Nierzadko mamy do czynienia z chęcią wyeliminowania konkurencji. Albo chodzi o uwłaszczanie się na cudzym majątku. Bywa i tak, jak ostatnio, gdy ku przyspieszonej dezindustrializacji prze się w imię przekonania o konieczności ratowania klimatu. Okoliczności uruchomienia procesów odprzemysłowienia bywają najróżniejsze. Ale konsekwencje są zazwyczaj podobne – zwykle negatywne. O tym właśnie przypomina świeżutka praca Björna Breya (Norweska Szkoła Ekonomiczna NHH) i Valerii Ruedy (Uniwersytet w Nottingham).

O tym, że dezindustrializacja i dekarbonizacja gospodarki Wielkiej Brytanii w drugiej połowie XX w. były wyjątkowo niszczące, napisano już w przeszłości wiele. Mieliśmy tu do czynienia z sytuacją, gdy w górnictwie na Wyspach pracowało u progu lat 50. ok. 700 tys. ludzi. Dekadę później tylko połowa. Zaś lata 80. i 90. zaorały brytyjskie górnictwo właściwie do zera. Towarzyszące temu procesy społeczne zwykło się nazywać eufemistycznie transformacją. Dowodzono, że ludność zatrudniona w branży górniczej i okołogórniczej została po prostu przesunięta do prac czystszych, bezpieczniejszych oraz lepiej płatnych. Cały proces zaś zakończył się oczywistym sukcesem. Może nie od razu i nie dla wszystkich oczywistym, ale jednak sukcesem. Czyżby?

Praca Breya i Ruedy pokazuje, że tak nie było. Ekonomiści dowodzą, że skutki tak gwałtownej i forsownej dezindustrializacji utrzymują się w brytyjskim społeczeństwie do dziś. Dzieje się tak dlatego, że są one dziedziczone. Przechodzą z rodziców na dzieci, a z dzieci na wnuki. To dziedziczenie odbywa się pod wieloma postaciami. Mamy oczywiście biedę i niższy status społeczny. Ale to także gorsze zdrowie: niższy wzrost, większa podatność na ekstremalną wagę ciała i na choroby (cukrzycę, raka czy problemy z kręgosłupem). To wszystko widać w statystykach. Aż do dziś kolejne pokolenia ofiar dezindustrializacji stoją na słabszej pozycji startowej w wyścigu o dobre życie niż ich rówieśnicy o innym pochodzeniu. A skoro mamy inny start, to nie dziwmy się, że odmienne są także dalsze wyniki oraz osiągnięcia. To też widać w danych. Dostrzec można różnice w wynikach edukacyjnych, zakumulowanym bogactwie, długości życia itd.

Ale to nie koniec. Brey i Rueda uważają, że nawet uniwersalny sposób na poradzenie sobie z przekleństwem „złego pochodzenia”, czyli migracja, jest... przereklamowany. Dzieje się tak dlatego, że, po pierwsze, migracja nie była dostępna dla każdego, a, po drugie, nie oznaczała automatycznej poprawy warunków życia. Zazwyczaj bywało tak, że w nowych miejscach zdezindustrializowani zajmowali miejsce poniżej statusu społecznego, którym cieszyli się ich przodkowie.

Jest w błędzie, kto uważa, że są to badania i wnioski o znaczeniu historycznym. Pospieszne i szokowe zwijanie przemysłu rozgrywa się także na naszych oczach. Histeryczna polityka klimatyczna ordynowana bez świadomości tych wszystkich konsekwencji przyspiesza te niszczące procesy. Nie zapominajmy o tym. Nawet jeżeli możni tego świata i ich usłużne elity wmawiają nam, że to niepoprawne. ©Ⓟ