Gdy w ostatnią środę prezydent Donald Trump ogłaszał wprowadzenie ceł wyrównawczych, na liście objętych nimi państw i terytoriów znalazło się ponad 180 pozycji. Choć amerykańska administracja podniosła taryfy nawet na zamieszkane jedynie przez pingwiny, należące do Australii wyspy Heard i McDonalda, nie wymieniła wśród państw objętych podwyższonymi stawkami Rosji. W 2024 r. Rosja wyeksportowała do USA towary o wartości 3 mld dol. i zanotowała 2,5 mld nadwyżki w handlu z Ameryką. Zgodnie ze wzorem zastosowanym przez Biuro Przedstawiciela Handlowego USA (USTR) do wyliczania stawki ceł wyrównawczych, import z Rosji powinien zostać objęty 41-proc. taryfą.
Rosja objęta podstawową taryfą
Brak Rosji na liście państw objętych podwyższonymi cłami nie oznacza, że towary z tego kraju w ogóle unikną taryf. Z rozporządzenia podpisanego przez Donalda Trumpa wynika, że zostały one objęte podstawową, 10-proc. stawką, która weszła w życie w sobotę. Jak wyjaśnił w niedzielę Kevin Hassett, dyrektor Narodowej Rady Ekonomicznej, potraktowanie Rosji w sposób preferencyjny ma związek z toczącymi się rozmowami w sprawie wstrzymania walk w Ukrainie. Amerykański prezydent nie chciał wprowadzać dodatkowej zmiennej, która mogłaby utrudnić zwarcie porozumienia.
W praktyce, wprowadzając cła wyrównawcze, Donald Trump wymierzył Kremlowi silny cios na szczękę, po którym Rosja padła na deski. Ani dla Rosji, a tym bardziej dla Stanów Zjednoczonych, wzajemny handel nie ma większego znaczenia z punktu widzenia całej gospodarki. Kluczowa z punktu widzenia Kremla jest natomiast ropa naftowa – eksport surowca zapewnia wpływy do budżetu, dzięki którym można finansować wojnę w Ukrainie.
Załamanie cen ropy
W ciągu trzech sesji od wprowadzenia ceł notowania gatunku Brent poszły w dół o 15 proc., do 60 dol. za baryłkę w poniedziałek. Surowiec jest najtańszy od czterech lat. W budżecie na 2025 r. Rosja zaplanowała wpływy z tytułu sprzedaży ropy i gazu w wysokości ok. 120 mld dol., przy założeniu, że będzie sprzedawać swój surowiec po ok. 70 dol. za baryłkę. Rosyjska ropa sprzedawana jest z dyskontem wobec gatunku Brent, które znacząco wzrosło po ataku na Ukrainę w lutym 2022 r. W poniedziałek cena baryłki Urals spadła do 50 dol.
Jeszcze przed krachem Rosja miała problemy z realizacją zakładanych celów ze względu na zbyt niskie ceny ropy. W marcu przychody związane z surowcami energetycznymi spadły w ujęciu rocznym o 17 proc., do 13 mld dolarów, a w całym pierwszym kwartale obniżyły się o 10 proc. Po dwóch miesiącach 2025 roku wydatki budżetu były wyższe niż przed rokiem o 30 proc., przy przychodach wyższych o 6,3 proc. Deficyt sięgnął 31,5 mld dolarów i był przeszło dwukrotnie wyższy niż zaplanowany na cały rok. Rosyjskim finansom publicznym nie pomaga ostatnie umocnienie rubla, które sprawia, że przychody z eksportu wyrażone w lokalnej walucie są zbyt niskie. W perspektywie całego roku przychody rosyjskiego budżetu mogą być niższe od planowanych o kilkadziesiąt miliardów dolarów. To, ile ostatecznie wyniesie dodatkowy deficyt, zależeć będzie od tego, jak nisko spadną ostatecznie notowania ropy i jak długo utrzymają się na obniżonym poziomie.
Wyprzedaż złota i juanów
Eksperci przewidują, że Rosja przeprowadzi dewaluację swojej waluty. Rosyjskie ministerstwo finansów zdecydowało się też sięgnąć do Narodowego Funduszu Dobrobytu, budowanego od 2008 r. z nadwyżkowych zysków ze sprzedaży surowców energetycznych. Fundusz będzie sprzedawał złoto i juany. To jednak rozwiązanie krótkoterminowe. Według doniesień „The Moscow Times”, w ostatnich trzech latach fundusz wyprzedał już dwie trzecie swoich płynnych aktywów i ma do dyspozycji jedynie 40 mld dol.
Trzymając się terminologii bokserskiej, sędzia zaczął liczenie. Nie wiadomo, czy gdy dojdzie do dziesięciu – gdzie każdej kolejnej cyfrze przypisać można miesiąc – zawodnik będzie gotów do dalszej walki. ©℗