Język ewoluuje coraz szybciej. Zaklinanie rzeczywistości – jak próbuje to robić Akademia Francuska – tego nie zmieni.

Trzy dekady w historii języka to mgnienie, w życiu słownika – o wiele, wiele więcej, zwłaszcza w naszych czasach. A tyle z okładem minęło od publikacji pierwszego tomu najnowszej edycji „Słownika Akademii Francuskiej” do pojawienia się tomu ostatniego w listopadzie.

Dziewiąta edycja (poprzednia ukazała się w 1935 r.) „zawiera 53 tys. słów, w tym ok. 21 tys. nowych w porównaniu z poprzednim wydaniem. Stanowi kapitalny etap w historii Akademii, z jednej strony dlatego, że opiera się na zasadach współczesnej leksykografii, z drugiej zaś, ponieważ jest bezprecedensowo rozpowszechniana poprzez udostępnienie jak największej liczbie osób za pośrednictwem portalu cyfrowego” – chwalą się akademicy.

Członkowie instytucji, która została powołana przez słynnego kardynała Richelieu, by ujednolicić język królestwa, i przetrwała wszelkie zawirowania – rewolucje, dwie wojny światowe i obyczajowy przewrót z 1968 r. – stanęli teraz przed wyzwaniami i krytyką ze strony przedstawicieli nowej ery: cyfrowej.

Tradycja najważniejsza

„Publikacja tomu IV, który zawiera terminy od litery «R» do wykrzyknika «Zzz!», oznacza zakończenie 9. wydania. Świadczy to o trwałości projektu powierzonego Akademii Francuskiej przez kardynała Richelieu w XVII w., oraz że instytucja ta jest w stanie sprostać powierzonym jej obowiązkom” – czytamy w komunikacie prasowym Akademii.

„Nieśmiertelni” – bo tak zwykło się nazywać jej członków, i to nie tylko w co bardziej solennych wypowiedziach – lubią się powoływać na czterowiekową tradycję czy celebrować dość archaiczne zwyczaje – jak uroczystości przyjmowania w poczet Akademii z wręczaniem specjalnie wykonanej dla każdego członka szpady. Nieśmiertelni, bo na pieczęci, którą w 1635 r. wręczył im kardynał, widniała dewiza „Dla Nieśmiertelności”.

Czterdziestu członków ma się spotykać co tydzień, w czwartkowe popołudnia, w siedzibie na Nabrzeżu Conti w Paryżu. Zawsze przy drzwiach zamkniętych. Wyjątek: mogą się zgodzić na wizytę zagranicznych szefów państw. To relikt czasów, gdy francuski był półoficjalnym językiem europejskich dworów i akademicy widzieli korzyści z przyjmowania koronowanych głów. Ostatnim przyjętym na takiej audiencji był niemiecki prezydent Joachim Gauck, który odwiedził siedzibę Akademii w 2017 r. Podobno miał być zachwycony tym, że w słowniku znalazło się naonczas 25 słów pochodzenia niemieckiego. Jak edelweiss (szarotka) czy bunker (bunkier).

Wśród „nowych” słów znajdziemy np. yuppie, którego po raz ostatni na określenie młodego, dynamicznego pracownika korporacji użyto zapewne w latach 90. XX w.

Akademików może być najwyżej 40 i – poza powojennym epizodem czyszczenia zgromadzenia Nieśmiertelnych z antysemitów i zdrajców – dołączyć do tej instytucji można tylko wtedy, gdy któryś z jej członków umrze. Ciekawe, że nawet skazani za zdradę sojusznicy III Rzeszy marszałek Philippe Pétain i jego wierny zwolennik Charles Maurras zostali zastąpieni dopiero po śmierci, co uważano za dowód sympatii części Nieśmiertelnych. Nowi członkowie – jak chce tradycja – wygłosili zresztą mowy pochwalne na cześć swoich poprzedników. Cóż, w Akademii Francuskiej tradycja jest najważniejsza. Wygrywa zazwyczaj zarówno z bieżącą polityką, jak i ze zdrowym rozsądkiem (choć od czasów de Gaulle’a po dziś dzień złośliwi wypominają Akademii, że nie jest aż taka niezależna, jak twierdzi – owszem, sama nominuje swoich członków, ale wymaga to akceptacji prezydenta, który jest jej protektorem – znowu jak twierdzą złośliwi, przed zakusami Trybunału Obrachunkowego).

Społeczeństwo jest do tradycji nastawione mniej entuzjastycznie niż akademicy. Francuzi mówią o miłośnikach przebieranek: oficjalny strój to czarny frak bogato wyszywany w złoto-zielone liście i owoce oliwki, jego przygotowanie wymaga ponoć 600 godz. pracy; do tego peleryna i kapelusz; koszt stroju to 35 tys. euro – do zapłacenia przez samego akademika, całość uzupełnia szpada, którą powinni nowo wybranemu zafundować jego przyjaciele. Dużo się mówi o kosztach działania, ale szczegółów brak, bo w 90 proc. są finansowane przez fundację, a dotacje z budżetu państwa na „utrzymanie dziedzictwa” (zabytkowych budynków) mają niejasną strukturę, bo przechodzą przez większą organizację – Institut de France. Warto dodać, że bycie akademikiem to prestiż, ale nieszczególnie dochodowy (diety wynoszą ok. 4 tys. euro rocznie). Zamiłowanie do parady, tajemnice, brak kontroli – wytykają krytycy. Misja, autorytet, poświęcenie dla wspólnego dobra, jakim jest język – odpowiadają Nieśmiertelni.

Aktualne… lata temu

Weźmy dzieło, którego publikacja zajęła Akademii 32 lata. Tyle minęło, od kiedy ukazał się pierwszy tom 9. edycji jej wielkiego słownika (prace rozpoczęły się w 1986 r.). Jakie są szanse, że opracowywany od tylu dekad słownik będzie aktualny? Żadne. Wśród „nowych” słów w tym zestawie znajdziemy np. yuppie, którego po raz ostatni na określenie młodego, dynamicznego pracownika korporacji użyto zapewne w latach 90. XX w. Nie ma za to tiktokera, grossofobii czy upcyklingu. A jednak słownik ma być „zwierciadłem epoki, która trwa od 1950 r. do dziś, zwierciadłem rozwoju naukowego, technicznego, społecznego i kulturalnego”. Tak reklamuje go Akademia.

– Kiedy dołączyłem do Akademii dwa lata temu, trwały prace nad literą „z”. Pierwsze słowo, w dyskusji nad którym uczestniczyłem, to „zapping” – opowiada Antoine Compagnon, emerytowany profesor literaturoznawstwa Collège de France. – Zaproponowałem, żeby wpisać „zappage”, i propozycja została przyjęta. W słowniku figurują zatem obie formy. Dość nowocześnie, prawda? Czy – jakbyśmy powiedzieli w Akademii – aktualnie.

Profesor tłumaczy, że nad poszczególnymi hasłami najpierw pracują leksyko grafowie, potem nad każdym słowem odbywa się dyskusja akademików. – Nie zapominajmy, że do słowników sięga się dziś raczej na stronie internetowej. Można tam znaleźć wielką historię języka francuskiego. Naszą ambicją jest tworzenie słownika jednocześnie historycznego i do codziennego użytku. I na nasz portal wchodzi tysiąc osób dziennie. Tę bieżącą funkcję pełni zakładka „Jak mówić/Jak nie mówić” (Dire/Ne pas dire). To ona pozwala nam być jak najbliżej aktualności i wypowiadać się na temat bieżących problemów językowych – przekonuje Compagnon.

Przy okazji publikacji IV tomu posypały się gorzkie słowa. Dlaczego brak w nim np. „kobietobójstwa”, terminu, który można znaleźć w korpusie językowym od około dekady? Dlaczego nie uwzględniono homofobii? Nie odnotowano koronawirusa? Cóż, jak niby miałoby być, skoro tom z odnośną literą ukazał się, zanim słowo przeszło z języka specjalistycznego do ogólnego? Nieobecność usprawiedliwiona, ale też dobry powód, żeby darować sobie wydawanie przez 30 lat z okładem tłustych tomów, które są z góry skazane na nieaktualność.

To kpina z Francji

Ale są też (a raczej ich nie ma) słowa, które można było odnotować, ale Akademia się na to nie zdecydowała. Choćby typowe pożegnanie między bliskimi ludźmi, czyli „buziaki” (bisous), a nawet mail czy choćby e-mail (według akademików powinniśmy dostawać i wysyłać „courriers”, czyli przesyłki). Akademia w internetowym poradniku, jak mówić i pisać, odradza te słowa stanowczo. Pierwsze jako zbyt potoczne, drugie jest według niej zbędnym anglicyzmem.

Co do pierwszego typu „przestępstwa przeciw językowi”: sekretarz stały Akademii Maurice Druon (ktoś jeszcze pamięta tego autora powieści historycznych, np. dziś absolutnie nieznośnych „Królów przeklętych”?) wypowiadał się o języku potocznym następująco: „Nawet jeśli mówimy do Boga «ty», nie zwracamy się do niego żargonowo. (…) Jest oczywisty związek między językiem i świętością. Kto traci wyczucie tego pierwszego, straci też drugie” – pisał w 1999 r.

Wiele energii w zwalczanie wpływu języka Shakespeare’a na język Moliera włożyła natomiast zmarła w 2023 r. sekretarz stała Akademii Hélène Carrère d’Encausse, historyczka i była posłanka do Parlamentu Europejskiego, która wsławiła się stwierdzeniem, że „angielski jest językiem zubożałym, a francuski uniwersalnym”. W najnowszym tomie słownika znalazł się jednak np. wokizm. I tu niespodzianka: tym razem leksykografowie krytykują Akademię za zbytni pośpiech, bo słowo to nie zdążyło według nich we francuszczyźnie okrzepnąć.

No i wreszcie jest słowo „techniczka” (technicienne). Autorki, która ma nieszczęście zaczynać się od „a”, czy pisarki, nadal brak. A to i tak duża zmiana. Jeszcze w 1999 r. Maurice Druon grzmiał na łamach „Le Figaro” przeciwko feminatywom: „Dokąd dojdziemy, jeśli będziemy do woli zmieniać wszystkie epitety przypisane rodzajowi męskiemu na żeński? (…) To kpina z języka francuskiego, czyli z Francji”.

Akademia – nie tylko za Druona – systematycznie zajmowała stanowisko w sprawach, które poza język wykraczają. Kiedy w 1992 r. debatowano nad Europejską kartą języków regionalnych i mniejszościowych, ogłosiła: „Uznanie dialektów regionalnych za języki prowadzi nieuchronnie do rewindykacji autonomistycznych. To zaklęty krąg, który wiedzie do rozpadu”. I Francja (w której granicach znajdują się nie tylko np. Korsyka, część Kraju Basków, lecz także terytoria zamorskie) ma jeden język urzędowy.

Może dożyjecie

Dwóm ostatnim edycjom słownika (w latach 1835 i 1935) towarzyszyły reformy ortografii. Nie tym razem, choć od lat środowisko szkolne postuluje zmiany w tym zakresie. Współczesna młodzież – argumentują nauczyciele – nie rozumie, dlaczego występują dwie pisownie dźwięku „ef” (f i ph) oraz „i” (i oraz y). Nie dostrzega przecież – bo nie uczy się greki – różnicy pochodzenia. Regularnie powtarzają się też wnioski o (dla purystów niedopuszczalną) zmianę, której wagę zrozumie każdy, kto kiedykolwiek uczył się francuskiego. Otóż przynajmniej od 200 lat w imiesłowach przymiotnikowych biernych od czasowników z pierwszej grupy nie słychać już, czy są one rodzaju męskiego czy żeńskiego ani czy są w liczbie pojedynczej, czy w mnogiej (no, chyba że tuż za nimi wystąpi słowo rozpoczynające się od samogłoski; nikt nie twierdzi, że francuska wymowa jest prosta). Imiesłowy te są bardzo często używane, bo służą m.in. do tworzenia czasów przeszłych. Z rodzajem nie ma problemu w mowie, bo tego nie słychać. Z liczbą – bywa problem. Dzisiejsze dzieci podobno już nie rozumieją, dlaczego mają zapisywać coś, czego nie słyszą, choć moim zdaniem nie rozumiały nigdy, tylko się podporządkowywały. Tyle że te dzisiejsze protestują, kiedy dostają pały z dyktand. – Jak pisali pierwsi akademicy, „ortografia służy do odróżnienia ludzi obytych od ignorantów i prostych kobiet”. Dziś jest w sumie dość podobnie – uważa Julie Neveux, lingwistka z Sorbony. I przypomina słowa wielkiego leksykologa Alaina Reya: „Słownik nie powinien być konserwatorium, lecz obserwatorium języka”.

Cóż złego w hipernormatywności? Czy nie lepiej, gdy ktoś – a najlepiej zgromadzenie autorytetów – orzeka, czy słowo, wyrażenie, czy zwrot są (i powinny być) pełnoprawną częścią języka? Można by uniknąć pułapek, wystarczyłoby w przypadku wątpliwości sięgać do słownika… Niestety, nie całkiem. Jak pisze Anne-Marie Houdebine z Uniwersytetu Paris Descartes, „kreowanie jednego obrazu języka, takiego samego dla wszystkich, niebranie pod uwagę różnic wśród mówiących, rozmaitości kontekstów użycia, pozbawia użytkowników językowej kreatywności. Stąd też udokumentowane w badaniach w XX w. i XXI w. poczucie wielkiej niepewności wielu mówiących po francusku”.

Od niepewności, czy mówi się poprawnie we własnym języku, już tylko krok do oddalenia się od niego, zwłaszcza na piśmie. Według badań opublikowanych w kwietniu 2024 r. przez Narodową Agencję Walki z Analfabetyzmem Funkcjonalnym (ANLCI) 4 proc. Francuzów to wtórni analfabeci. 10,5 proc. nie ma podstawowych kompetencji (ma kłopoty z rozpoznawaniem słów i ze zrozumieniem prostych tekstów pisanych). Dodajmy tylko, że wbrew intuicji nie dotyczy to głównie osób młodych i migrantów, lecz także urodzonych we Francji 40-latków, po równo z regionów wiejskich i zurbanizowanych.

Akademia ma ambicję wyznaczania trendów poprawnościowych i bycia autorytetem. Żeby nim być, nie może jednak zamykać się co czwartek w swojej twierdzy, a co 100 lat wypuszczać w świat kolejną edycję przestarzałego już na starcie słownika, zaś na krytykę odpowiadać, że szybciej się nie da. Profesor Compagnon mówi, że prace nad 10. edycją już się zaczęły. Może ktoś z państwa dożyje publikacji? ©Ⓟ

Dzieci podobno nie rozumieją, dlaczego mają zapisywać coś, czego nie słyszą. Moim zdaniem nigdy nie rozumiały, tylko się podporządkowywały. Dzisiejsze protestują