Nie milkną echa zapowiedzi rewolucji płacowej, jaką chce przeprowadzić Izabela Leszczyna. Oprócz zmiany terminu i podstawy corocznych podwyżek minimalnego wynagrodzenia pracowników medycznych (ze średniego wynagrodzenia w gospodarce na wskaźnik wzrostu wynagrodzeń w budżetówce lub wskaźnik waloryzacji rent i emerytur), minister zdrowia chce ograniczyć zarobki lekarzy zatrudnionych na kontraktach.
Minister zdrowia chce przyciąć pensję lekarzy kontraktowców
Leszczyna chce w ten sposób zmniejszyć dziurę w budżecie NFZ i uspokoić dyrektorów szpitali, którzy narzekają, że wynagrodzenia stanowią lwią część ich wydatków. W niektórych placówkach – jak twierdzą – sięgają one 80 proc., a na leczenie pacjentów, utrzymanie szpitala oraz zapłatę za leki, jedzenie, media i utrzymanie czystości musi wystarczyć 20 proc. kwoty otrzymywanej od funduszu.
Choć lekarzy jest mniej niż pielęgniarek czy ratowników medycznych, to oni, według resortu, mają stanowić główny koszt. Zgodnie z marcowym raportem Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji (AOTMiT) z danych zebranych w 90 proc. szpitali w celu oszacowania skutków tegorocznych podwyżek minimalnego wynagrodzenia, pensje lekarzy kontraktowców są najwyższe, a mediana zarobków w ich grupie wynosi 24,6 tys. zł. Przy czym 431 lekarzy otrzymuje miesięcznie od 100 tys. do 300 tys. zł.
Jak jednak wynika z informacji NIL, lekarz, który wystawił najwyższą fakturę, przyjeżdża do szpitala nie tylko z własnymi aparatami do endoskopii, ale też z personelem – pielęgniarkami, którym musi zapłacić pensję.
Procent od zabiegów dla lekarza odjedzie do lamusa
Żeby ograniczyć wynagrodzenia kontraktowców, planuje więc znieść umowy cywilnoprawne określające zarobki jako procent od procedury leczniczej. Taką formę wynagrodzenia wybierają przede wszystkim zabiegowcy – neurochirurdzy, kardiochirurdzy, ortopedzi, urolodzy czy laryngolodzy.
Rzecznik Naczelnej Izby Lekarskiej Jakub Kosikowski ostrzega, że taki zabieg nie tylko nie rozwiąże problemów systemu ochrony zdrowia, ale wręcz je pogłębi. – Lekarze wynagradzani od danej procedury opłacają się szpitalowi, a tym samym systemowi, bardziej niż opłacani od godziny, bo są po prostu efektywniejsi. Ale też placówka płaci im tylko wtedy, gdy operują. Jeśli danego dnia nie ma pacjentów, taki lekarz nie zarabia – tłumaczy Kosikowski.
Ostrzega, że jeżeli ministerstwo zdecyduje się zabrać medykom procent od procedury, szpitale wezmą na siebie ryzyko, że straci kontrakt. – Poza tym procent się szpitalowi opłaca. Jeżeli płaci operatorowi 15 proc. od operacji. Jeśli taki lekarz zarabia 80 tys. miesięcznie, to szpital dostaje z NFZ za jego pracę kilka razy tyle, a nadwyżki przesuwa na oddziały i pacjentów, którzy się nie opłacają – dodaje.
Dodaje, że jeśli szpital zechce im obniżyć dotychczasowe zarobki, wielu specjalistów odejdzie do medycyny prywatnej. – Stracą przede wszystkim pacjenci, bo już i tak długie kolejki do zabiegów finansowanych przez NFZ jeszcze się wydłużą – podkreśla.
Procent od procedury wcale nie tak opłacalny dla lekarza?
I zauważa, że resort będzie musiał wymyślić nowy model finansowania stomatologii: – Poza ośrodkami akademickimi, w Polsce praktycznie nie ma dziś publicznych gabinetów dentystycznych. Garstka stomatologów, która przyjmuje na NFZ, pracuje na procent – tłumaczy Jakub Kosikowski.
Oburzeni są też sami kontraktowcy: – Przedstawia się nas jako krwiopijców, którzy wynoszą ze szpitala siatki pieniędzy. Tymczasem procent od procedury to ok. 12 proc., nieco więcej w przypadku dużych nazwisk. Od zabiegu wycenionego przez NFZ na 10 tys. zł mam 1,2 tys. zł, z czego niemal połowę pożerają podatki i ZUS. By nie wspomnieć o tym, że żeby operować w publicznej placówce, musiałem wstawić do niej swój sprzęt – mówi ortopeda kontraktowiec z zachodniej Polski.
– Po prostu przejdę do prywaty – deklaruje pracujący na kontrakcie neurochirurg. – Nie będę się szarpać z systemem i zarobię więcej. Tylko co z pacjentami? Nie każdego stać na prywatną operację kręgosłupa.
Zakaz konkurencji dla lekarzy zabiegowców?
Wśród ministerialnych pomysłów ograniczających zarobki lekarzy jest też uzależnienie pracy w innej placówce od zgody pierwotnego pracodawcy. – Tyle że to funkcjonuje już dziś, wyłącznie na papierze, i przypuszczam, że nowe zalecenie też niczego nie zmieni. Chyba że nakaże wpisywać w umowy B2B zakaz konkurencji. Ale wtedy lekarze przejdą do sektora prywatnego – uważa ortopeda.
Minister Leszczyna chce również, by minimalny wymiar czasowy kontraktu stanowił ekwiwalent połowy etatu. Ma to ograniczyć medycynę „obwoźną”, gdzie lekarz pracuje w pięciu miejscach i nie ma szansy prowadzić pacjenta od przyjęcia do wypisania ze szpitala.
Medycy krytykują i ten pomysł: – Jeśli tak, to minister powinna jednocześnie zwiększyć każdemu szpitalowi kontrakty z NFZ na zabiegi, bo jeździmy od szpitala do szpitala nie dlatego, że lubimy, tylko że chcemy operować. A w wielu miejscach kontrakt jest tak mały, że muszą ograniczać zabiegi – kwituje kontraktowiec ortopeda. ©℗