Ludzie wierzący w życie pozagrobowe mówią o „zaświatach” czy też „tamtym świecie”. Pojęcia te podkreślają zasadniczą różnicę pomiędzy światami żywych i umarłych – z bezpiecznym dystansem między nimi. Rzymianie myśleli podobnie i inaczej zarazem. W ich rozumieniu w skład rodziny (łac. familia) wchodzili bowiem nie tylko członkowie rodu, klienci, niewolnicy, majątek, lecz także duchy przodków. Te ostatnie w życie domu angażowały się rzadko, choć żywi lubili widzieć w nich sojuszników. Wyobrażali sobie, że chronią one ognisko domowe, a w razie potrzeby przestrzegają i napominają (zwłaszcza we śnie). Duchy – o czym żywi oczywiście wiedzieli – odgrywały jednak w życiu rodziny jeszcze jedną rolę: surowo recenzowały wszystkie patologiczne zjawiska, które przed żywymi udawało się ukryć w czterech ścianach.

Ilustracja najprostsza i zarazem najbanalniejsza z możliwych: kiedy kobieta wydawała na świat dziecko innego niż mąż mężczyzny, oszukać można było wszystkich, ale nie duchy. Kiedy członkowie rodziny wyrządzali sobie nawzajem jakieś zło, zmarli pierwsi wiedzieli, kto jest sprawcą, a kto ofiarą. Cienie przodków wymierzały sprawiedliwość, zsyłając na winowajcę bezsenność, wyrzuty sumienia, a niekiedy nawet obłęd. Karały też wspólników i popleczników. Ponieważ przodkowie nie stawali się przez śmierć obiektywnymi sędziami poczynań żyjących, ich odpłata wcale nie musiała być (i zwykle nie była) adekwatna do rangi wykroczenia. Co ciekawe, różnorakie złe czyny, których członkowie rodu dopuszczali się wobec obcych, zmarłych nie interesowały. Duchy troszczyły się wyłącznie o dobrostan swój i własnej familii.

Koegzystencja

W antycznym Rzymie powinności żywych wobec zmarłych przypominają cykl zobowiązań o charakterze jednostronnym (łac. obligatio simplex). Żywi mieli obowiązek spełniać określone świadczenia, a zmarli je przyjmowali. Pierwszym i podstawowym obowiązkiem tych, którzy pozostali przy życiu, było zapewnienie pochówku tym, którzy odeszli. Co ciekawe, Rzymianie – tak bardzo przywiązani do idei braku równości wobec prawa – nie czynili na tym polu wyjątków. „Jednaka ziemia dzieciom się otwiera – tak ubogiego, jak króla” – pisał poeta Horacy. Chowano przeto nawet niewolników, a w dzielnicy Velabrum kolegium kapłańskie składało regularnie ofiary ich cieniom. Duchy zmarłego niewolnika i wolnego obywatela dysponowały tymi samymi mocami. W Rzymie dla niewolnych śmierć była więc nobilitacją.

Dobrze sytuowane familie chowały „swoich” w rodowych grobowcach. Pogrzeb oraz złożenie ofiar przenosiły nieboszczyka do świata umarłych. Nie był to rajski ogród, bynajmniej. Raczej szara i smutna przestrzeń, w której dusze mogły zapomnieć o zmartwieniach, trudach i nieszczęściach doznawanych za życia. Ich nieprzebrany tłum przypominał pacjentów szpitala psychiatrycznego, którym podano silne leki w wyjątkowo chmurny dzień. Modlitwy i dary ofiarowywane cyklicznie przez żywych pozwalały zmarłym w nieskończoność wieść tę quasi-narkotyczną egzystencję. Ze stanu odrętwienia wybudzały je wyłącznie niepokojące sygnały dochodzące z ich rodzinnych domów. Nie była to miła pobudka.

Odmowa pochówku uchodziła za największe zło, jakie można było wyrządzić duszy zmarłego. Kto nie został pogrzebany, nie mógł przekroczyć niewidzialnej granicy pomiędzy światami. Stawał się „żywym trupem”, po czym jako upiór doświadczał niewyobrażalnych cierpień. Był przeto niebezpieczny i uciążliwy również dla żywych.

Dlatego grobu odmawiano zmarłym w sytuacjach absolutnie wyjątkowych. Nie chowało się np. morderców własnych krewnych. Zamiast tego zaszywano ich w worku z czterema zwierzętami (psem, kogutem, żmiją i małpą), po czym topiono w rzece lub morzu. Co do zasady jednak nawet ciała straconych kryminalistów wydawano bliskim. Zasada ta dotyczyła również przestępców politycznych, o czym najdobitniej świadczy casus Jezusa z Nazaretu.

Dwa domy

Niekiedy z powodów niezależnych zaniechano pogrzebu bądź nie dopełniono wszystkich rytuałów. Wtedy duchy zmarłych przemieniały się w złośliwe demony zwane przez Rzymian larwami lub lemurami. Uprzykrzały one życie na różne sposoby jak we współczesnych filmach grozy: hałasowały, rozbijały przedmioty, pojawiały się znienacka itd. Grasowały zwłaszcza w miejscach, które znały i w których czuły się dobrze za życia. Swetoniusz pisze, że ciało mordercy i zwyrodnialca Kaliguli „opalono na byle jakim stosie i przykryto cienką warstwą darni”. Początkowo nie zamierzano robić nawet tego, ale „dozorcy ogrodów ciągle byli niepokojeni przez mary, a w tym domu, gdzie umarł, nie minęła jedna noc bez jakiejś strasznej zjawy”. Odprawienie rytuału przyniosło pewien efekt. Dom przestał być nawiedzany, ale... niedługo potem spłonął w tajemniczych okolicznościach.

Pliniusz Młodszy opisał dziwne zjawiska, do których dochodziło w pięknej willi w Atenach. Nieruchomość stanowiła własność miasta i była przeznaczona na wynajem. Otóż „pośród nocnej ciszy dał się słyszeć odgłos żelaza, a kiedy przysłuchać się dokładniej, rozlegał się dźwięk łańcuchów ciągnionych po podłodze – na początku w oddali, potem całkiem blisko. Następnie pojawiała się zjawa wychudzonego i niechlujnego starca z długą zmierzwioną brodą, który nogi miał skute kajdanami, a w ręku dzierżył łańcuch, którym potrząsał”. Dla wielu najemców spotkanie z duchem nie kończyło się dobrze. Bezsenne noce oraz nieustający stres potrafiły doprowadzić do kompletnego rozstrojenia nerwowego, a niektórych nawet do śmierci.

Dom długo stał opuszczony, po czym zgłosił się filozof Atenodor. On jako jedyny nie przestraszył się ducha. Pierwszej nocy po przeprowadzce nowy lokator przyjrzał się zjawie dokładnie i zrozumiał, że zjawa przybysz z zaświatów nie chce go straszyć. Raczej potrzebuje pomocy. Upiór ewidentnie dawał mu znaki, by podążyć za nim. Kiedy znaleźli się na dziedzińcu, mara rozpłynęła się w powietrzu. Nazajutrz mężczyzna wyjednał u władz miasta pozwolenie na rozkopanie dziedzińca. Płytko pod powierzchnią ziemi odnaleziono szczątki skutego kajdanami człowieka. Nieszczęśnikowi wyprawiono pogrzeb na koszt publiczny, co sprawiło, że nocne wizyty ustały.

Problem prawny

Czy obecność ducha w lokalu przeznaczonym na wynajem można uznać za ukrytą wadę rzeczy, której ujawnienie rzutuje na ważność zawartej umowy? Dla Rzymian bez wątpienia tak. W justyniańskich digestach uwieczniono następujące rozważania jurysty Alfenusa: „Czy lokator jest zobowiązany do uiszczenia czynszu, jeżeli opuścił mieszkanie ze strachu, czy też nie?”. Odpowiedź nieco odbiega od tego, co usłyszelibyśmy dziś w kancelarii radcy prawnego. Otóż „jeżeli zaistniała przyczyna do strachu o własne bezpieczeństwo, to nawet jeżeli zagrożenie nie było realne, czynsz się nie należy. Gdyby jednak nie było żadnej poważnej przyczyny do lęku, ma zapłacić” – uważał Alfenus.

Jak to rozumieć? Profesor prawa rzymskiego Antonio Guarino podkreśla, że starożytni przyjęli właściwy sposób rozwiązania problemu mieszkania nawiedzanego przez duchy. „Nie liczy się realność zagrożenia, liczy się realność strachu przed nim” – wyjaśnia. Dlatego sędzia nie powinien ustalać, czy duchy są w domu, czy też ich nie ma, ale ograniczyć się do ustalenia, czy strach lokatorów ma realne podstawy. Żaden antyczny sędzia nie zlekceważyłby tego, że w lokalu dopuszczono się morderstwa lub też ukryto zwłoki bez należytego pochówku.

Strach przed zmarłymi, a zwłaszcza przed tym, co w chwili irytacji mogą uczynić żywym, towarzyszył starożytnym na co dzień. Bano się zwłaszcza duchów osób zmarłych „złą śmiercią”, to znaczy przedwcześnie. Panikę wzbudzały wieści o duchach dzieci, kobiet zmarłych w połogu oraz ofiar morderstwa. Wszyscy wiedzieli, jak skończył życie niesławnej pamięci Brutus. Noc przed bitwą, w której nędznie zginął, objawiła mu się zjawa Cezara, przepowiadając klęskę i haniebną śmierć. Rozsiane po całym imperium nagrobki, na których pojawiają się frazy „zabitemu przez bandytów” bądź „uprowadzonemu przez bandytów” poza upamiętnieniem miały też przestrzegać żywych, by nie zapuszczali się w te rejony wieczorem bez potrzeby.

Aż do XVIII w. juryści mieli odwagę odnosić się wprost do przypadków wykraczających poza granice poznawcze ludzkiego doświadczenia. O skutkach (w tym skutkach prawnych) pojawiania się duchów w przestrzeni ludzkiej pisali m.in. św. Augustyn oraz Dionizy Gothofredus. Christian Thomasius, którego potomność zasłużenie nazwała prekursorem idei oświeceniowych w Niemczech, swoją rozprawę doktorską zatytułował: „O niewykonaniu kontraktu najmu z powodu strachu przed duchami”. Obronił ją w roku 1711.

Zjawiska związane z pojawianiem się duchów uznano w wieku XIX za „paranormalne”. Ta spopularyzowana później nazwa sugeruje, że „normalny” jest stan, kiedy duchów nie ma. Dzisiejsze prawo o nich milczy. Jednak jeszcze w XX w. nie wszyscy uwierzyli w perswazyjną wszechmoc rozumu. W 1927 r. włoski sędzia Settimo Riccardi ogłosił wyrok, w którym uznał obecność duchów za wadę ukrytą mieszkania będącego przedmiotem najmu. Najemca, pan Tommasini, przedstawił liczne dowody na to, że w domu wynajmowanym od pani Cutinelli rozrabiają zjawy, przez co zamieszkiwanie w nim naraziło jego oraz jego bliskich na wiele uciążliwości. Po 1945 r. mieszkańcy miejscowości sąsiadujących z byłym obozem koncentracyjnym w Mauthausen również skarżyli się na zjawiska, których nie potrafili wyjaśnić w sposób racjonalny. W roku 1960 (sic!) profesor prawa rzymskiego Enzo Nardi ogłosił monografię „Domy nawiedzane przez duchy a prawo rzymskie i współczesne”. Liczące blisko 300 stron dzieło – wydane w racjonalnym i nowoczesnym Mediolanie – spotkało się ze świetnym przyjęciem. ©Ⓟ