Od czasów szkolnych jesteśmy przyuczani do kultu bohaterów – jednostek, które zmieniały świat, gdyż takie było ich przeznaczenie. Nasiąkamy „teorią wielkiego człowieka”, którą w połowie XIX w. przedstawił szkocki historyk Thomas Carlyle. Skoro zaś u władzy co jakiś czas pojawia się człowiek wielki, to zazwyczaj muszą do niej dochodzić ludzie mali. W obu przypadkach jednak osobowość przywódcy ma znaczenie. I tak – jak czytamy w książce „The Psychological Assessment of Political Leaders” pod redakcją Jerrolda M. Posta – „Jerzy III i Lord North stracili amerykańskie kolonie Wielkiej Brytanii przez swoją głupotę i arogancję. W 1919 r. Woodrow Wilson wygrał wojnę, ale przegrał pokój, ponieważ negocjował nieudolnie, myląc retorykę z treścią i odmawiając kompromisu. Dwie dekady później Adolf Hitler podpalił Europę polityką, która wydawała się zakorzeniona w jego cechach psychopatycznych”.
Wybitny badacz i twórca szkoły neorealistycznej Kenneth Waltz przekonywał z kolei, że o znaczeniu przywódcy decyduje nie tyle on sam, ile rozkład sił w systemie (także międzynarodowym). Robi się to, na co pozwalają okoliczności. Fernand Braudel, jeden z najwybitniejszych historyków XX w., powiedziałby pewnie, że przywódcy są co najwyżej elementem długotrwałych procesów związanych z geografią, klimatem, zmianami społeczno-gospodarczymi, a być może nawet zaledwie rezultatem tych procesów. Gdyby nie rządził X, rządziłby Y, ale sprawy szłyby z grubsza w tę samą stronę.
Współczesna geopolityka – choćby ta spod znaku popularnego realisty ofensywnego Johna Mearsheimera – przyznaje przywódcom pewną rolę, ale wzorem Braudela woli wskazywać na to, co ich działania ogranicza i kształtuje. Styl rządzenia i cechy charakteru lidera mogą spowalniać bądź przyspieszać rozmaite procesy, a nawet je inicjować, ale nie zmieniają zasadniczo ich kierunku.
Czy więc to, kim są przywódcy, ma znaczenie? Sprawczości przynajmniej tych stojących na czele głównych uczestników rozgrywek nie da się chyba jednak zredukować do symbolicznego sterowania okrętem, który i tak płynie po swoim kursie.
Przywódcy są źli z natury?
Chyba wszyscy podzielają diagnozę lorda Actona, że „władza korumpuje, a władza absolutna korumpuje absolutnie”. Sam tak sądzę, ale uważam też, że diagnoza ta jest niepełna. Czy dobry, kierujący się słusznymi intencjami człowiek po objęciu tronu albo fotela prezydenta czy premiera jest po prostu skazany na moralną degrengoladę? Może więc chęć zdobycia władzy odczuwają częściej ludzie, w których psychice coś nie działa już na starcie? Tacy, którzy uważają się za lepszych od innych, a przyjemność sprawiają im rozkazywanie innym i manipulowanie nimi? Tak przynajmniej twierdzą Philip Chen, Scott Pruysers i Julie Blais, autorzy pracy „The Dark Side of Politics: Participation and the Dark Triad”, w której czytamy, że „osoby wykazujące wyższy poziom narcyzmu są bardziej zainteresowane polityką i bardziej skłonne do uczestnictwa w niej niż inni, gdy mają taką możliwość”. Różne badania mówią też o 3,5–20 proc. psychopatów wśród menedżerów korporacji (w całej populacji odsetek ten wynosi 1 proc.). Osoby te awansują właśnie dlatego, że przejawiają tendencję do manipulacji, brak empatii i wyrzutów sumienia. Z większą swobodą prowadzą wewnętrzne intrygi, pozbywają się konkurencji, a gdy mają już odpowiednio wysoką pozycję, łatwiej im np. dokonywać zwolnień. Umieją też – wykorzystując swoją charyzmę, dowcip i urok – zjednywać sobie przełożonych i usypiać czujność podwładnych.
Narcyz Trump
Obecny prezydent USA jest i menedżerem, i politykiem. I narcyzem. To było jasne, jeszcze zanim wszedł do polityki, a stało się bardziej niż oczywiste w trakcie jego pierwszej kadencji. To wtedy powstała publikacja „Niebezpieczny przypadek Donalda Trumpa”, w której jako narcyza zdiagnozowało go 27 specjalistów od zdrowia psychicznego, w tym sławny psycholog Philip Zimbardo.
Narcyzm to wiara, że jest się lepszym od innych, ciągłe fantazjowanie o władzy, samochwalstwo, oczekiwanie podziwu, niezdolność do odczytywania emocji innych ludzi, ale też kruche poczucie własnej wartości, zazdrość, mściwość i impulsywność. Pasuje do Trumpa?
Pisarka i komiczka Ruby Wax przeprowadziła z nim wywiad, zanim został prezydentem, na pokładzie jego prywatnego samolotu. Wax wspomina, że zaśmiała się, gdy oświadczył, że kiedyś nim zostanie. Uznała to po prostu za żart. A Trump się obraził, kazał pilotowi wylądować i ją wysadzić. Jeśli to nie narcyzm, to nie wiem, co nim jest.
Zimbardo tłumaczy, że Trump zatrzymał się w rozwoju emocjonalnym na etapie, w którym liczy się dla niego tylko trwająca chwila. Nie potrafi poprawnie konceptualizować przyszłości. Powodem ma być (a jakże!) trauma z dzieciństwa. „Mając dostęp do dużej ilości mediów drukowanych i wideo ujawniających jego niedojrzałe uwagi na temat seksu i dziecięcą potrzebę uwagi, możemy spekulować, że traumatycznym wydarzeniem było wysłanie go do szkoły wojskowej w wieku 13 lat” – pisze psycholog.
Psychopata Putin
Na nieszczęście ludzkości faktem jest, że otoczenie nie identyfikuje osób zaburzonych, które dążą do władzy, odpowiednio wcześnie, by zapobiec realizacji ich celów. Dlaczego jednak później, gdy już wiadomo, z kim ma do czynienia, pozwala się im przy niej utrzymać?
Dlaczego Trump może bezczelnie kłamać o wartości pomocy, jakiej USA udzieliły Ukrainie, a Putin z kpiącą miną nazywać agresję wyzwoleniem? Częściowe wyjaśnienie znajdziemy w pracy „Psychopathy and Leadership Effectiveness” z 2020 r. W badaniu dobrano pary liderów i podwładnych. Ci pierwsi zostali poddani testom pod kątem cech psychopatycznych, a ci drudzy mieli ocenić ich skuteczność i charyzmę. Wyniki sugerują, że cechy psychopatyczne same z siebie nie predestynują do przywództwa. Niektóre je utrudniają, a niektóre ułatwiają. Istotne jest to, które cechy u danej osoby dominują.
Największymi sukcesami cieszą się psychopaci, którzy wykazują ponadprzeciętną śmiałość, którą przekuwają w „nieustraszoną dominację” (fearless dominance). Choćby się waliło i paliło, spokojnie wskazują, w którym kierunku należy iść i co robić. Nie znoszą sprzeciwu, bo są pewni tego, co robią.
Silni, odważni, choć może antypatyczni. Wolimy u władzy takich, a nie niezdecydowane, choć może często milsze „ciepłe kluchy”.
Potwierdza to praca „Fearless Dominance and the U.S. Presidency”, z której wynika, że przywódcy USA (a przeanalizowano 42 prezydentów), którzy wykazywali się ową nieustraszonością, są oceniani jako skuteczniejsi w czasie kryzysów. Coś jest na rzeczy, skoro „cecha ta jest też powiązana z kilkoma w dużej mierze lub całkowicie obiektywnymi wskaźnikami efektywności, takimi jak inicjowanie nowych projektów i bycie postrzeganym jako postać światowego formatu”. W badaniu za postać o najwyższym „wskaźniku nieustraszoności” uznano Theodora Roosevelta. Za nim uplasowali się Kennedy czy Reagan.
Rosjanom takim nieustraszonym przywódcą wydaje się Władimir Putin. Zawsze spokojny i niedający się zbić z tropu, trudno znaleźć jakieś nagranie, na którym podnosiłby głos. Może więc Rosja znajduje się w trudnym momencie, ale on na pewno ma jakiś plan. Wygląda przecież jak człowiek, który ma plan. To żaden Joker, który chce patrzeć, jak świat płonie, to człowiek z misją. Tak właśnie może odbierać Putina zwykły Rosjanin.
Psychopaci i narcyzowie jednak łączą w sobie cechy sprzeczne. Namysł miesza się w ich działaniach z impulsywnością. Często podejmują decyzję pod wpływem chwili, a to przecież raczej utrudnia efektywne sprawowanie funkcji. Przenieśmy się znów do USA.
Po słynnej kłótni między Trumpem, J.D. Vance’em a Zełenskim eksperci przekonywali, że był to z premedytacją odegrany spektakl na potrzeby rynku wewnętrznego USA. Według tego stanowiska Trump działałby z namysłem, w ramach konkretnej strategii negocjacyjnej. Możliwe, ale niewykluczone też, że to emocje kazały amerykańskiemu przywódcy wyrzucić prezydenta Ukrainy z Gabinetu Owalnego, a potem trzeba było bronić swoich decyzji i... wrażliwego ego. Dopiero przeprosiny ze strony Zełenskiego, jego ukorzenie się przed Trumpem, otworzyło drzwi do kontynuacji rozmów. Ktoś powie, że to „tanie psychologizowanie”, ale ja będę się upierał, że losy świata wiszą niekiedy na cienkiej nici ego jego przywódców.
Makiaweliczny Xi Jinping
Jakże silnie kontrastuje z opisanym wyżej zachowaniem Trumpa to, co stało się w październiku 2022 r. podczas końcowej sesji XX Zjazdu Komunistycznej Partii Chin w Pekinie. Siedzący obok przywódcy Chin Xi Jinpinga jego poprzednik, Hu Jintao, został nieoczekiwanie wyprowadzony z sali obrad w obecności kamer i delegatów. Dostępne w sieci nagrania pokazują, że Hu Jintao niechętnie opuszczał swoje miejsce, próbował jeszcze coś powiedzieć na wychodne, ale został zignorowany. Zabrano mu też czerwoną teczkę, zawierającą – jak niektórzy spekulowali – tekst przemówienia, które były prezydent chciał wygłosić. Obserwatorzy zagraniczni zgodnie uznali, że oficjalne wyjaśnienia tego incydentu (Hu miał się gorzej poczuć) są niewiarygodne i była to raczej przygotowana z rozmysłem demonstracja niepodzielnej władzy Xi.
12-letnie rządy Xi charakteryzują się wyjątkową konsekwencją: konsoliduje on władzę nad partią, wojskiem i społeczeństwem, wprowadza kult jednostki niemal na miarę Mao. Aubrey Immelman i Yunyiyi Chen w pracy „The Personality Profile and Leadership Style of China’s President Xi Jinping” piszą o „osobowości egzekutora”. „Tacy przywódcy są twardzi, bezkompromisowi i wierzą, że mają moralny obowiązek karania i kontrolowania tych, którzy odbiegają od społecznie usankcjonowanych norm” – tłumaczą. Problem w tym, że normy społeczne w Chinach ustala partia i za ich łamanie bezwzględnie karze. Na przykład prześladowanych za wiarę Ujgurów czy protestujących przeciw złamaniu autonomii Hongkongu studentów. Xi Jinping nie jest więc po prostu władcą „surowym, ale sprawiedliwym”, lecz tyranem. Nie jest za to ani impulsywnym narcyzem, ani krótkowzrocznym psychopatą.
Jest typem makiawelicznym – zimnym, wyrachowanym, pozbawionym skrupułów i myślącym długofalowo. Badacze zauważają, że „liderzy z profilem osobowości Xi wykazują deliberatywny styl przywództwa; są dobrze poinformowani, wykazują dogłębne zrozumienie rzeczywistości, są w stanie wizualizować alternatywy i rozważać długoterminowe konsekwencje swoich decyzji oraz kontrolować emocje”. Są mniej spektakularni, ale czy mniej groźni?
Trio mrocznych staruszków
W filmach o seryjnych mordercach bardzo często pojawia się wątek trudnych doświadczeń, które miałyby skrzywić ich psychikę i doprowadzić ich do zbrodni. O dzieciństwie Trumpa już wspomniano. O dzieciństwie Xi wiadomo niewiele, a o dzieciństwie Putina krąży wiele opowieści – oficjalnych i alternatywnych. Wedle jednej z nich, przedstawionej przez Krystynę Kurczab-Redlich w książce „Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina”, rosyjski przywódca miał być nieślubnym dzieckiem wychowywanym początkowo w Gruzji, a następnie oddanym pod opiekę dalekich krewnych w Leningradzie. – Jego psychika jest kaleka. Miał trudne dzieciństwo, poniewierano nim i bito go. Żył w rodzinie, która go przysposobiła (...). Miał wiele powodów, żeby czuć się w swojej skórze fatalnie. Wszystkie kompleksy z dzieciństwa zostały mu do dzisiaj – mówiła autorka w jednym z wywiadów. Czy to te kompleksy sprawiły, że sięgnął po władzę?
Doszukiwanie się genezy chorej osobowości przywódców politycznych w ich dzieciństwie daje tylko część wyjaśnienia i wysoce niepewną diagnozę (m.in. ze względu na brak świadectw z pierwszej ręki). Inne czynniki – jak choroby i wiek – także mogą mieć bardzo istotny wpływ na osobowość i styl prowadzenia polityki. Szczegółowo pod tym kątem zbadano przypadek 28. prezydenta USA Woodrowa Wilsona. Jego zachowania w polityce, zwłaszcza zagranicznej, były skrajnie bezkompromisowe i... nieskuteczne. Nigdy nie korygował kursu nawet w obliczu sugestii, które zwiększyłyby szansę na realizację jego wizji. Nie dyskutował też bezpośrednio z oponentami – ze światem porozumiewał się za pośrednictwem wielkich przemówień. Był podejrzliwy nawet wobec ludzi mu życzliwych i zwracał się przeciw nim. W efekcie jego wielkie wizje ginęły w politycznych rozgrywkach. Wilson, jak czytamy w „The Psychological Assessment of Political Leaders”, po prostu „przegrywał z samym sobą”.
Niektórzy badacze skojarzyli tę tendencję z przewlekłą chorobą, na którą cierpiał prezydent. Objawiała się ona udarami, które wywoływały zmiany osobowości – euforyczną, nadmierną pewność siebie, upór i drażliwość, podejrzliwość i urojenia.
Nasi trzej władcy spod znaku mrocznej triady się też po prostu starzeją. Putin ma 72 lata, Xi – 71, a Trump – 78 lat. A ponieważ raczej nie chodzą do psychoterapeuty, ich negatywne cechy osobowości będą się jeszcze nasilać. Trump będzie coraz bardziej zakochany w sobie, Xi coraz silniej przekonany o tym, że jego długofalowy plan jest genialny, a Putin ostatecznie uwierzy, że Ukrainę zamieszkują naziści, których trzeba bez skrupułów wybić. Mogą się stać jeszcze bardziej nieprzewidywalni ze względu na choroby neurodegeneracyjne. Prawdopodobieństwo zachorowania na demencję podwaja się mniej więcej co pięć lat po ukończeniu 65. roku życia. W wieku 70 lat odsetek chorych na demencję wynosi ok. 5 proc. Po 80. roku życia wzrasta do blisko 20 proc. Innymi słowy, w wieku obecnych światowych przywódców demencja dotyka już kilkunastu na każdych 100 osób. Ponadto słabną funkcje poznawcze – pogarsza się zdolność krytycznego myślenia, panowania nad emocjami i koncentracji uwagi, a wzrasta podatność na sugestię.
Czy wynikają z tego jakieś wnioski praktyczne? Owszem. Po pierwsze, z większą ostrożnością należy podchodzić do ekspertów przekonujących, że rozgryźli plany wielkich tego świata. Tych planów może nie być albo mogą być wyjątkowo zmienne. Dla polityki zagranicznej takiego kraju jak Polska oznacza to konieczność zachowania większej elastyczności w kształtowaniu sojuszy i stosowanie zasady ograniczonego zaufania.
Po drugie, jako że – przynajmniej w demokracjach – możemy zmieniać reguły gry politycznej, warto rozważyć wprowadzenie górnego limitu wiekowego, jeśli chodzi o bierne prawo wyborcze (tak jak mamy dolną granicę). Żadnym krajem nie powinien rządzić ani nastolatek z burzą hormonów, ani staruszek z ryzykiem demencji. ©Ⓟ