Ważne zastrzeżenie: odwrotną stroną tej gry jest przeświadczenie niektórych Polaków, że na Kremlu nie myśli się o niczym więcej niż o Polsce – i o tym, jak jej zaszkodzić. Wynika to z kompleksów i ogromnego znaczenia, które Rosja zawsze miała w psychicznym świecie nad Wisłą. Ale o ile to polskie złudzenie jest jedynie przesadą, o tyle rosyjskie udawanie jest tworzeniem fikcji, kreowaniem rzeczywistości nie tylko nieprawdziwej, lecz także nieprawdopodobnej.
Nie wpłynął na to grudzień 2019 r., kiedy Władimir Putin wywołał tzw. rosyjsko-polską wojnę historyczną (oskarżanie Polski o sojusz z Hitlerem, antysemityzm itd.). Jak ktoś precyzyjnie wyliczył, w ciągu dziewięciu dni prezydent znalazł czas, by pięć razy mówić o naszym kraju – w tym dwa razy bardzo długo. Dziś, pod koniec trzeciego roku wojny w Ukrainie, Moskwa zachowuje się podobnie. Kiedy były prezydent Miedwiediew w swoich alkoholowych wpisach grozi nam zniszczeniem, kremlowski politolog Siergiej Karaganow rozważa, czy bombę atomową zrzucić najpierw na Poznań, czy jednak na Rzeszów, a politolog Jurij Bondarienko (niegdyś szef Rosyjsko-Polskiego Centrum Dialogu i Porozumienia...) ogłasza, że Polacy nie zajmą Lwowa tylko dlatego, że są tchórzliwi i boją się walki.
Mimo to zwykli Rosjanie nadal lubią twierdzić, że nasz kraj nikogo u nich nie obchodzi. Kilka miesięcy temu zamieszkały w Moskwie polski wideobloger zamieścił w sieci filmik sondaż. Pytał przechodniów, kiedy i co ostatnio słyszeli lub czytali o Polsce. Ankietowani (z jednym wyjątkiem) nie mieli nic do powiedzenia. A przypomnę, że było to w czasie, kiedy temat Polski pojawiał się w rosyjskich mediach dość często (rzekomo kluczową rolę odgrywają w wojnie polscy najemnicy albo wręcz regularne oddziały wojska).
Gdy pozwoliłem sobie na wyrażenie zdziwienia wynikami sondy, stawiając kilka hipotez – m.in. taką, że z powodu represji ludzie boją się mówić o jakimkolwiek temacie trącącym polityką – pewien mój moskiewski znajomy, człowiek wcale nie antypolski, stwierdził, że rozmówcy blogera mówili prawdę. Gdy pięć minut później przesłałem mu linki do ok. 10 artykułów i audycji z ostatniego miesiąca poświęconych wrednej Polsce, zamilkł. I dotąd milczy.
Ale bydlę!
Współczesna Polska istnieje w świadomości Rosjan nie tylko w kontekście politycznym. Ostatnio rekordy popularności biją wśród nich memy z gatunku, przepraszam za wulgaryzm, „Bóbr, k…a”. Ich praźródło to autentyczne polskie nagranie, którego twórca, jakiś młody człowiek, w czasie rzeczywistym daje wyraz swojemu zachwytowi, że oto właśnie po raz pierwszy w życiu widzi bobra („Bóbr, k…a! Ja pi...olę! Ale bydlę! Bober, nie spie...alaj, mordo!”, kończąc pełnym rozczarowania: „O… Utonął…”).
Choć scenka rzeczywiście komiczna, to jej popularność w Rosji przekroczyła wszelkie rozmiary; nagranie obrosło setkami filmików i memów. Gdy w centrum Kaliningradu na rzece Pregole pojawił się nieoczekiwanie bóbr, przypadkowi przechodnie zaimprowizowali happening, wykrzykując – po polsku – powyższe frazy.
Współczesna Polska istnieje w świadomości Rosjan nie tylko w kontekście politycznym. Ostatnio rekordy popularności biją wśród nich memy o bobrze
W Rosji w ostatnich latach sporym wzięciem cieszą się śmieszne okładki na paszporty. Bestsellerem stała się taka z wizerunkiem bobra i podpisem „Bóbr, k…a”. A także inny podarunkowy gadżet – wzorowany na polskiej „Karcie stałego pobytu” czy dowodzie osobistym plastikowy pseudodokument, w którym poszczególne rubryki są wypełnione tymi właśnie cytatami z „Bobra”. Wspomniany wyżej Miedwiediew użył ich też w którymś z poświęconych naszemu krajowi potoków obelg.
Ale specyficzna popularność Polski nie ogranicza się do memów z bobrem.
Ten złodziej Anders
Trzy tygodnie temu telewizja RT wrzuciła do sieci długi (przeszło dwuipółgodzinny) film dokumentalny „Rosja i Polska – tysiącletni pojedynek”. Z tego kuriozalnego dziełka (nazwisko autora scenariusza nieznane) dowiedzieć się można np., że:
– gdy Polska przyjmowała chrzest w obrządku zachodnim, Watykan był ówczesnym odpowiednikiem dzisiejszych globalistów;
– katolicyzm narzucał wiarę siłą, a prawosławie – bynajmniej;
– Polacy w średniowieczu wymuszali nienawiść do Moskwy – i takie są korzenie „banderyzmu”;
– w XVI w. papież nazwał Moskwę osią zła;
– w XVIII w. Katarzyna II tylko dlatego zgodziła się na rozbiory Polski, bo Prusy i Austria zagroziły jej wojną w razie odmowy;
– w czasie powstania styczniowego Kościół katolicki wzywał do zabijania prawosławnych, chłopi (w tym polscy) byli masowo mordowani przez zbuntowaną szlachtę, ale rozpoczęli „wojnę ludową” przeciw tejże szlachcie, a karę śmierci dla Traugutta przyjęli jako sprawiedliwą;
– w czasie I wojny światowej w Galicji legiony Piłsudskiego eksterminowały Ukraińców, co zostało wielokrotnie udowodnione;
– Piłsudski i Beck byli „oddanymi wielbicielami Hitlera”; ten drugi był nadto tak zażartym antysemitą, że proponował Fuehrerowi eksterminację Żydów; zresztą w latach 30. Polska weszła z Niemcami w bliski sojusz, a na ZSRR nie uderzyła z Rzeszą tylko dlatego, że chciała zatrzymać sobie wszystkie zdobycze terytorialne;
– Katyń to zbrodnia Niemców (przy czym oficjalnie Federacja Rosyjska nadal uznaje sprawstwo radzieckie, w 2010 r. mówił o tym sam Putin, o czym film się nie zająkuje);
– Stalin zgodził się na wyjście armii Andersa z ZSRR, bo wiedział, że Anders kradnie pieniądze przeznaczone na wojsko, kupując sobie za nie dolary i złoto;
– emisariusze rządu emigracyjnego kontaktowali się z Niemcami;
– Armia Krajowa miała rozkaz wymordować, ile się da, cywilnej ludności ukraińskiej na Kresach (o UPA i rzezi wołyńskiej nie pada ani jedno słowo);
– rząd w Warszawie już nie ukrywa, że zamierza odebrać zachodnią część Ukrainy (to zdanie pada dwukrotnie), do dziś w Ukrainie poległo co najmniej 10 tys. walczących przeciwko Rosji Polaków;
– pointa cyklu brzmi: „Hitler, Mussolini, Piłsudski, Zełenski, Biden – za takich narody zawsze płacą do końca”.
Poświęcam tyle uwagi tej produkcji nie ze względu na kuriozalność jej tez – podobne można znaleźć w niezliczonych produkcjach od kilku lat zalewających rosyjską przestrzeń medialną. To często produkcje kosztowne, choć nie jest jasne, za czyje pieniądze powstają. „Tysiącletni pojedynek” jest jednak na tym tle czymś jakościowo nowym: został wyprodukowany przez państwową telewizję RT, a więc zawarte w nim tezy zyskały, przynajmniej w pewnym zakresie, status oficjalnych.
Dobra Brylska i zły Deląg
Tym, którzy dalej uważają, że Rosjanie nic o Polsce dziś nie słyszą i nie myślą, przypomniałbym jeszcze o odpalonym w tym roku serialu „Warszawa 2021”. Ta zrealizowana z rozmachem produkcja nie jest wybitna, ale daje się oglądać (co nie jest regułą, np. wcześniejszy o parę miesięcy serial „NRD”, opowiadający o dobrym KGB i złym Gorbaczowie, jest niestrawny). Mamy oto do czynienia z czymś w rodzaju historii alternatywnej. W 2021 r. w Polsce dochodzi do skandalu określanego jako „Russiangate”: w Warszawie, w toalecie restauracji Bristol, zostaje zamordowany znany polski dziennikarz. Zabójcy (oczywiście paskudni Amerykanie) tworzą pozory, jakoby sprawcą był rosyjski dyplomata Pawłow, a w rzeczywistości oficer wywiadu. Choć wiemy, że w takim filmie Rosjanin musi się okazać uosobieniem szlachetnej niewinności, mordercy działają tak zręcznie, a Pawłow zachowuje się tak dziwnie, iż długo zadajemy sobie pytanie: A może jednak to Pawłow zabił?
Jednocześnie do internetu ktoś wrzuca z konta zamordowanego dziennikarza sfałszowane nagranie rozmowy, w której rosyjski ambasador wzywa dobrego Polaka, kandydata na prezydenta Dąbrowskiego, by nawiązał kontakty z popieranymi przez Moskwę śląskimi separatystami, doprowadził do eskalacji napięć i w ten sposób skompromitował rząd.
Rosyjski ambasador zaprzecza prawdziwości nagrania, ale w zetknięciu z taką podłością dostaje zawału (pada też sugestia, że go podtruli w polskim MSZ) i trzeba go odtransportować do Moskwy. W Warszawie na jego miejsce w charakterze chargé d’affairs przybywa Wasiliew – zabójczo przystojny dyplomata do zadań specjalnych, doświadczony w rozwiązywaniu kryzysów niekonwencjonalnymi metodami. Dyplomata trochę współpracuje, a trochę się przepycha z Siergiejem – nielegałem z wywiadu, superagentem, z którym znają się od dawna, trochę lubią, a trochę czubią. Ta hassliebe uzasadniona jest rywalizacją rosyjskich służb i dyplomacji.
W Warszawie działa też nielegał amerykański, zalegendowany jako właściciel piekarni zbrodniczy Rassen. Ogólnie chodzi o to, że Amerykanie rękami swoimi i uzależnionych od siebie cynicznych, skorumpowanych Polaków (m.in. odchodzącego prezydenta Zbarażski, który początkowo nie chce uczestniczyć w prowokacji, ale zostaje przekupiony obietnicą fuchy dygnitarza w ONZ) chcą Rosję skompromitować, wyrzucić z organizacji międzynarodowych i uczynić pariasem. To element przygotowania do olbrzymiej, ale niedookreślonej operacji wojskowej. Przeciwdziałają temu – oprócz samych Rosjan – również dobrzy Polacy; poza wymienionym już kandydatem na prezydenta Dąbrowskim są to minister spraw wewnętrznych Brylska oraz prowadząca śledztwo w sprawie zabójstwa dziennikarza policjantka Agata. Jest jeszcze ważna funkcjonariuszka wojskowego kontrwywiadu Grażyna, niegdyś kochanka nielegała Siergieja i matka jego nieślubnego syna, której niespodziewanej ingerencji siły dobra zawdzięczają ostateczne zwycięstwo.
Na podstawie filmu nie sposób ustalić, jaki obóz polityczny rządzi Polską w alternatywnym roku 2021, ale ewidentnie są w nim i źli, i dobrzy Polacy – zarówno karierowicze na liście płac CIA, jak i rozsądni patrioci, którzy nie chcą wysługiwać się Ameryce. A tak poza tym w serialowej Polsce kandydaci na prezydenta biją się fizycznie w czasie debaty w studiu telewizyjnym, krzycząc: „K...a!”.
Co zaskakujące w świetle propagandy kremlowskiej, pozycjonującej Rosję jako ostoję konserwatyzmu, która podobno walczy z Zachodem o ocalenie tradycyjnych wartości, wydźwięk serialu w sensie ideologicznym jest wyraźnie progresywny i feministyczny. Dobrzy Polacy są za aborcją, źli – przeciw. Bez przerwy podnosi się temat praw kobiet i przemocowych mężczyzn; dobry kandydat na prezydenta ma szefową sztabu kobietę, zły – mężczyznę. Złych polityków złości to, że ministrem spraw wewnętrznych jest kobieta, protestują przeciw tej potworności, zaś ona sama deklamuje, jak to musi się przebijać przez patriarchalną przemoc, by udowodnić, iż może być dobrym ministrem. Jedyne serialowe kobiety pełniące ważne funkcje państwowe są kompetentne, mądre i zaangażowane po stronie dobra – tak jak rozumieją je twórcy produkcji. Również mądra, kompetentna i zaangażowana po stronie dobra jest szefowa sztabu dobrego kandydata na prezydenta (choć pod koniec okazuje się, że została zwerbowana przez CIA, ale chce się z tego wycofać). Z kolei ambasador Wasiliew powołuje się – aprobatywnie, jako na autorytet – na Gretę Thunberg.
Skąd rozdźwięk między wymową serialu a oficjalną narracją jego sponsorów? Zwolennikom teorii spiskowych narzuci się hipoteza, że chodzi tu o próbę rozłożenia wroga od wewnątrz, zgodnie z teoriami Sun Zi. Ale ponieważ serial jest nakierowany na rynek rosyjski, a nie polski czy zachodni, to wypada z braku lepszej interpretacji uznać, że takie są po prostu poglądy jego twórców, którzy mogą – aluzyjnie – dać im wyraz tylko przy okazji tematyki dla Rosjan egzotycznej.
Bezchmurne niebo nad Śląskiem
Siły dobra, czyli Rosjanie i dobrzy Polacy, wygrywają. Chargé d’affaires Wasiliew, który w międzyczasie został megapopularnym w Polsce wideoblogerem, skutecznie broniącym przed wyburzeniem radzieckie pomniki, a Mierzeję Wiślaną (za pomocą argumentacji ekologicznej) przed przekopaniem, rozkochuje w sobie dwie młode kobiety: atrakcyjną attaché prasową ambasady i polską śledczą Agatę (córkę peerelowskiego dyplomaty, która w czasie wizyty w gabinecie rosyjskiego ambasadora zauważa z uśmiechem, że nie jest w tym miejscu pierwszy raz w życiu).
Twardy nielegał Siergiej zdobywa od polskiego kryminalisty (podobnego do Pawłowa i wykorzystywanego przez Amerykanów do dokonywania zbrodni na jego konto) nieodparte dowody na to, że cała afera jest dziełem służb USA oraz ich polskich popleczników. Kryminalista zostaje poprzez bicie i podtapianie zmuszony do współpracy. Wasiliew demonstruje lekkie zdegustowanie, jest w końcu dyplomatą. No ale sprawa jest ważniejsza niż inteligencka nadwrażliwość.
Jankesi próbują rzutem na taśmę odwrócić bieg zdarzeń. Porywają żyjącą w Miami córkę Wasiliewa wraz z jej matką. Ojcu stawiają ultimatum: w zamian za ocalenie dziecka ma w polskiej telewizji zażądać zgody na wprowadzenie rosyjskiego kontyngentu wojskowego na Śląsk. Wasiliew zdaje się gotów to uczynić, ale w ostatniej chwili dochodzi do niego informacja, że rosyjski wywiad uwolnił dziewczynkę. Wiadomość ta zostaje mu przekazana w trakcie konferencji prasowej umówionym hasłem, które brzmi (fani historii najnowszej docenią): „Nad całym Śląskiem niebo jest bezchmurne”.
Prowokacja zostaje zdemaskowana, a dobry kandydat Dąbrowski, wyzwolony od amerykańskiej inwigilacji (w osobie jego kochanki), jest już (chyba) skazany na sukces. Dobrze kończy się też inny wątek – polski zdrajca, oficer służb specjalnych Lewandowski, który zwrócił się do Rosjan z propozycją sprzedania im swojego przebogatego archiwum za oszałamiającą sumę i został (na terenie Rosji) porwany przez Amerykanów, wydostaje się na wolność i przekazuje Moskwie swoje materiały, m.in. kompromitujące generała Dąbrowskiego, co pozwala skutecznie go zwerbować.
Wydaje się, że nic już nie zakłóci przywróconej przyjaźni rosyjsko-polskiej, tylko że rzecz dzieje się w 2021 r., aluzyjnie mówi się o nadciągającej wojnie w Ukrainie. No i parę wątków sprawnie pozostawiono otwartych. Można więc sądzić, że będzie drugi sezon.
Polacy lubią „Mein Kampf”
Niejako dalszy ciąg historii wymyślonej przez twórców „Warszawy 2021” przedstawia w swojej publicystyce jeden z federalnych telekanałów RenTV. Oto zachodnia Ukraina staje się kolonią Warszawy. Nasze konsulaty prowadzą tam sondaże, czy ludność chce ustanowienia polskiego protektoratu. Polacy masowo kupują nieruchomości we Lwowie, zajmują kluczowe stanowiska i przenoszą swoje biznesy do Ukrainy. W tamtejszych szkołach zaczyna się powszechna nauka języka polskiego. W Warszawie do władzy prą neonaziści. Są potężni, a „Mein Kampf” sprzedaje się na pniu. Jak wyjaśnia politolog z Moskwy Andriej Bunicz, „Polacy czytają to masowo, im się to podoba”. Mówiących po rosyjsku nagminnie bije się na ulicach.
Polscy najemnicy odgrywają w Ukrainie rolę oddziałów zaporowych – pilnują, żeby tamtejsi żołnierze nie uciekali z frontu. Rząd w Warszawie chce inkorporować sąsiada, dlatego szykuje nową wojnę z Rosją. Zapobiegliwie buduje się u nas nowe wojskowe cmentarze – według wzorów amerykańskich, każdy na 10 tys. grobów. I w tej, i w dziesiątkach innych, również bardziej intelektualnych produkcji obsesyjnie powtarza się tezę, jakoby „ukrainizm” wymyślili Polacy.
Spieszę uspokoić Czytelników: jak najbardziej istniejemy w duchowym świecie Rosjan. Przy czym jest to obecność specyficzna. Przypomina przedwojenny dowcip o Żydzie, który czytał wyłącznie antysemickie gazety – i to te najbardziej skrajne – bo tylko one przedstawiały Żydów jako superpotężnych władców świata. Bohaterowi anegdoty poprawiało to samopoczucie i wizję własnej wspólnoty.
Analogicznie – żaden Polak, który na co dzień nie śledzi rosyjskiej propagandy, nawet się nie domyśla, jak potężna jest jego ojczyzna... ©Ⓟ