Jeśli ktoś poszukiwałby czystego przykładu rosyjskiej schizofrenii, to polecałbym mu różne aspekty twórczości czołowego moskiewskiego analityka Siergieja Karaganowa. Ten wpływowy politolog potrafi np. powiedzieć, że „tylko idioci uważają, iż [po zwycięstwie nad Ukrainą] Rosja może na kogoś napaść”, a zarazem snuć wizje reedukacji Europy „na skutek jej klęski, jak po Hitlerze”. O dokonywaniu tej reedukacji mówi w pierwszej osobie liczby mnogiej, czyli należy rozumieć, że ma na myśli Rosję. Stwierdzenie, że miałoby to nastąpić „jak po Hitlerze”, sugeruje zaś okupację.

Inny politolog Dmitrij Wydrin (niegdyś ukraiński polityk wspierający Kreml, od kilku lat na emigracji w Moskwie) mówi o tej reedukacji jako o kroplówkowym detoksie, do którego Europa ma zostać zmuszona. Stary Kontynent będzie też musiał ułożyć swoje stosunki z USA. Pośrednikiem w negocjacjach, które odbędą się w Moskwie albo na Krymie, będzie Rosja. Wydrin marzy, żeby osobiście prowadził je Karaganow.

Według rosyjskich analityków przeżywamy bowiem upadek Zachodu, przy czym upadek ten powinien nastąpić już dawno. Nieszczęśliwym trafem ZSRR posypał się wcześniej na skutek własnych błędów. Dało to Zachodowi zastrzyk glukozy przedłużający jego agonię.

Notabene Karaganow zawsze wstrzymuje się przed postawieniem pytania, co umożliwiło Zachodowi dominację na świecie. Analityk zachowuje się tu roztropnie. Oczywista odpowiedź brzmi, że model rozwoju Ameryki i Europy okazał się efektywniejszy na każdym polu. A taka konstatacja byłaby niewygodna dla wszystkich antyzachodnio nastawionych Rosjan.

Dobić i wymazać

Ekstrawagancja głoszonych przez Karaganowa tez nie powinna skłaniać do lekceważenia go. To nie jest postać z jakkolwiek rozumianego marginesu.

Odwrotnie – to intelektualista i erudyta obecny w rosyjskim (wcześniej radzieckim) życiu publicznym od wczesnych lat 80. XX w. Doradca zarówno Jelcyna, jak i Putina, mimo nasilającego się nacjonalizmu długo akceptowany również przez politologów Zachodu (był członkiem Komisji Trójstronnej, uważanej przez niektórych za tajny rząd światowy, coś na kształt równie hermetycznej Grupy Bilderberg). Twórca lub współtwórca wielu idei, które zdobyły rząd dusz w Moskwie. Jak np. doktryny nakazującej ingerowanie w wewnętrzne życie państw „bliskiej zagranicy” pod pozorem obrony praw rosyjskojęzycznej ludności w celu zdobycia tam wpływów. Promotor ścisłej współpracy Rosji z Chinami, zanim stała się ona polityką Kremla. Już kilka lat temu mówił – aprobująco, jeśli nie z dumą – o autorytaryzmie jako genetycznym kodzie Rosjan. W 2013 r. na posiedzeniu wspomnianej Komisji Trójstronnej zapowiadał, że wejście Ukrainy do Unii Europejskiej oznaczać będzie wojnę z Rosją.

Warto więc traktować poważnie również i to, co Karaganow mówi dzisiaj. Od 2022 r. konsekwentnie wzywa zaś do uderzenia jądrowego – najpierw na Ukrainę albo od razu w Zachód. Analityk eksploatuje ten temat niezwykle uporczywie. Nie tylko po to, aby zastraszyć w ten sposób swoich odbiorców na Zachodzie (uważa zresztą, że się udało – i że to m.in. dzięki temu „Amerykanie odpełzli od bezpośredniego udziału w konflikcie”). Na punkcie tegoż Zachodu ma też jakąś autentyczną, psychologiczną fiksację.

„Teraz musimy doprowadzić sprawę do końca i dobić Europę, żeby już więcej nigdy nie podniosła głowy.Europa to wcielenie całego zła ludzkości, wojen światowych, seryjnych ludobójstw, kolonializmu, rasizmu i wszystkiego, co w historii gatunku ludzkiego było złe. A teraz w Europie to wszystko, co tam istniało zawsze, osiągnęło najgorszą postać. Dlatego musimy ją po prostu zmiażdżyć i wymazać z historii ludzkości” – mówił w połowie marca tego roku. Data jest istotna, bo wiąże się z nią znamienna zmiana frazeologii. Podobne treści doradca Putina artykułował już wielokrotnie, ale dotąd mówił „Zachód”. Teraz „wcielenie zła” zostało ograniczone do Europy, Ameryka została jakby z niego wyłączona, czego nie sposób nie wiązać z nadziejami, pokładanymi przez Rosjan w Donaldzie Trumpie.

Zdekolonizować świadomość

Prezydent USA z jednej strony dał Moskwie nadzieję na przewrót przymierzy i wygraną, z drugiej strony nie jest to aż tak jednoznaczne. Karaganow wyraził ostatnio obawy, że „Trump może nas zatrzymać przed ostatecznym zwycięstwem”. Poprzez, jak należy rozumieć, chytre wmanewrowanie w przedwczesny pokój. Nawet jednak w takim wypadku, sądzi Karaganow, „to, co zostanie z Ukrainy, będzie państwem całkowicie zdemilitaryzowanym i neutralnym. Na obecną chwilę, niestety, denazyfikacja nie wydaje się możliwa”. Bliski Kremla politolog uważa zatem, że Moskwie nie uda się przejąć kontroli nad ukraińską polityką.

A taka perspektywa nie jest czymś pociągającym dla Karaganowa ani dla innych rosyjskich analityków. „Rozmowy o zawieszeniu broni kręcą się wokół zamrożenia na dzisiejszej linii frontu – pisał w styczniu. – To pozwoliłoby dozbroić resztki Ukraińców i, uzupełniając ich kontyngentami z innych krajów (Karaganow twierdzi, że europejskie elity szkolą już „landsknechtów” ze wschodniej Europy w celu wysłania ich w bój), zacząć nową turę działań. Przyjdzie nam znów walczyć, przy tym w mniej korzystnej sytuacji politycznej. Jeśli będzie naprawdę ciężko, to można i trzeba przedstawiać taki kompromis jako zwycięstwo. Ale to nie będzie nasze zwycięstwo, lecz zwycięstwo Zachodu. Tak to będzie przyjęte na całym świecie. I u nas w dużym stopniu również” – tłumaczył Karaganow.

Zdaniem analityka dotychczasowy przebieg „operacji specjalnej” w Ukrainie zapoczątkował zbawienne procesy. Przede wszystkim wielki zwrot Rosji z Zachodu na Wschód („porzuciliśmy pojmowanie siebie jako peryferii Europy na rzecz pozycji samodzielnej eurazjatyckiej cywilizacji”). Jednak ten zwrot – ubolewa Karaganow – nie przyniósł jeszcze pożądanych rezultatów, co oznacza, że może być cofnięty.

Dlaczego nie przyniósł? Bo dominująca część rosyjskich elit jest prozachodnia i przyzwyczajona do przedwojennego status quo. Do tego aktywnie lub inercyjnie ten zwrot sabotuje. Trzeba więc „oderwać rosyjską klasę polityczną i intelektualną od zachodocentryzmu, zmusić ją do zwrócenia się do nowych krajów, idei i rynków”, „podważyć wpływy sformowanej w latach 90. kompradorskiej burżuazji i związanego z nią sposobu myślenia”. Według Karaganowa „jednym z niejawnych celów operacji specjalnej” jest „dekolonizacja świadomości” Rosjan. Chodzi o „zrzucenie intelektualnego jarzma” i „przezwyciężenie nawyku patrzenia na świat przez zachodnie okulary”.

Jak? Karaganow nie jest tu zbyt precyzyjny. W każdym razie należy stworzyć i upowszechnić nową ideologię narodową. Ideologię, w której na poczesnym miejscu ma się znaleźć wiara w to, że „my, Rosjanie, jesteśmy narodem wybranym przez Najwyższego dla uratowania ludzkości w obecnym, przełomowym punkcie dziejów, (…) którego cała historia jest dowodem tego przeznaczenia, narodem pomagającym dziś innym uwolnić się od kolejnego jarzma – zachodnio-liberalnego”, narodem, którego „bohaterem jest żołnierz, inżynier, uczony, lekarz, nauczyciel, ofiarnie służący narodowi urzędnik, biznesmen-dobroczyńca, rolnik i robotnik, tworzący swoimi rękami dobrobyt kraju”.

A poza tym trzeba zbudować Twierdzę Rosja, konstrukcję, która pozwoli przetrwać dwie dekady kryzysów i ciągłego trzęsienia ziemi. Tak długo według Karaganowa potrwa dorzynanie Zachodu i obrócenie planety w pożądanym kierunku.

Wykarczować ten las

Elementem budowy Twierdzy Rosja miałoby być rozwiązanie „problemu ukraińskiego”. Karaganow szkicuje to tylko ogólnikowo, natomiast dokładniej robi to inny znany analityk, a przez długie lata szef moskiewskiego oddziału amerykańskiej Fundacji Carnegiego, Dmitrij Trenin. Trenin, którego jednoznaczne opowiedzenie się po 24 lutego 2022 r. za Kremlem i inwazją dla wielu było zaskoczeniem (mimo że już wcześniej krążyły pogłoski o jego związkach z wojskowym wywiadem) przedstawił ostatnio plan uregulowania „kwestii ukraińskiej”. Niektóre media zrelacjonowały ten plan, pomijając jednak jego najciekawszą część.

Trenin przewiduje oto (i tu nie jest pod tym względem oryginalny) podział Ukrainy. Jej terytoria okupowane będą oczywiście integralną częścią Rosji, być może powiększoną jeszcze o Odessę, Charków i miasto Dniepr. Z nieokupowanej części kraju czyniłoby to ogryzek: Odessa to dostęp do morza, Charków to drugie największe miasto oraz potężny ośrodek naukowy i przemysłowy, a Dniepr to również przemysł. Trenin nie jest jednak w tej kwestii kategoryczny. Pomija też temat wciąż bronionych przez Ukraińców terenów obwodów zaporoskiego i chersońskiego, których aneksję Rosja ogłosiła w 2022 r. Wydaje się, że są to dla niego karty przetargowe. Trenin podkreśla: wcielić można tylko tyle, ile da się strawić.

Kluczowe jest dla niego co innego: utworzenie z ziem niewchodzących przed 1939 r. w skład ZSRR niepodległego państwa zachodnioukraińskiego. Trenin nie chce tych terenów. Jego zdaniem decyzja o wcieleniu ich do Związku Radzieckiego była błędem Stalina. W efekcie którego ta „dobra”, centralna i wschodnia część Ukrainy została zainfekowana nacjonalizmem. Zachód, gdyby chciał, mógłby sobie potraktować pozostałą część kraju tak jak niegdyś Niemcy Zachodnie. Czyli jako swoje okno wystawowe na wschód.

Częścią „rosyjskiego miru” byłaby natomiast ukraińska NRD (Trenin używa tego terminu) ze stolicą w Kijowie. Powstałaby ona na drodze wyzwolenia od „banderowskiego reżimu i jego nazistowskiej ideologii”. Dokona tego, rzecz jasna, Rosja, dla której jest to święta misja. A potem „dla zwykłych obywateli Nowej Ukrainy dzień naszego zwycięstwa stanie się dniem wyzwolenia – dokładnie tak w NRD nazywano 9 Maja”. W skład nowego kraju ze stolicą w Kijowie weszłyby ziemie niewcielone ani do Rosji, ani do „Ukrainy Zachodniej”. „Ostatnio przykład Syrii jasno potwierdził prawdziwość maksymy wielkiego Aleksandra Suworowa: las, niewykarczowany do końca, odrasta” – tak Trenin tłumaczy, dlaczego „ukraiński problem” musi być rozwiązany ostatecznie.

Zabijamy, ale kochamy

Jak już Rosja wyzwoli tę ukraińską NRD, to wojsk rosyjskich na jej terytorium ma nie być. Co więcej – Kreml ma się zgodzić, żeby tym tworem państwowym rządzili patrioci. Niekoniecznie tylko obecna ukraińska diaspora (Medwedczuk, Janukowycz itd.), która po Majdanie uciekła do Moskwy. NRD miałaby być nowym podmiotem, a nie restauracją tego sprzed 2014 r. Mają nią rządzić również oficerowie, którzy walczą dziś przeciw agresji (ostatnio Putin publicznie powtórzył wezwanie do ukraińskich generałów, by obalili Zełenskiego), czynni w Kijowie działacze społeczni, biznesmeni i w ogóle ludzie, którzy kiedyś sprzeciwili się moskiewskiemu najazdowi, ale w końcu uznają, że „siła złego na jednego”. Im wszystkim – podkreśla Trenin – Rosja powinna udzielić krótkoterminowego kredytu zaufania. „Szanować ich ukraińskość”, cokolwiek to znaczy. I mówić im już dziś: dla Zachodu jesteście kompletnie nieinteresującymi ludźmi trzeciego sortu, używanymi wyłącznie do sprawiania kłopotu Rosji.

Przekładając to na historię Polski: to jest tak, jakby w 1947 r. Stalin uznał, że na samej PPR w naszym kraju nie da się rady opierać, więc kazał stworzyć nową elitę władzy – nie tylko z komunistów, lecz także z „realistycznie myślących akowców”, PSL (może bez Mikołajczyka) i Bolesława Piaseckiego.

Innymi słowy: jest to projekt stworzenia w Ukrainie przestrzeni dla kolaboracji, którą można by uprawiać bez narodowej apostazji i utraty godności. Pod hasłami pozytywistycznymi i zapewne z resentymentem wobec Zachodu, który nas zdradził, bo niewystarczająco popierał.

Intelektualista Trenin wyraźnie podziela powszechny wśród Rosjan pogląd, że chociaż Ukraińców zabijamy, to jednocześnie ich kochamy, szanujemy i żałujemy, że musimy ich zabijać – przecież tak naprawdę to tacy sami ruscy ludzie jak my, dlatego tak twardo z nami walczą. Tymczasem Zachód ich wspiera, ale nie kocha i nie szanuje. Jak to pogodzić już nawet nie z samym faktem prowadzenia wojny napastniczej, lecz z masowym mordowaniem ukraińskich jeńców i systemowym poniżaniem tych, których się od razu nie zabije? To tajemnica duszy rosyjskiej, której, jak wiadomo, nie można zrozumieć, należy natomiast w nią wierzyć.

Czy projekt Trenina jest realistyczny? Jeśli front będzie się długofalowo trzymać – to nie. Ale jeśli zacznie się załamywać (co nie jest pewne), może to uruchomić procesy o ogromnej dynamice. Nienawiść do ludobójczego agresora to potężny czynnik sprawczy, ale instynkt samozachowawczy jest zwykle silniejszy. Uraza wobec obiektu miłości, która okazała się nieodwzajemniona (czyli wobec Zachodu), może mu sprzyjać.

Ryzyko popłaca

W jednym analitycy rosyjscy są całkowicie zgodni: w przechodzącym w pogardę lekceważeniu Europy. Jak pisze naczelny „Russia in Global Affars” Fiodor Łukianow (podobno najbliższy obecnie ucha Putina), Unia „wciąż uznawana jest za jedną z potęg tworzących światową politykę wyłącznie na skutek inercji”. Współcześni przywódcy Europy to w rosyjskich oczach zbiorowisko postaci niepoważnych, nie na miarę swoich poprzedników z epoki Churchilla i de Gaulle’a, a nawet Mitteranda i Brandta. To królowie Midasi, którzy reagują histerią, gdy ich wizje rozsypują się w pył.

Są to ludzie słabi. Tymczasem Rosja – jak z satysfakcją zauważa Łukianow – na powrót wprowadziła do polityki czynnik woli i chęci do podejmowania znacznego ryzyka. Naczelny „Russia in Global Affairs” nie był dotąd skłonny do patriotycznych egzaltacji, odwrotnie – wolał skrupulatnie mierzyć zamiary podług sił. W 2022 r. decyzję o rozpoczęciu „specjalnej operacji wojskowej” przyjął bez entuzjazmu, wręcz z zauważalnym sceptycyzmem i bez wiary w jej słuszność. Dziś, jak się wydaje, rzeczywistość skłania go do większego optymizmu. ©Ⓟ