Na fasadzie głównego budynku, w którym mieści się obecnie Wydział Prawa Uniwersytetu Humboldtów w Berlinie, widnieje napis „Pokarm dla ducha” (łac. Nutrimentum spiritus). Nie bez powodu. Przez długie dziesięciolecia obiekt ten służył berlińczykom oraz przyjezdnym gościom jako biblioteka. Jego losy są tak powikłane jak złożona jest historia Niemiec w epoce nowoczesnej.
Komoda pod specjalną ochroną
Gmach wzniesiono w latach 1775–1780 z inicjatywy Fryderyka II z przeznaczeniem na Bibliotekę Królewską. W 1910 r. przekazano go uniwersytetowi, który zawiaduje nim po dzień dzisiejszy. Charakterystyczna wijąca się rokokowa fasada przypomina z daleka kształt mieszczańskiego mebla. Skojarzenie jest uderzające i natychmiastowe. Od dziesięcioleci przeto berlińczycy nazywają budynek „komodą”. Kiedy uniwersytecka część miasta znajdowała się w granicach Niemieckiej Republiki Demokratycznej, „komoda” – choć trudno sobie wyobrazić konstrukcję bardziej burżuazyjną w formie – cieszyła się szczególnymi względami komunistycznych władz.
Dziś niewiele śladów pozostało po dawnym sentymencie, ale jeszcze w 1990 r. gości witała masywna mosiężna tablica, na której napisano, że w 1895 r. pogłębiał w tymże budynku swoją wiedzę sam wódz rewolucji – Włodzimierz Iljicz Lenin. Po zjednoczeniu Niemiec władze uniwersytetu postanowiły zachować monumentalnych rozmiarów cytat z Marksa w budynku głównym („Filozofowie tylko w różny sposób interpretowali świat, a chodzi o to, żeby go zmieniać”). Te same władze uznały jednak, że tak ostentacyjne eksponowanie postaci Lenina, który spędził w budynku biblioteki uniwersyteckiej raptem kilka godzin, to słaba reklama dla uczelni. Tym bardziej że w budynku mieściła się już wtedy główna siedziba wydziału prawa. Pewnej więc nocy w 1990 r., w ramach szeroko zakrojonej akcji usuwania z miasta symboli komunistycznych, odkręcono również tablicę upamiętniającą wizytę Lenina w bibliotece. Pozostał tam jednak jeszcze jeden, o wiele ciekawszy ślad upamiętniający pobyt Włodzimierza Iljicza w tym miejscu.
Lenin w bibliotece
Każdy uczony wie doskonale, że w nauce (jak w życiu) istnieją mody oraz koniunktury. W epoce komunistycznej na finansowanie i życzliwą ocenę zawsze mogły liczyć projekty akcentujące związki państw demokracji ludowej z „ojczyzną proletariatu” oraz jej twórcą. Polaków przez dziesięciolecia do łez rozśmieszała idea założenia, a potem sposób funkcjonowania muzeum w Poroninie. Efekt kakofoniczny budziły w naszym społeczeństwie również wszelkie formy upamiętniania związków Lenina z Krakowem. Dopóki jednak trwał komunizm, niewiele dało się zrobić. Przesada, groteska oraz absurd w akcentowaniu związków z ZSRR nie były zresztą wyłącznie specjalnością PRL.
Witraże z Leninem można oglądać w godzinach pracy biblioteki po wcześniejszym uzyskaniu zgody dyżurującego bibliotekarza. Lepiej nie wdawać się w dyskusje światopoglądowe. Miejscowi za tym nie przepadają
We wszystkich krajach demokracji ludowej postać Lenina post mortem niejako sakralizowała miejsca, w których wódz klasy robotniczej za życia pojawił się naprawdę bądź rzekomo (legendy wymyślane na poczekaniu przypominają średniowieczne żywoty świętych i są równie niedorzeczne). Ziemia, po której stąpał choć przez chwilę, stawała się uświęcona dla miłośników idei walki klas. Kontekstu nie brano pod uwagę. I tak w 1962 r. Niemcy z NRD ustawili w Sassnitz obelisk sławiący odpłynięcie Lenina z miejscowego portu do Rosji w 1917 r. (upamiętnienie stoi zresztą po dziś dzień). To, że bohatera komunistów niemieckie służby specjalne przewiozły nad Bałtyk w zaplombowanym wagonie i odprowadziły go na statek pod eskortą, uznano za nieistotne. Ważne, że to właśnie z Sassnitz wyruszył, by rozniecić ogień światowej rewolucji.
Berlińczycy nie mogli być gorsi. Skoro kilkudziesięciometrowy spacer, o ile odbył go Lenin, nobilitował rejon, w którym to nastąpiło, to o ileż bardziej na uwagę potomnych zasługiwało miejsce, w którym Włodzimierz Iljicz raczył posadzić swoje szlachetne cztery litery? A uczynił to w miejscowej Bibliotece Królewskiej, na co zachowały się niezbite dowody. W 1980 r. Muzeum Historii Niemiec wydało poważne studium zatytułowane „Lenin w Berlinie”, z którego wynika, że w latach 1895–1917 przyszły wódz światowego proletariatu był w stolicy Niemiec 12 razy. Bibliotekę zaś odwiedził już za pierwszym! Katalogi potwierdzają, że 14 sierpnia 1895 r. wpisał się jako czytelnik korzystający z czytelni głównej (Wielka Czytelnia). W odpowiedniej rubryce czytamy: „Władimir Uljanow, prawnik, Flensburger Straße 12”. Interesowały go (choć trudno uznać, iż w kilka godzin zdołał poznać je dokładnie) zwłaszcza dzieła Marksa i Engelsa.
Konwersja budynku
W okresie II wojny światowej budynek biblioteki uniwersyteckiej (jak wiele innych budynków ulokowanych w ścisłym centrum miasta) silnie ucierpiał na skutek bombardowań. W relatywnie dobrym stanie zachowała się jedynie kłująca w oczy „burżuazyjna” fasada. Za nią kłębiło się jednak ogromne gruzowisko. Truchło dawnej Biblioteki Królewskiej straszyło berlińczyków jeszcze przez długi czas. Przez ponad 20 następnych lat władze Berlina Wschodniego miały jednak na głowie sprawy ważniejsze niż ratowanie zabytków uważanych za pomniki pruskiego militaryzmu.
Przestrzeń porządkowano pod kątem budowy, a następnie utrzymania muru izolującego wschodnią i zachodnią część miasta. Ważną rolę odgrywał również czynnik ideologiczny. Wiele starych budynków rozebrano, by na ich miejsce wznieść architektoniczne symbole nowej epoki. Smutny los spotkał np. królewską rezydencję Hohenzollernów, której resztki zrównano z ziemią, a na ich miejscu wzniesiono technokratyczny biurowiec zwany Pałacem Republiki. W pozostałych częściach miasta również wyrosły blokowiska bądź kompleksy budynków rządowych w stylu „stalinowskiego empire’u”.
Dotychczasowy kształt „komody” jednak zachowano. Odbudowano jej tyły i oddano społeczeństwu. W 1968 r., kiedy ukończono zakrojone na szeroką skalę prace renowacyjne, gmach przekazano Instytutowi Badań nad Marksizmem i Leninizmem. Wielką Czytelnię, w której Włodzimierz Iljicz ślęczał nad dziełami klasyków, przemianowano na Salę Lenina. Na sąsiadującej z nią klatce schodowej ustawiono ogromne popiersie wodza rewolucji. Na tym zakończono konwersję budynku i zarazem jego „egzorcyzmowanie”.
Witraż
Odbudowanie biblioteki, nazwanie jej głównej sali imieniem wodza rewolucji oraz zgromadzenie imponujących zbiorów poświęconych ruchom postępowym na świecie nie były jedynymi formami sakralizacji pamięci o tym, że Lenin w 1895 r. przesiedział chwilę w tym miejscu. W 1968 r. niemiecki artysta Frank Glaser (nomen omen: w języku niemieckim Glaser oznacza szklarza) wykonał dla czytelni głównej monumentalny witraż. Wielu jej dzisiejszym użytkownikom wydaje się zaskakujące, że tej akurat pamiątki po zamierzchłej epoce operacja ikonoklastyczna z 1990 r. nie objęła. Z zewnątrz trudno rozpoznać tematykę dzieła. Wystarczy jednak spojrzeć na okno zza czytelniczego biurka. Wtedy natychmiast wszystko staje się oczywiste.
Zdumiony gość dostrzega bowiem… Lenina, który – jako rewolucyjny święty – od dziesięcioleci pozostaje nieodłącznym towarzyszem indywidualnych studiów przyszłych prawników. Motyw główny przedstawia Włodzimierza Iljicza w towarzystwie tych, których dzieła poznawał w Berlinie: Karola Marksa i Fryderyka Engelsa. Przywódca proletariatu wyciągniętą ręką wskazuje drogę do lepszej przyszłości. Przedstawienie główne wzbogacono o wątki poboczne. Widzimy więc również np. Lenina podczas indywidualnej lektury czy też rozmawiającego z robotnikami, intelektualistami i żołnierzami. Największą dynamiką cechuje się bez wątpienia przedstawienie szturmujących oddziałów rewolucyjnych.
Kontrowersje
Po upadku muru z Wydziału Prawa Uniwersytetu Humboldtów usunięto niemal wszystkie komunistyczne znaki i symbole. Mądra polityka wewnętrzna Niemiec po 1990 r., której przejawem było zwłaszcza ujawnienie akt Stasi, sprawiła, że komunistyczna przeszłość nie polaryzuje już niemieckiego społeczeństwa w stopniu nadzwyczajnym. Niemniej regularnie da się usłyszeć głosy niezadowolenia w związku z obecnością Lenina w czytelni wydziału prawa uniwersytetu. Towarzyszą im opinie wzywające do spokoju i tłumaczące, że historia to historia, więc najlepiej pozostawić przeszłość historykom i skupić się na teraźniejszości.
Apele te nie do wszystkich jednak docierają. „Każdy przekaz ma swoje znaczenie” – tłumaczą ludzie domagający się usunięcia pracy Glasera z czytelni prawniczej. Widzą oni w berlińskich witrażach formę legitymizowania przez wydział prawa zbrodniczego systemu. W wydaniu „Berliner Zeitung” z 22 maja 2012 r. napisano: „Obraz [Lenina] jest symbolem niesprawiedliwości. Czy powinien wisieć tam, gdzie studenci uczą się, czym jest państwo konstytucyjne?”. Tymczasem autorzy przewodników (bardzo nielicznych zresztą), którzy odnoszą się do witraży, nie zapominają wspomnieć, że najlepszymi uczniami zbrodniarza Lenina byli jeszcze gorsi od niego aranżerzy masowych morderstw: Stalin, Mao i Pol Pot.
Tu się czyta!
Niezbyt dynamiczna dyskusja na temat osobliwych dekoracji w czytelni wydziału prawa Uniwersytetu Humboldtów jak na razie do niczego nie doprowadziła. Witraże sławiące trud rewolucji oraz gloryfikujące jej architekta jak były, tak są. Można je oglądać w godzinach pracy biblioteki po wcześniejszym uzyskaniu zgody dyżurującego bibliotekarza. Zgoda zwykle nie stanowi problemu, ale trzeba zachowywać się cicho. Lepiej też nie wdawać się w dyskusje światopoglądowe. Miejscowi za tym nie przepadają. Kiedyś spytałem panią pełniącą właśnie dyżur, czy nie przeszkadza jej obecność Lenina, Marksa i Engelsa w czytelni wydziału prawa. Odpowiedź była szorstka i krótka: „Jeżeli się panu nie podoba, nie musi pan patrzeć. Tu się przychodzi, żeby czytać”. ©Ⓟ