Z Maciejem Sychowcem rozmawia Marcin Fijołek

O czym świadczą wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich 2025?

Czego się pan dowiedział z wyników I tury wyborów prezydenckich?
ikona lupy />
Maciej Sychowiec politolog, Uniwersytet SWPS / Materiały prasowe / Fot. Materiały prasowe

Wyniki wyborów prezydenckich pokazują w dużym stopniu rezultat plebiscytu dotyczącego satysfakcji z obecnego rządu. Dodatkowo, szczególnie wśród najmłodszych wyborców, widzimy odejście od duopolu PO i PiS. Zarazem mobilizacja wyborców faworytów nie była zbyt wysoka i potencjalne wysiłki mogą być skoncentrowane na udziale w drugiej turze.

Ale jeśli to nadal ma być plebiscyt za albo przeciw rządowi Donalda Tuska, to nie widzę przestrzeni do mobilizacji tych 1,5 mln osób, których nie było przy urnach 18 maja, a na których liczy sztab Rafała Trzaskowskiego. Skąd ich wziąć? Kim i gdzie oni są? I dlaczego nie zagłosowali w niedzielę?

Być może pierwsza tura wyborów prezydenckich nie była wystarczającym bodźcem, aby zagłosować, choć frekwencja była wyższa jedynie w wyborach parlamentarnych w 2023 r. i wyborach prezydenckich w 2020 r. Jak pokazuje historia, druga tura zazwyczaj się cieszy większym zainteresowaniem (wyjątkiem były wybory w 1990 r.). Polska pozostaje jednym z najbardziej spolaryzowanych politycznie społeczeństw w Europie. Można się spodziewać, że ponownie zwiększy się potrzeba oddania głosu u tych, których kandydat przeszedł do drugiej tury.

Elektorat Mentzena i Brauna

Ponad 20 proc. dla duetu Sławomir Mentzen i Grzegorz Braun to jakiś głębszy sygnał czy – jak mawia prof. Jarosław Flis – głosowanie na TUP, czyli Tymczasowe Ugrupowanie Protestu, a w tym wypadku tymczasowego kandydata protestu?

Czy to jest typowy elektorat buntu? Trudno powiedzieć. Na pewno coraz więcej osób jest w stanie określić swoje poglądy polityczne na osi lewica – prawica (bez określania, co to znaczy). Osoby głosujące na Konfederację w wyborach parlamentarnych w 2023 r. potrafiły również zdecydowanie wskazać swoje poglądy w takich kwestiach jak podatki czy imigracja. Można powiedzieć, że przynajmniej na poziomie partyjnym (bardziej niż na poziomie głosowania na konkretnego kandydata – tak jak w wyborach prezydenckich) doszło do relatywnej stabilizacji na polskiej scenie politycznej.

Czym kierują się ci, którzy szansę na odnowę polskiej polityki widzą w Mentzenie czy Braunie? Co to za stabilizacja?

Stabilizacja nie dotyczy tylko wyników takiej czy innej partii. Myślę, że wyniki I tury wyborów prezydenckich dobrze wpisują się w badanie, które przeprowadziliśmy w ramach Polskiego Generalnego Studium Wyborczego, a które skupiło się na tym, w jaki sposób wybory odzwierciedlają głębokie napięcia klasowe w naszym społeczeństwie, które warunkują później strukturalnie preferencje polityczne. I to stabilizacja o wiele głębsza i ważniejsza niż to, że Konfederacja dziś ma dwucyfrowy wynik, a wczoraj nie miała.

Ta opowieść o klasie ludowej trzymała się kupy, gdy mówiliśmy o wyborcach PiS widzących w tej partii pewną sprawczość na poziomie państwa opiekuńczego. Ale przecież postulaty Mentzena, nie mówiąc już o Braunie, idą w poprzek tamtej opowieści.

To nie takie proste. Klasa ludowa, społecznie defaworyzowana i symbolicznie marginalizowana, częściej wspiera kandydatów i narracje kwestionujące porządek liberalno-transformacyjny, szukając nie tylko redystrybucji, lecz także uznania i sprawczości. Z kolei klasa wyższa – wywodząca się z inteligencji i burżuazji – opowiada się za kandydatami promującymi ład instytucjonalny i integrację z Zachodem.

Wreszcie klasa średnia pozostaje przestrzenią największych przesunięć, jest rozdarta między aspiracjami a lękiem przed deklasacją.

Rzecz jasna to uproszczenie, trzy szufladki na potrzeby wywiadu, bo grupy te są bardziej zróżnicowane i wychodzą poza ten nakreślony schemat. Niemniej w tym sensie mapa wyborcza 2025 r. nie tylko potwierdza trwałość podziałów klasowych w Polsce, lecz także ukazuje ich coraz silniejsze przełożenie na podziały polityczne.

Zatrzymajmy się przy tej klasie ludowej. O jakie uznanie i jaką sprawczość chodzi? Rozumiem, że dominuje tam nieufność do klasy politycznej, że w myśl hasła „Słychać wycie? Znakomicie” pewną sprawczością jest patrzenie, jak kandydaci klasy wyższej dostają łupnia. Ale trochę brakuje mi tu konkretu.

W naukach politycznych zaufanie do klasy politycznej często jest wskazywane jako jeden z czynników, który motywuje w ogóle do oddania się głosu. O stabilności systemu politycznego i demokracji jako takiej mówi to, czy przegrana strona akceptuje ostateczny wynik. Niemniej motywować może nie tylko samo zaufanie, lecz również poczucie sprawczości wynikające z otoczenia (znajomi, współpracownicy czy rodzina), w jakim wyborca się znajduje. Jeśli ktoś swoimi poglądami odstaje, przy tym nie jest akceptowany i zrozumiany, to może mieć większą motywację do tego, aby oddać swój głos jako formę manifestacji własnej tożsamości. W naszych badaniach pokazaliśmy to na przykładzie poszczególnych pokoleń. To może też poniekąd tłumaczyć, dlaczego najbardziej spolaryzowane są grupy najstarszych i najmłodszych wyborców. Ci pierwsi żyją wciąż duopolem PO–PiS, a ci drudzy widzą linię podziału pomiędzy Mentzenem a Zandbergiem.

Czy wyrazistość pomaga w spersonalizowanych wyborach, jakimi jest elekcja prezydenta

W tej logice nieco wtórne staje się to, czy efektem tej manifestacji będzie krzyżyk postawiony przy Mentzenie, Braunie czy Zandbergu? Pytam, bo dość powszechne jest narzekanie, że skoro człowiek, który biega z gaśnicą wokół świec chanukowych i opowiada o eurokołchozie pod żydowskim zarządem powierniczym, dostaje 6 proc., to w polskim społeczeństwie podnosi głowę niebezpieczne zjawisko...

Niezależnie od ocen poszczególnych zachowań wyrazistość jest cechą, która pomaga w szczególnie mocno spersonalizowanych wyborach, jakimi jest elekcja prezydenta. 6 proc. to bardzo dużo i tego zjawiska nie należy bagatelizować. Ten typ ekstremizmu jest dość obcy polskiej przestrzeni publicznej i jego wyjście na światło dzienne wymaga szczegółowego zbadania.

Zmiennych mamy tyle – od algorytmów w mediach społecznościowych po strachy i lęki dotyczące migracji czy wojny – że podział na klasy wydaje się czasem przestarzałym narzędziem opisu wyborczego.

To bardzo celna uwaga, a zarazem echo sporu, który wraca w każdej poważniejszej debacie o społeczeństwie: czy kategorie takie jak „klasa” nie są dziś zbyt toporne, żeby opisać świat pełen niuansów, lęków i cyfrowych baniek informacyjnych? Przecież mamy migracje, TikToka, Putina, inflację, szum informacyjny. Ale właśnie w tym gąszczu nieprzewidywalnych zmiennych próbujemy przywrócić analizie klasowej nowe życie.

Klasa to nie jest tylko zawód czy pensja, lecz także pochodzenie społeczne, kapitał kulturowy, poczucie uznania albo jego brak. Nie chodzi więc o sztywne szufladki, tylko o to, kto czuje się sprawczy, a kto niewidzialny.

A emocje, które rodzą się z tej społecznej nierównowagi – gniew, poczucie krzywdy, potrzeba godności – nadal układają się w wyraźne linie podziału. I kiedy dochodzą do głosu w polityce, nie są przypadkiem – są zakorzenione. Dlatego klasy może i nie wystarczą, by opisać całość, ale bez nich trudno cokolwiek zrozumieć.

Głosowanie młodych w pierwszej turze wyborów na prezydenta. Czy to tylko bunt, czy coś więcej?

Czy młodzi też czują się, jak pan to ujął, niewidzialni i stąd wystrzał w tej grupie wiekowej poparcia dla Zandberga i Mentzena?

Poparcie młodych dla tak różnych kandydatów jak Mentzen i Zandberg może na pierwszy rzut oka sugerować tylko pokoleniowy bunt, ale przy bliższym przyjrzeniu się ujawnia coś głębszego: powrót gospodarki jako realnej osi sporu politycznego. Mentzen proponuje ultraliberalną, wolnorynkową utopię z minimalnym państwem i niskimi podatkami, podczas gdy Zandberg stawia na silne państwo dobrobytu, redystrybucję i publiczne inwestycje – i obaj właśnie z tymi przekazami zdobywają młody elektorat. Choć przez wiele lat tematy gospodarcze nie były wyrazem polaryzacji polskiego społeczeństwa, to być może zaczęły wchodzić w skład pewnych pakietów tożsamościowych.

Co to zmienia?

To o tyle znaczące, że przez ostatnie dwie dekady w Polsce gospodarka była tłem, nie osią – spór PO–PiS był bardziej historyczny, a rys „Polski liberalnej” i „Polski solidarnej” pozostał pustym sloganem. Dziś, w warunkach kryzysów, inflacji i niepewności globalnej, pytanie o rolę państwa w gospodarce znów staje się kluczowe. Czy to oznacza, że wracamy do realnej polityki gospodarczej jako podstawowego kryterium wyboru? Trudno powiedzieć. Może to jest jeszcze dość naiwna refleksja, obserwując choćby ruchy użytkowników mediów społecznościowych, którzy pierwotnie deklarowali głosowanie na Mentzena, a zagłosowali na Zandberga.

Czy żeby przewidzieć wyniki wyborów w roku 2027, powinniśmy sprawdzać stan wykluczenia komunikacyjnego? Zawartość portfela najbiedniejszych? Poczucie wyobcowania w debacie publicznej? Co może być tu kluczowe, jeśli przyjąć, że klasy wyznaczają nam decyzje przy urnie wyborczej?

Na pewno każdy z tych elementów odgrywa rolę. Przy polaryzacji politycznej istotną rolę odgrywają nierówności, a ich obecność przenosi się nie tylko na potrzebę buntu, lecz także na zamykanie w swoich bańkach. Ma ono bardziej namacalny wymiar, np. możemy nie chcieć, aby nasi przeciwnicy mieli taki sam dostęp do usług publicznych jak my. Pogłębiające się nierówności – a te już są duże – mogą sugerować pewne kierunki, w których może iść polski wyborca. Jednak istotną rolą rządzących powinna być zdolność do budowy większej wspólnotowości. Niestety, możliwe, że nieszczęśliwie jesteśmy w takim punkcie, że nikomu się to nie opłaca politycznie. ©Ⓟ