Wprowadzenie kontroli na granicy polsko-niemieckiej także przez stronę polską nieco zaszokowało naszych sąsiadów zza Odry. Tak przynajmniej wynika z relacji tamtejszych mediów; choć takie samo pociągnięcie zarządzone półtora roku temu przez kanclerza Olafa Scholza uznały one za naturalną reakcję na napływ migrantów. Jednak decyzja Warszawy wbrew pozorom przysłuży się relacjom z Niemcami. Bo nic nie zatruwa ich bardziej niż brak wzajemności.
Pruska mocarstwowość
„Wbrew uproszczonym, obiegowym opiniom stosunki polsko-niemieckie nie zawsze były złe” – pisze Marian Eckert w opracowaniu „Konflikt polsko-niemiecki w XIX i XX w. Aspekt globalny i lokalny”. Innymi słowy: po pokonaniu zakonu krzyżackiego i jego sekularyzacji w 1525 r. relacje Rzeczpospolitej z państwami niemieckimi były przez 250 lat jednymi z najbardziej pokojowych w ówczesnej Europie. Dopiero budowanie potęgi Prus przez Fryderyka II kosztem Polski zaczęło psuć tę sytuację.
Z kolei większość Niemców do poł. XIX w. nie okazywała Polakom wrogości. Dopóki Rzesza pozostawała rozbita, a Francja i Wielka Brytania dbały, by się nie zjednoczyła, nawet sympatyzowali z polskimi marzeniami o niepodległej Rzeczpospolitej. „W czasie wielkich manifestacji niemieckich liberałów i demokratów w Rambach w maju 1832 r. domagano się nie tylko zjednoczenia Niemiec, ale także wolności dla Polski” – relacjonuje Eckert. „W 1848 r. część posłów do parlamentu frankfurckiego oraz różne niemieckie organizacje demokratyczne (np. Towarzystwo Demokratyczne w Kolonii) poparły dążenia niepodległościowe Polaków z Poznańskiego. Z kolei wielu polskich ochotników wsparło demokratyczne aspiracje Niemców w czasie Wiosny Ludów” – uzupełnia.
Ten stan rzeczy diametralnie zmienił Otto von Bismarck.
Polska niepodległość
Dopóki Niemcy pozostawały podzielone, Polacy mogli się cieszyć w zaborze pruskim swobodami, a Berlin przestrzegał autonomii Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Jego mieszkańcy pierwszych represji doświadczyli po powstaniu listopadowym. Dotknęły one osób, które wzięły udział w insurekcji: pruskie władze konfiskowały im majątki i starały się aresztować. Acz trudno przyrównywać te działania do zesłania na Syberię ponad 50 tys. powstańców wraz z rodzinami na rozkaz cara Mikołaja I. Poza tym Rosjanie zlikwidowali autonomiczne Królestwo Polskie, przystępując wówczas do intensywnej rusyfikacji polskich ziem.
W Wielkopolsce po chwilowym dokręceniu śruby nadal dawało się swobodnie żyć. Prusacy nie przesadzali bowiem z dyscyplinowaniem podbitej nacji nawet wówczas, kiedy i tam zaczęło się zbierać na polskie powstanie. Hipolit Cegielski odnotował, że gdy na fali Wiosny Ludów tworzono w poznańskim zbrojne oddziały, władze pruskie jedyne, czego mu zabroniły jako właścicielowi sklepu z narzędziami rolniczymi, to sprzedaży kos.
Rebelia wybuchła w kwietniu 1848, po czym równolegle z nią na początku maja odbyły się w całych Prusach, w tym także w Wielkopolsce, powszechne wybory do Zgromadzenia Narodowego. Polacy w Wielkim Księstwie Poznańskim zdobyli 16 mandatów i pięć na Pomorzu Gdańskim. Po wyborach pruskie władze zareagowały ostrzej i powstanie upadło. Jego wódz Ludwik Mierosławski spędził w więzieniu kilka tygodni. Ale posiadał francuskie obywatelstwo i gdy w jego sprawie interweniował Paryż, pruski rząd zwolnił więźnia – i wódz powstania wyjechał do Francji. Represje ograniczyły się do krótkich aresztowań uczestników rebelii oraz odebrania autonomii Wielkiemu Księstwu Poznańskiemu. Nadal jednak bez problemu mogły istnieć polskie organizacje. Zaś w pruskim parlamencie działało Koło Polskie.
Nie wszystkim Niemcom się to podobało. „Rozwój narodowy polskiego żywiołu w Poznańskiem nie może mieć innego rozsądnego celu, jakim jest przygotowanie odbudowy niepodległego państwa polskiego. Można pragnąć wskrzeszenia Polski w jej granicach z 1772 r. (jak Polacy mają nadzieję, aczkolwiek jeszcze milczą na ten temat), można zwrócić jej całe Poznańskie. Prusy Zachodnie i Warmię. Najlepsze ścięgna Prus zostaną wówczas przecięte, miliony Niemców wydane zostaną na łup polskiej samowoli” – ostrzegał w liście opublikowanym w 1848 r. na łamach „Magdeburgischer Zeitung” poseł do pruskiego parlamentu Otto von Bismarck. „W ten sposób zyska się niewiernego sprzymierzeńca, który wyczekiwać będzie pożądliwie każdej trudności Niemiec, by im wydrzeć Prusy Wschodnie, polską część Śląska, polskie okręgi Pomorza” – dodawał.
Trzeba oddać jednemu z najwybitniejszych polityków w historii Niemiec, iż potrafił przenikliwie diagnozować strategiczne interesy poszczególnych nacji. Na nieszczęście dla Polaków potrafił także skutecznie działać.
Grabarz liberalnego zaboru
„Bijcie Polaków, ażeby aż o życiu zwątpili. Mam wielką litość dla ich położenia, ale jeżeli chcemy istnieć, to nie pozostaje nam nic innego, jak ich wytępić” – apelował Bismarck w liście do swej siostry Malwiny, datowanym na 26 marca 1861 r. „Wilk też nic nie może na to poradzić, bo został stworzony przez Boga takim, jaki jest, a jednak strzela się do niego za to” – dodawał, tłumacząc swoją postawę. Gdy pisał te słowa, był posłem Prus w Petersburgu, znakomicie dogadując się z carem Aleksandrem II. Bardzo też spodobało mu się to, jak carski reżim radzi sobie z polskimi aspiracjami niepodległościowymi.
Półtora roku później nowy król Prus Wilhelm I mianował Bismarcka premierem. I wkrótce politykowi udało się uczynić z Polaków dwa pożyteczne narzędzia służące interesom Berlina. Nazwać je można „wymienialną walutą” oraz „dyżurnym zagrożeniem”.
Po to pierwsze sięgnął, kiedy w styczniu 1863 r. w zaborze rosyjskim wybuchło kolejne polskie powstanie. Dawało ono bezcenną okazję do odnowienia bliskich relacji Prus z Rosją. Bismarck posłał do Petersburga wysłannika, by przekazał Aleksandrowi II projekt konwencji wojskowej. Premier Prus oferował Rosji pomoc militarną w razie problemów ze stłumieniem rebelii. Dla Imperium Romanowów była to upokarzająca propozycja, więc zgodnie z kalkulacją Bismarcka car nie poprosił o wsparcie. Jednak w Petersburgu na długo zapamiętano pomocną dłoń wyciągniętą przez Berlin. A także to, że gdy wkrótce potem Wielka Brytania i Francja usiłowały wymusić na Rosji przywrócenie autonomii Królestwa Polskiego, Bismarck odciął się od tych żądań. W rewanżu Aleksander II dawał Prusom wolną rękę w rozgrywce z Austrią oraz Francją. Chcąc zjednoczyć Niemcy pod berłem Hohenzollernów Bismarck musiał pokonać oba te kraje. W interesie Rosji także leżało pozostawanie Niemiec w stanie podzielenia. Jednak premier Prus znalazł walutę, którą kupił zgodę Petersburga na swoją politykę. Była nią gwarancja, że zawsze pomoże Rosjanom w walce z Polakami. Zatem udało mu się w 1871 r. zjednoczyć Niemcy w dużej mierze właśnie kosztem Polaków.
Po stworzeniu II Rzeszy, zgodnie z tym, co pisał siostrze, zaczął sukcesywnie tępić w niej wszystko, co polskie. Na początek robił to niejako przy okazji. Wprawdzie w 1872 r. zlikwidował w Niemczech (włącznie z Wielkopolską) polskie szkoły i nauczanie w języku polskim, ale pierwszą wojnę wewnętrzną wydał Kościołowi katolickiemu. Uznając, iż tym manewrem mocniej spoi dopiero co zjednoczone państwo. Acz wśród 1,5 tys. księży i zakonników zamkniętych w więzieniach sporą część stanowili duchowni z Wielkopolski, Pomorza i Śląska, na czele z arcybiskupem gnieźnieńskim i poznańskim Mieczysławem Halką-Ledóchowskim, który dwa lata spędził w pruskim więzieniu.
Dla Polaków miało to olbrzymie znaczenie. Religia katolicka stała się w tamtym czasie opoką dla polskiej tożsamości narodowej w protestanckich Prusach. Jej niszczenie przyśpieszało germanizację. Tymczasem Żelazny Kanclerz nie zamierzał na tym poprzestać i usilnie pracował na renomę największego „polakożercy”.
Rugowanie Wielkopolan
„W latach 1885–1887 z inicjatywy kanclerza Bismarcka przeprowadzono masowe wysiedlanie 44 tys. «mówiących po polsku» poza granice Rzeszy (głównie pod zabór rosyjski). Wysiedleni (ostatecznie ponad 20 tys. osób) mieli tylko osiem dni, by się przygotować do drogi, a sądy nie uwzględniały odwołań od tej decyzji” – opisuje Eckert.
Jednak Bismarck nie mógł sobie pozwolić na wszystko, bo II Rzesza nie była Rosją. W Niemczech ukazywały się niezależne gazety, funkcjonował parlament, działały partie i mnóstwo stowarzyszeń. Tymczasem brutalne wysiedlenia Polaków, którzy nie urodzili się w zaborze pruskim, podzieliły Niemców. „«Rugi pruskie» potępiła znaczna część opinii publicznej w Niemczech, wielu posłów Centrum i niektórzy socjaldemokraci w Reichstagu, protestowali niemieccy przedsiębiorcy, tracący wykwalifikowanych robotników, organizacje gospodarcze (Izba Handlowa we Wrocławiu, Związek Górniczo-Hutniczy) i intelektualiści (Rudolf Virchow)” – wylicza Eckert.
Rugi pruskie zmotywowały też Wielkopolan do solidarnych działań, by na wszelkie sposoby stawiać opór bismarckowskiej polityce. Zaczęto się bowiem obawiać, że po polskich emigrantach przyjdzie kolej na autochtonów. Potwierdziła to zresztą akcja osiedleńcza, którą rozpoczęto wkrótce potem. Zajęła się nią Królewska Komisja Osadnicza powołana do życia przez kanclerza w 1886 r. Jej zadaniem było wspieranie przenoszenia się uboższych Niemców na wschodnie rubieże II Rzeszy. Dla zachęty przygotowano dla nich niskooprocentowane kredyty oraz wsparcie towarzystw ziemskich i spółdzielni osadniczych. Inicjatywę Bismarcka z entuzjazmem przyjęli niemieccy nacjonaliści, samorzutnie zakładając stowarzyszenia Drang nach Osten. Temu samemu celowi służyła przyjęta przez sejm pruski 7 kwietnia 1886 r. ustawa O wzmocnieniu niemczyzny w prowincjach zachodniopruskiej i poznańskiej. Bismarck nie musiał przepychać jej przez Reichstag, a ustanowienie lokalnego prawa jedynie na terenie Prus dawało dokładnie taki sam efekt. „Otwarła (ustawa – red.) drogę do wydania szeregu aktów prawnych, zakazujących Polakom stawiania nowych budynków gospodarczych i mieszkalnych bez zgody władz, upoważniających Komisję Osadniczą do wywłaszczania Polaków z ziemi i tworzenia specjalnych funduszów państwowych na popieranie osadnictwa niemieckiego” – wyjaśnia Eckert.
„W latach 1886–1918 wydatkowano na ten cel ok. 1,5 mld marek, zakupując prawie 487 tys. ha ziemi. Niecałe 30 proc. pochodziło jednak od Polaków, ponad 71 proc. sprzedali niemieckiej Komisji właściciele niemieccy opuszczający prowincje wschodnie. Z nabytych zasobów utworzono ponad 21 tys. gospodarstw rolnych dla Niemców” – dodaje.
Pierwszy raz na korzyść Polaków zaczęło grać wówczas to, że zaborca przez sto lat starał się hamować rozwój ekonomiczny Wielkopolski i Pomorza Zachodniego, odcinając mieszkańców od kredytów z niemieckich banków oraz utrudniając większe inwestycje gospodarcze. Inne rejony II Rzeszy były więc bogatsze i oferowały lepsze perspektywy. Zatem gdy jedni Niemcy przyjeżdżali, inni korzystając z nadarzającej się okazji, uciekali na zachód. Odniesiono więc umiarkowany sukces, osiedlając w Poznańskiem i na terenie dawnych Prus Królewskich do 1914 r. ok. 250 tys. Niemców; wyjechało ok. 100 tys. Jednak pomimo zaciętego oporu polskich organizacji, które stworzyły Bank Ziemski, wspierający finansowo miejscowych właścicieli gruntów i nieruchomości, do 1910 r. aż 59 proc. ziemi w Wielkopolsce znalazło się w rękach niemieckich. W dawnych Prusach Królewskich było to aż 76 proc. Przyszłość zapowiadała się więc nieciekawie.
Wprawdzie niemieccy osadnicy nadal nie zdominowali liczebnie Wielkopolan, lecz dzięki potencjałowi ekonomicznemu stojącego za nimi państwa mogli zepchnąć ich do roli pariasów. Temu procesowi sprzyjały przemiany ideowe zachodzące w II Rzeszy. Odbierały one osobom niemogącym się poszczycić germańskim pochodzeniem cechy pełnoprawnych ludzi.
Powrót Krzyżaków
Odesłanie Bismarcka na polityczną emeryturę przez cesarza Wilhelma II w 1890 r. niczego nie zmieniło w podejściu Niemiec do Polaków. Żelazny Kanclerz wytyczył kurs, zaś jego następcy twardo się go trzymali.Symbolem tego stał się lokalny początkowo incydent – bunt dzieci uczęszczających do Katolickiej Szkoły Ludowej w wielkopolskiej Wrześni. W maju 1901 r. odmówiły one odmawiania modlitw w języku niemieckim podczas lekcji religii. Zostały za to wychłostane, a następnie zamknięte po lekcjach w szkole. Jednak dzieci trwały w oporze i nie chciały w ogóle mówić po niemiecku, a w obronie swych pociech stanęli rodzice. Wówczas państwo pruskie wniosło do sądu pozew przeciwko maluchom i ich opiekunom. Pruski sąd nie okazał litości buntownikom i 25 uczestników protestu skazał na kary od dwóch miesięcy do nawet 2,5 roku więzienia.
Lokalny incydent rozpalił powszechną wrogość do Niemców, kumulując emocje, jakie wcześniej budziły rugi, germanizacja i akcja osiedleńcza. Gniew okazał się bardzo trwały. Nie przypadkiem z dnia na dzień najpopularniejszą polską pieśnią stała się napisana przez Marię Konopnicką „Rota”, zaczynająca się od słów: „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz,/ Ni dzieci nam germanił”. Powstała ona z okazji przygotowanego w Krakowie na dzień 15 lipca 1910 r. uroczystego odsłonięcia pomnika bitwy pod Grunwaldem z okazji jej 500-lecia.
W tym czasie zachodzące w obu narodach przemiany stawały się w pełni widoczne. Co ciekawe, Niemcy i Polacy ich doświadczający zaczęli odwoływać się do wspomnień o bardzo odległym konflikcie, wracając pamięcią aż do średniowiecza. Zaczęło się od tego, że 100 lat wcześniej młode państwo pruskie poszukiwało dla siebie historycznej tożsamości na miarę jego mocarstwowych aspiracji. Ta potrzeba bardzo nasiliła się po klęsce w wojnie z Francją w 1807 r. Prusacy pragnęli znalezienia powodów do dumy, jednoczących naród upokorzony przez Napoleona. Przypomniano sobie wówczas o niemal kompletnie zapomnianym zakonie krzyżackim. Dla niemieckich historyków stał się on chlubnym przykładem niesienia zachodniej cywilizacji na wschód.
Nim wojny napoleońskie dobiegły końca, król Fryderyk Wilhelm III zaczął odznaczać za męstwo na polu walki żołnierzy i dowódców Żelaznym Krzyżem. Zaprojektował go w 1813 r. architekt Karl Friedrich Schinkel, czerpiąc inspirację z krzyży znajdujących się na płaszczach zakonnych rycerzy. Trzy lata później powołano w Prusach komitet odbudowy zamku w Malborku. Z każdą dekadą w niemieckiej historiografii nasilało się gloryfikowanie Krzyżaków. W końcu Hohenzollernowie zaczęli się postrzegać jako ich spadkobiercy.
Ta przemiana niemieckiej pamięci historycznej sprawiła, że po polskiej stronie zaczęto utożsamiać Prusaków z Krzyżakami. Po czym spadkobiercami zakonu zostali dla Polaków wszyscy Niemcy. Ale tego przebiegłego wroga udało się przecież już raz pokonać. O tym właśnie chcieli przypomnieć Henryk Sienkiewicz, pisząc „Krzyżaków” i Jan Matejko, malując „Bitwę pod Grunwaldem”. Tak budowano chęć do stawienia oporu oraz wiarę, iż przyszłe zwycięstwo jest możliwe.
Przywrócona pamięć o zakonie znakomicie uzupełniała wrogość do niemieckości pod każdą postacią. Tymczasem obok represji, dyskryminacji i mitu zakonu krzyżackiego nienawiść podsycał jeszcze jeden czynnik, spajający wszystko w całość. Pod koniec XIX w. Niemcy zachłysnęli teoriami eugenicznymi. W krajach anglosaskich eugenika zaowocowała próbami eliminowania ze społeczeństwa jednostek upośledzonych umysłowo i fizycznie. Zaś w Niemczech naukowcy, psychiatrzy, prawnicy i politycy propagowali przekonanie, że są lepsze i gorsze rasy ludzi. Zaś najbardziej inteligentni i twórczy są Germanie. Jednak zagrażają im nacje znajdujące się na niższym szczeblu ewolucji. Każde krzyżowanie się z nimi groziło degeneracją. Za niegodnych bycia Niemcami uznano Słowian, a już zwłaszcza Polaków.
Logiczną konsekwencją wiary w takie idee stawała się konieczność pozbycia się z II Rzeszy przedstawicieli nacji zagrażających czystości rasy germańskiej. Tuż przed wybuchem I wojny światowej zaczęło się nasilać w niemieckich elitach przekonanie, iż Polacy są podludźmi i należałoby ich z Niemiec wyrzucić. Naturalną odpowiedzią na okazywaną demonstracyjnie pogardę była wrogość przechodząca w nienawiść. Nie przypadkiem to właśnie one kształtowały relacje polsko-niemieckie przez niemal cały XX w. ©Ⓟ
Większość Niemców do poł. XIX w. nie okazywała Polakom wrogości. Dopóki Rzesza pozostawała rozbita, a Francja i Wielka Brytania dbały, by się nie zjednoczyła, sympatyzowali z polskimi marzeniami o niepodległej Rzeczypospolitej