowych agencji nie da się tej normy wypełnić – ICE zatrudnia ok. 20 tys. pracowników, z czego tylko 6 tys. to agenci terenowi. Potwierdzają to dotychczasowe efekty operacji. Mimo posiłków z innych departamentów od lutego do czerwca ICE wydalało średnio 14,7 tys. imigrantów miesięcznie – to trochę więcej niż w tym samym okresie za kadencji Joego Bidena (12,7 tys.), za to ponad dwa razy mniej niż w szczytowym okresie prezydentury Baracka Obamy w 2013 r. (36 tys.).

Zmiana nastrojów

Krótko po zaprzysiężeniu Trump nakazał aresztowanie każdego cudzoziemca z nieuregulowanym statusem oraz dał służbom zielone światło na stosowanie „kreatywnych” metod pracy. W praktyce oznaczało to często niespodziewane zatrzymania pod domami czy na parkingach pod marketami budowlanymi. Zamaskowani funkcjonariusze urządzali naloty na zakłady pracy, sądy i akademiki, odmawiając okazania legitymacji służbowych. Sieć zalały nagrania, na których rodzice są siłą odrywani od dzieci, a pracownicy brutalnie powalani na ziemię.

Aby przyspieszyć deportacje, ICE zaczęła działać pospiesznie i z pominięciem procedur, naruszając gwarantowane konstytucyjnie habeas corpus, czyli prawo do zbadania zasadności aresztowania przez sąd. Jednym z najgłośniejszych przypadków była historia mieszkającego w USA od kilkunastu lat Kilmara Abrego Garcii, którego administracja bez żadnych dowodów oskarżyła o przynależność do gangu MS-13 i wysłała do więzienia o zaostrzonym rygorze w Salwadorze. W czerwcu mężczyznę sprowadzono z powrotem do Stanów, ale tylko po to, by postawić mu zarzuty związane z przemytem ludzi i aresztować. Prawnicy Salwadorczyka określają całą sprawę jako absurdalną.

Najnowszy sondaż Uniwersytetu Massachusetts w Amherst pokazuje, że o ile dwie trzecie Amerykanów popiera deportacje imigrantów z wyrokami skazującymi, o tyle większość nie aprobuje agresywnych taktyk ICE. Tylko 30 proc. badanych opowiada się za wydalaniem cudzoziemców, którzy płacą podatki i nie mają na koncie żadnego przewinienia poza nielegalnym przekroczeniem granicy. Jak wynika z lipcowego sondażu Marquette Law School, ogółem poparcie dla masowych deportacji spadło z 49 proc. w styczniu do 38 proc. Według Pew Research Center co czwarty Amerykanin wyraża obawę o aresztowanie bliskiej mu osoby.

Agenci ICE odczuwają zmianę nastrojów społecznych na własnej skórze. Protesty przeciwko działaniom służb odbywają się dziś w prawie każdym zakątku kraju. Liczba ataków na funkcjonariuszy skoczyła od początku roku o tysiąc procent. We wrześniu w dwóch placówkach ICE doszło do strzelanin. Zamachowiec, który otworzył ogień w stronę siedziby agencji w Dallas, zabił trzech cudzoziemców. Według policji jego celem byli agenci imigracyjni, o czym świadczyły m.in. wygrawerowane na łuskach napisy „anti ICE”.

Mimo to rekruterzy DHS wyjechali z Provo zadowoleni. Podsekretarz departamentu Tricia McLaughlin poinformowała, że targi odwiedziło blisko 2 tys. osób. 500 dostało ofertę pracy, z czego 370 na stanowiska w organach ścigania i komórkach deportacyjnych. McLaughlin zapewniła, że efekty naboru w innych częściach kraju są równie satysfakcjonujące.

Oferta nie do przegapienia

Wbrew pozorom kandydaci na agentów imigracyjnych to nie tylko zagorzali wyborcy MAGA. Oferty pracy w ICE są atrakcyjne finansowo, a sytuacja na rynku pracy coraz trudniejsza za sprawą polityki ekonomicznej Trumpa. Od czerwca do sierpnia w kraju pojawiało się średnio 29 tys. nowych wakatów miesięcznie – to najsłabszy wynik od pandemicznego 2020 r. i ponad cztery razy mniej niż w tym samym okresie 2024 r. (Bureau of Labor Statistics, wrzesień 2025).

DHS może sobie pozwolić na rekrutacyjną ofensywę, bo jest jednym z największych beneficjentów przegłosowanej w lipcu „wielkiej, pięknej ustawy” Trumpa. W ciągu kolejnych pięciu lat ICE ma otrzymać 76,5 mld dol. – prawie dziesięciokrotność kwoty, którą dysponował do tej pory. Dla porównania budżet zatrudniającego ok. 37 tys. osób FBI sięga niespełna 11 mld dol.

Prawie połowę sumy, która trafi do agencji, stanowią pieniądze na rekrutację nowych pracowników. – To pozwala ICE zaszaleć: oferować pensje wyższe od średnich w kraju i dużo atrakcyjniejsze niż w policji, do tego hojne pakiety świadczeń i 50 tys. dol. premii za podpisanie umowy. Oferta nie do przegapienia – zwłaszcza dla ludzi młodszych i bez doświadczenia, którym najtrudniej znaleźć jakąkolwiek pracę. Na pewno część aplikantów motywuje sympatia do Trumpa i wrogość wobec imigracji, napędzana retoryką o konieczności deportacji masy cudzoziemców wpuszczonych przez Bidena. Wielu mówi jednak wprost, za takie pieniądze są gotowi wykonywać każdą pracę, nawet jeśli w grę wchodzi stosowanie przemocy – wyjaśnia mi Daniel Kanstroom, profesor prawa z Boston College School of Law i autor książek o historii deportacji w USA.

Nie bez znaczenia jest też to, że dolna granica wieku kandydatów została obniżona z 21 do 18 lat, a górna, wynosząca dotąd 37–40 lat, została zniesiona. To gest w stronę osób, które mają jedynie dyplom szkoły średniej, a także weteranów i byłych członków służb mundurowych (nie wyłączając tych, którzy zostali zwolnieni dyscyplinarnie).

– Ekspansja ICE to zapowiedź szybkiego rozszerzenia skali działań. Jednocześnie nie słyszymy nic o dodatkowych pieniądzach na szkolenia, poprawę nadzoru administracyjnego i zwiększenie zasobów wymiaru sprawiedliwości. To doprowadzi do niebotycznego wzrostu liczby osób w detencji i pospiesznych deportacji bez poszanowania podstawowych zasad uczciwego procesu. Widzimy to już dzisiaj, a będzie dużo gorzej – mówi Daniel Kanstroom.

Szefowa DHS Kristi Noem przekonuje, że nowi pracownicy będą kompleksowo szkoleni oraz poddawani testom medycznym i psychologicznym. Nie podaje jednak żadnych szczegółów. Dlatego eksperci obawiają się, że młodzi funkcjonariusze czy agenci po misjach wojennych nie będą psychicznie przygotowani do służby w ICE, szczególnie do pracy z rodzinami i dziećmi. Ameryka jest jednym z niewielu państw na świecie, w którym zamyka się je w ośrodkach detencyjnych. Zdjęcia dzieci w przypominających klatki celach po raz pierwszy obiegły świat w 2014 r., za prezydentury Obamy. Cztery lata później rozdzielanie rodzin i umieszczanie dzieci w klatkach stało się znakiem rozpoznawczym polityki imigracyjnej Trumpa. – Rząd ceduje wiele obowiązków związanych z funkcjonowaniem ośrodków dla cudzoziemców na prywatne firmy. Ponieważ często odbywa się to bez żadnych przetargów, szkoleń i kontroli, dochodzi do masy nadużyć. Brak federalnych inwestycji w infrastrukturę imigracyjną to jak zachęta do korupcji – wyjaśnia Daniel Kanstroom.

Dowody już mamy

System detencyjny, który planuje rozbudować administracja, już od dawna jest przedmiotem oskarżeń o naruszenia praw człowieka. Nancy Hiemstra, politolożka ze Stony Brook University, podkreśla, że wyrasta on „ze skomplikowanej sieci zależności politycznych i ekonomicznych”, a jego rozszerzanie leży w interesie zarówno podmiotów publicznych, jak i prywatnych. „Postępowanie kierujących się wyłącznie chęcią zarobku firm nie jest zaskoczeniem, ale tą samą logiką kierują się władze lokalne i agencje rządowe” – pisze w swojej najnowszej książce „Immigration Detention Inc.: The Big Business of Locking up Migrants (Detencja imigracyjna Inc. Lukratywny biznes wsadzania migrantów za kratki). Hiemstra dowodzi, że zgodnie z dewizą „ciąć koszty i maksymalizować zyski” oszczędza się na wszystkim: osoby w detencji nie dostają odpowiedniej ilości jedzenia i adekwatnej opieki zdrowotnej, muszą kupować po zawyżonych cenach podstawowe produkty i pracować za absurdalnie niskie stawki. Zdaniem autorki warunki, jakie zapewnia imigrantom administracja, „urągają ludzkiej godności”.

Dochodzenie w sprawie patologii systemu detencyjnego przeprowadziła niedawno Caitlin Dickerson, dziennikarka magazynu „The Atlantic” i laureatka nagrody Pulitzera za reportaże o polityce rozdzielania cudzoziemskich rodzin za pierwszej prezydentury Trumpa.

– Wszędzie, gdzie rozmawiałam z imigrantami, słyszałam to samo: żywność jest absolutnie nie do przełknięcia, zwłaszcza dla dzieci. Rodzice skarżyli się, że ich pociechy wymiotują już na sam zapach posiłków i odmawiają wejścia na stołówkę. To powoduje, że tracą na wadze – opowiadała Dickerson w rozmowie z Davidem Frumem.

Obecnie w ośrodkach detencyjnych na terenie USA jest ok. 45 tys. łóżek. Aby akcja deportacyjna przebiegała sprawniej, administracja potrzebuje co najmniej 100 tys. miejsc. Dickerson nie ma wątpliwości, że nowe kontrakty przypadną głównie największym graczom w biznesie więziennym, wobec których od lat padają zarzuty poważnych nadużyć: Geo i Core Civic. – Z ustawy wynika, że dbałość o normy sanitarne i zasady bezpieczeństwa w nowych obiektach ma być pozostawiona w gestii szefa DHS. A nie jest to rzecz, na którą mają być wydawane pieniądze. To bardzo, bardzo niepokojące – uważa Dickerson.

Coraz więcej ekspertów zadręcza dziś jeszcze inna kwestia: a co jeśli administracja rozbudowuje system detencyjny, aby w razie potrzeby wykorzystać go do innych celów? Pod pretekstem walki z przestępczością Trump wysyła żołnierzy Gwardii Narodowej do kolejnych miast – po Los Angeles, Waszyngtonie, Memphis i Chicago przyszła kolej na Portland. Po zabójstwie skrajnie prawicowego aktywisty Charliego Kirka Biały Dom ogłosił krucjatę przeciwko „radykalnej lewicy”, a jej działaczy uznał za terrorystów (nie sprecyzował, kogo do niej zalicza, ale ludzie z otoczenia prezydenta nie ukrywają, że chcą uderzyć m.in. w Open Society Foundations George’a Sorosa). Eksperci spekulują, że wzmacnianie aparatu bezpieczeństwa to narzędzie do zastraszania i kontroli nad społeczeństwem. – Dowody już mamy – twierdzi Daniel Kanstroom. – Naloty na takie miejsca jak szkoły i sądy, powrót do profilowania rasowego i etnicznego przez agentów ICE... Takie praktyki sieją strach i terror nie tylko w społecznościach imigrantów, lecz także wśród amerykańskich obywateli.

Osobista armia Trumpa

W 2023 r. podobny scenariusz snuł były szef gabinetu w DHS z pierwszej kadencji Trumpa Miles Taylor. W książce „Blowback: A Warning to Save Democracy from Trump’s Revenge (Skutki uboczne: Ostrzeżenie, jak uratować demokrację przed zemstą Trumpa) przekonywał on, że przywódca MAGA nie miałby nic przeciwko posiadaniu prywatnej armii do zadań specjalnych na wzór grupy Wagnera. Zdaniem Taylora kierowany żądzą odwetu po przegranych w 2020 r. wyborach Trump nie zawaha się użyć wojska, aby umocnić swoją władzę.

Temat „osobistej armii” powrócił w tej kadencji. Wedle doniesień medialnych w otoczeniu Białego Domu toczy się w tej sprawie ofensywa lobbyingowa pod egidą Erica Prince’a, byłego szefa skompromitowanego serią skandali z okresu wojny w Iraku koncernu militarnego Blackwater. „Nowa firma Prince’a o nazwie 2USV jest gotowa wyszkolić i wysłać na ulice armię 100 tys. ludzi – napisali w czerwcu w portalu The Hill Brandon Bolte i Isabel Skinner, profesorowie Uniwersytetu Illinois w Springfield, którzy badają rolę organizacji militarnych w polityce imigracyjnej USA. Dodali: „Takie ugrupowania są często wykorzystywane do naruszania praw człowieka w celu realizacji politycznych interesów rządu. Korzystanie z ich usług pozwala przedstawicielom rządu federalnego – w tym prezydentowi – uchylać się od odpowiedzialności za działania nielegalne lub nieludzkie traktowanie”.

Elity intelektualne Ameryki coraz głośniej alarmują o zagrożeniu. Już pod koniec kwietnia 500 prominentnych politologów z inicjatywy Bright Line Watch wyraziło opinię, że USA „nie są już demokracją liberalną”, lecz „zmierzają ku pewnej formie autokracji”. Społeczeństwo pozostaje jednak głęboko podzielone wzdłuż linii partyjnych. Po tym, jak prezydent wysłał żołnierzy Gwardii Narodowej i piechoty morskiej do Los Angeles i Waszyngtonu, przyklasnęło mu 76 proc. republikanów i 8 proc. demokratów (Reuters/Ipsos, sierpień 2025 r.).

Znany historyk Timothy Snyder uważa, że powodzenie planu Trumpa zależy od tego, „jak postrzegają go Amerykanie, a dokładniej od tego, czy zdecydują się go nie dostrzegać”. „W najgorszym wypadku mogą odwrócić wzrok, gdy ich sąsiedzi i współpracownicy będą znikać w nalotach imigracyjnych, a ulice ich miast zapełniać się wojskiem, i następnie udawać, że nie mieli innego wyjścia, jak porzucić demokrację” – przewiduje Snyder w eseju „Will Americans Let Trump Slide the Country into Dictatorship? (Czy Amerykanie pozwolą Trumpowi obrócić kraj w dyktaturę?), opublikowanym pod koniec września na łamach dziennika „The Boston Globe”. ©Ⓟ