Nie sądzę, aby to naród wybrał kierunek transformacji, jeśli przez ów kierunek rozumieć model kapitalizmu (a jest ich kilka). Z pewnością naród słusznie nie chciał tego, co było, czyli realnego socjalizmu. O tym jednak, w którą konkretnie stronę pójdziemy, zdecydowali jak zwykle politycy, ekonomiści i dziennikarze. W tym sensie nie ulega dla mnie żadnej wątpliwości, że mieliśmy do czynienia z paternalizmem, czyli wyborem przez innych tego, co powinniśmy chcieć.
Magazyn DGP z 21 lutego 2020 / Dziennik Gazeta Prawna
Można argumentować, że przed 30 laty sytuacja była nadzwyczajna i nie było czasu na długotrwałe i powszechne konsultacje. Zgoda. Nie oznacza to jednak, że paternalizm jest dobry jako taki. A już z pewnością nie wtedy, gdy łączy się z długotrwałym kreowaniem i podtrzymywaniem poczucia bezalternatywności. Wynikało ono z bezzasadnego uznania jednego z możliwych typów kapitalizmu – z grubsza anglosaskiego – jako modelu jedynego. Jego patronami byli myśliciele zwani neoliberałami, tacy jak Hayek i Friedman. Niestety, większość polskich liberałów uznała ich nauki jako niepodlegające krytyce wyznaczniki jedynie słusznego sposobu myślenia o wszystkim – i co gorsza trzymała się tego przekonania wbrew faktom, a i dziś nie chce przyznać, że się myliła.
Zamiast zatem zasłaniać się wolą narodu czy wyimaginowanym „postchłopskim indywidualizmem”, lepiej zastanowić się nad tym, co stało się z kapitalizmem i liberalizmem. Dlaczego ten pierwszy przybrał formę monopolistyczną, oligarchiczną i nadzorczą, a ten drugi uważa się za skompromitowany. Tezy, które lansuję od lat, mówią, że: po pierwsze, istnieją różne modele kapitalizmu, a z nich najlepszy jest skandynawski, skądinąd – wbrew sugestiom mojego polemisty – nie mniej wolnorynkowy niż modele inne; po drugie, że katastrofą dla liberalizmu w Polsce (i gdzie indziej) okazało się uznanie jednego z jego nurtów (neoliberalizmu) za jedyny możliwy.
Zgadzam się z moim polemistą, że dziś pora na to, aby wyjść z różnych „baniek doktrynalnych” i taka była także intencja mojego tekstu. Uważam jednak, że po stronie liberalnej tej woli jest zdecydowanie za mało. A to przecież właśnie owa strona odpowiada za kształt reform i za owo wrażenie bezalternatywności, które takim cieniem położyło się na naszej zbiorowej wyobraźni. Bez krytycznej refleksji wobec własnych błędów i naiwności polski liberalizm nigdy nie odzyska wiarygodności. Moim zdaniem refleksja ta musi być bliska lewicowej krytyce po prostu dlatego, że ma ona rację. W tym sensie doktrynerskie trzymanie się poglądów skompromitowanych i idei dziś archaicznych może jedynie przyczynić się do trwałego zejścia tej orientacji ze sceny politycznej i światopoglądowej. Choć sam jestem lewicowcem, to uważam, że byłoby to ze stratą dla wszystkich. W interesie Polski leży bowiem pewna równowaga sił. Z pewnością potrzebujemy zatem liberalizmu, ale nie w wydaniu Hayeka czy Friedmana. Tym panom już podziękujmy.