Kogo chcemy na prezydenta?
Jak zauważyła prof. Monika Kaczmarek-Śliwińska z Uniwersytetu Warszawskiego w rozmowie z Szymonem Glonkiem z Dziennika Gazety Prawnej, odpowiedź na to pytanie w dużej mierze zależy od tego, kogo zapytamy. Polska jest dziś spolaryzowana jak nigdy wcześniej, a elektoraty obu kandydatów różnią się diametralnie nie tylko preferencjami politycznymi, ale i oczekiwaniami wobec prezydenta.
Jednak jedno pozostaje wspólne – oczekujemy, że prezydent będzie nas „godnie reprezentować”. Problem w tym, że definicja tego „godnie” różni się w zależności od środowiska politycznego i społecznego.
Wizerunek, osobowość, program
Z badań, które przywołuje prof. Kaczmarek-Śliwińska, wynika jasno: najważniejsze dla wyborców są cechy osobowościowe kandydata (48,5%). Dopiero później – program i obietnice (43,1%), przynależność partyjna (26,3%) i prezencja (24,5%).
Co to oznacza? Kandydaci nie mogą już tylko mówić to, co chce usłyszeć elektorat – muszą też być (lub przynajmniej sprawiać wrażenie) autentycznych, uczciwych, lojalnych i spójnych z deklarowanymi wartościami. Wizerunek również gra rolę, choć coraz częściej wyborcy wiedzą, że garnitur i krawat to wynik przemyślanej strategii, a nie spontanicznego wyboru.
Kłamstwo czy „mijanie się z prawdą”?
Na debatach i w mediach pojawiają się zarzuty wobec kandydatów – jak choćby słowa marszałka Sejmu Szymona Hołowni, który wprost powiedział Karolowi Nawrockiemu: „pan kłamie”. Reakcja? Żadna. Prof. Kaczmarek-Śliwińska zauważa, że media często używają eufemizmów typu „mija się z prawdą”, zamiast jednoznacznego „kłamie”, przez co siła przekazu się rozmywa. A wyborcy – często przyzwyczajeni do półprawd i manipulacji – nie reagują.
To z kolei wskazuje na szerszy problem: rozmowa o wartościach w polityce ogranicza się do kampanii wyborczych. Gdyby mówić o nich częściej, być może kłamstwo w ustach kandydata przestałoby być „normą”.
Frekwencja rekordowa, ale nie wszystko wiadomo
Jedno wiemy na pewno – pierwsza tura przyniosła rekordową frekwencję. Polacy wiedzą, że te wybory mają znaczenie. Dla jednej strony stawką jest możliwość realizacji programu bez prezydenckiego weta. Dla drugiej – utrzymanie wpływów i potwierdzenie dominacji politycznej Jarosława Kaczyńskiego w obozie Zjednoczonej Prawicy.
Mimo tego, nie wiadomo jeszcze, jak duży wpływ miały zarzuty o kłamstwo czy puste obietnice na mobilizację lub demobilizację wyborców. Niewykluczone, że część z nich zrezygnowała z udziału w pierwszej turze, czekając na rozstrzygnięcie w drugiej.
Rola mediów i przekazów poparcia
Wspierający kandydatów politycy z pierwszej tury – jak Magdalena Biejat, Sławomir Mentzen czy Szymon Hołownia – mają teraz trudne zadanie: przekonać swoich wyborców do głosowania na jednego z finalistów. To jednak nie wystarczy. Sama deklaracja „popieram” to za mało. Skuteczne są działania: wspólne wystąpienia, zdjęcia, gesty symboliczne. Bez nich nawet sympatycy mogą zostać w domach.
Wspomniany Mentzen, mimo silnego wpływu na młodych ludzi, nie potrafił przekonać ich realnym planem działania. To pokazuje, jak ważna jest dziś rola mediów: zadawanie trudnych pytań, żądanie konkretów i ujawnianie niespójności.
Debaty: teatr czy narzędzie wpływu?
Choć debaty odbywały się często i długo, wielu Polaków nie dotrwało do końca transmisji. Śmiechy w internecie o robieniu prania czy spacerze w trakcie trwania debat mówią same za siebie. Ale to tylko jedna strona medalu. Z badań z 10 maja wynika, że 39% Polaków twierdzi, że debaty wpłynęły na ich decyzję wyborczą. Przeciwnie uważa 40,9%. Polaryzacja jak na dłoni.
Co ciekawe, nie wiadomo, ilu z tych 39% to osoby wcześniej niezdecydowane, a ilu jedynie utwierdzało się w swojej sympatii do danego kandydata. Ale nawet kilka procent niezdecydowanych może zdecydować o wyniku.
Dlatego – jak podkreśla prof. Kaczmarek-Śliwińska – debat nie należy unikać, ale trzeba się do nich dobrze przygotować i trzymać ustalonych reguł. A z tym w Polsce bywa krucho – łamanie zasad, używanie telefonów, ignorowanie warunków debaty to zła praktyka, która – niestety – nie pociąga za sobą żadnych konsekwencji.
Czas haków i „afer”
Im bliżej dnia wyborów, tym większe natężenie tzw. „haków” – informacji kompromitujących przeciwnika. Ale kluczowy jest tu timing i prawdziwość. Jeśli informacja jest rzetelna, należy ją ujawniać odpowiednio wcześnie, by kandydat miał szansę się wytłumaczyć. Jeśli to manipulacja – sztaby czekają do ostatniej chwili, licząc, że przeciwnik nie zdąży się obronić.
Eksperci są zgodni: czasy czystego hejtu i grania wyłącznie na emocjach się kończą. Polacy – zwłaszcza młodsze pokolenie – chcą konkretów i wizji. Potrzebują wiedzieć nie tylko, że kandydat „nie jest tamtym drugim”, ale że ma plan, działa skutecznie i wie, dokąd chce prowadzić kraj.
Młodzi: coraz bardziej świadomi
Choć nie wszyscy młodzi głosują, to coraz więcej z nich rozumie wagę wyborów. Pokazują to nawet codzienne rozmowy – także te podsłuchane w komunikacji miejskiej. Widać zderzenie dwóch postaw: biernej krytyki i aktywnego obywatelskiego podejścia. Niestety, nadal zbyt rzadko przypominamy młodym, co znaczą takie wartości jak wolność, dostęp do paszportu czy prawo do podróży.
To ważne, bo te wybory mogą zaważyć nie tylko na tym, kto podpisze ustawy w Sejmie, ale też na tym, czy Polska będzie bardziej zwrócona na Wschód czy na Zachód. Dla wielu pokoleń to wybór cywilizacyjny.
Dezinformacja – cichy przeciwnik
Kampania 2025 nie toczy się tylko między kandydatami. Trzecim, ukrytym graczem są próby destabilizacji i dezinformacji – głównie z kierunku rosyjskiego i białoruskiego. Ich celem nie jest promowanie konkretnego kandydata, ale sianie chaosu, zwątpienia i zniechęcenia. Chodzi o to, by wyborca pomyślał: to nie ma sensu – i został w domu.
W erze memów, fake newsów i manipulacji algorytmicznej łatwo stracić grunt pod nogami. Dlatego dziś jeszcze większe znaczenie ma mówienie wprost o wartościach i konkretach, a nie tylko gra pozorów.
Ostateczna decyzja? Czasem w ostatniej chwili
Kiedy podejmujemy decyzję? Czasem na tydzień przed. Czasem w ostatni dzień. A czasem pod wpływem rozmowy z kimś bliskim tuż po powrocie z kościoła czy sklepu. Dlatego – jak mówi prof. Kaczmarek-Śliwińska – warto już teraz dzwonić, pisać i przypominać o głosowaniu tym, którzy mogli nie pójść.
Bo choć wielu już wybrało, wciąż są niezdecydowani. A także ci, którzy po prostu nie poszli – ale jeszcze mogą.
Finał – wybór między dwoma wizjami
1 czerwca nie wybieramy tylko człowieka. Wybieramy kierunek, w którym pójdzie Polska. To głosowanie nie tylko o programy, ale i o styl uprawiania polityki, język debaty publicznej i sposób, w jaki kandydaci odnoszą się do faktów, prawdy i odpowiedzialności.
Decyzja, którą podejmiemy, będzie miała wpływ nie tylko na kolejne pięć lat. Może okazać się punktem zwrotnym dla całej sceny politycznej i dla jakości naszej demokracji.
1 czerwca to nie tylko data w kalendarzu. To dzień, w którym każdy głos może mieć znaczenie. Jeśli nie zdecydujesz, ktoś zrobi to za Ciebie. A później – jak pokazuje doświadczenie – najwięcej do powiedzenia mają ci, którzy nie głosowali.