Kolejny raz okazało się, że w obliczu kryzysu znacznie chętniej godzimy się na zwiększenie obecności państwa w gospodarce - pisze Marcin Dec, ekonomista GRAPE.

Pytania godne Hamleta: działać czy nie działać? Czy rynek da radę sam, czy też konieczna jest jednak interwencja rządu? To jedno z serii pytań, które pewnie i wam, czytelnicy, przelatywały przez głowę w trakcie wykuwania się polityczno-gospodarczych reakcji na pandemię. Odpowiedź? I tym razem, zresztą nie po raz pierwszy w XXI w., wygrał interwencjonizm, zaś idealiści, zwolennicy sił rynkowych, pozostali praktycznie nieusłyszani.

Kolejny raz okazało się, że w obliczu kryzysu znacznie chętniej godzimy się na zwiększenie obecności państwa w gospodarce. Nie zawsze dokonuje się ono bezpośrednio, częściej pośrednio – głównie poprzez puchnące bilanse banków centralnych oraz rosnący dług publiczny. Przez ostatnie 20 lat wiele mitów oraz limitów, mających gwarantować bezpieczeństwo finansów publicznych, runęło, a my przestaliśmy o nich pamiętać. Średni poziom długu publicznego w stosunku do PKB w krajach OECD wzrósł z poziomu poniżej 40 proc. w 1990 r. do znacznie powyżej 100 proc. obecnie. Niektórzy autorzy i ekonomiści zaczęli nawet nazywać zwolenników niekorzystania z tego łatwego sposobu sfinansowania prawie wszystkiego (do pewnego momentu, kiedy będzie już za późno na naprawę) fetyszystami równowagi budżetowej. Na pytanie, jaka wielkość długu w stosunku do PKB jest jeszcze do zaakceptowania, a jaka nie – odpowiedzi jednoznacznej nie ma, ale najwyraźniej chcemy ją uzyskać poprzez globalny eksperyment.
Świeże, z początku 2022 r., wyniki eksperymentu ekonomistów Björna Bremera (Instytut Maxa Planka w Kolonii) i Reto Bürgissera (Uniwersytet w Zurychu) dają wgląd w nasze preferencje dotyczące priorytetów polityki budżetowej w okresach zwiększonej niepewności. Okazuje się, że konsolidacja fiskalna, czyli dążenie do ustabilizowania długu publicznego i powstrzymywanie się od jego zwiększania przez rządzących, jest uznawana przez obywateli za dobre działanie tylko wtedy, kiedy nie jest zestawiona z konsekwencjami. A w zasadzie z alternatywnymi sposobami zrównoważenia wydatków budżetowych: koniecznością podwyżki podatków albo nieuchronnością cięć finansowych. Podwyżka podatków była szczególnie źle oceniana przez respondentów. Konsolidacja oparta na cięciach w wydatkach też była kwestionowana, choć odrobinę mniej. A więc jako obywatele podpowiadamy politykom, że mogą zwiększać dług publiczny, bo innych rozwiązań uniknięcia manka w kasie państwa nie akceptujemy. Z małym wyjątkiem – godzimy się na zwiększenie progresji podatkowej, czyli podniesienie obciążeń dla najlepiej zarabiających albo najmajętniejszych. Obywatele o poglądach lewicowych gorzej oceniają cięcie wydatków budżetowych niż wzrost podatków, zaś wyborcy prawicy odwrotnie. Najciekawsze, zarazem pokazujące, jak bardzo chcemy wierzyć w ekonomiczne cuda, jest to, że znakomita większość respondentów zgodziła się, że wysoki i rosnący dług publiczny jest zjawiskiem niepożądanym.
Najwyraźniej z wysokim i rosnącym długiem publicznym przyjdzie nam żyć, a więc badacze Tomasz Wiśniewski (Uniwersytet Otwarty w Keynes) oraz Peter Jackson (Uniwersytet w Leicester) postanowili przyjrzeć się z perspektywy międzynarodowej, jaki wpływ rosnące długi publiczne mają na stopy zwrotu z akcji. Udokumentowali jednoznacznie negatywny związek między wzrostem relacji długu do PKB a zwrotami z indeksów giełdowych denominowanych w dolarach. Korzystając z międzynarodowego zestawu danych, oszacowali – w zależności od metody estymacji – że podniesienie wskaźnika zadłużenia o 1 pkt proc. zmniejsza zwrot z akcji od 0,39 proc. do 0,95 proc. Poszukując wyjaśnienia, badacze argumentują, że emisja długu publicznego wywiera presję na stopy procentowe, powodując ich wzrost i wydaje się sygnalizować większe obciążenie podatkowe w przyszłości. Te dwa czynniki razem przyczyniają się do spadku cen akcji spółek.
Nie, nie jestem idealistą. Dawno przestałem wierzyć w równoważność Ricarda, a więc że nie jest istotne to, w jaki sposób sfinansujemy wydatki rządowe – czy przez zwiększenie długu (wyższe podatki w przyszłości), czy przez wyższe podatki teraz. Bo jak pokazują przytoczone badania – sposób finansowania deficytu budżetowego wpływa bardzo mocno na ocenę rządzących. Lubię natomiast definicję, w tym tę dość prostą dotyczącą długu, którą zakończę ten nieoptymistyczny felieton. Dług to obowiązek pewnego świadczenia przez dłużnika na rzecz wierzyciela. Problemem w dyskusji o długu publicznym jest zwykle to, że wierzyciele w przytłaczającej liczbie jeszcze się nie urodzili.