Można postawić hipotezę, że idea podboju Kosmosu jako wielkiego zadania ludzkości, której głównym chorążym jest dziś Elon Musk, to w swojej genezie koncepcja rosyjska.
Niech umrą nas tysiące, ale tak, żeby wskrzesić nieprzeliczone tłumy ludzi na całej Ziemi! Żeby zmartwychwstali, żeby podnieśli się ludzie! – woła rewolucjonista, bohater „Matki”, najgłośniejszej powieści Maksyma Gorkiego i dumy rosyjskich komunistów.
Z tym wskrzeszeniem to, oczywiście, literacka przenośnia? Niekoniecznie. Przemawiając nad grobem przyjaciela rewolucjonisty, jeden z czołowych bolszewickich intelektualistów Leonid Krasin powiedział: „Jestem pewien, że przyjdzie czas, gdy nauka będzie tak potężna, iż stanie się zdolna do odtworzenia martwego organizmu. Jestem pewien, że przyjdzie czas, gdy będziemy w stanie z elementów pozostawionych przez zmarłego człowieka odtworzyć go fizycznie. I jestem przekonany, że gdy nadejdzie ten czas, gdy wyzwolona ludzkość z pomocą nauki i techniki, których potęgę trudno nam dzisiaj nawet sobie wyobrazić, będzie potrafić wskrzeszać wielkich działaczy, bojowników za swoją wolność”.
Krasin został później członkiem komisji, która rozstrzygała o losach ciała Władimira Lenina. To on przeforsował decyzję o jego zamrożeniu, a kiedy okazało się to technicznie niewykonalne – o mumifikacji. Czy kierował się nadzieją, że wódz rosyjskich komunistów zostanie wskrzeszony?
Na pierwszy rzut oka to szalona koncepcja. Ale gdyby zanurzyć się w specyficzny świat pierwszego pokolenia bolszewickich liderów, odpowiedź na to pytanie wcale nie musi być negatywna. W ówczesnej Rosji nie widziano sprzeczności między nauką a okultyzmem i często nie rozdzielano tej pierwszej od specyficznie rozumianej religii. Trzeba też wziąć pod uwagę ogromny wpływ, jaki wywarł na społeczeństwo – w tym część radykalnych i „światopoglądowo naukowych” rewolucjonistów – pewien skromny bibliotekarz, który zmarł w moskiewskim szpitalu dla ubogich w 1903 r.
Bo Ziemia się skurczy
Nikołaj Fiodorow był nieślubnym synem księcia Pawła Gagarina. Nigdy nie poznał ojca ani matki, a wielu innych krewnych zmarło w jego dzieciństwie. Był niezwykle inteligentnym chłopcem, od wczesnego okresu życia owładniętym obsesyjnymi myślami i tęsknotą za nieżyjącymi bliskimi. Za dwie najważniejsze cechy ludzkiego losu uznał świadomość własnej śmiertelności oraz poczucie winy wywołane tym, że żyjemy, podczas gdy tyle kochanych przez nas osób odeszło.
Choć Fiodorow był wierzącym wyznawcą prawosławia, to uważał śmierć za moralny skandal. Podstawowa zasada chrześcijaństwa – zdaniem bibliotekarza filozofa – to jedność żyjących z umarłymi, którą naruszamy, godząc się z tym, że ci drudzy nie żyją.
To założenie przywiodło Fiodorowa do radykalnego wniosku: obowiązkiem ludzkości jest wskrzesić zmarłych własnymi siłami, nie czekając na powtórne przyjście Chrystusa. Uważał to za logiczną konsekwencję chrześcijaństwa. Stąd tytuł najgłośniejszego dzieła myśliciela – „Философия общего дела” – wydanego po polsku jako „Filozofia wspólnego czynu”. Wskrzeszenie umarłych to wspólne zadanie ludzkości. Droga do celu wiedzie poprzez odnalezienie cząsteczek i atomów składających się na ciało wskrzeszanego. Należy ułożyć je dokładnie w takiej kombinacji, w jakiej znajdowały się w momencie jego śmierci. W jaki sposób tego dokonać? Bibliotekarz nie zaprzątał sobie głowy takimi szczegółami.
Znany filozof rosyjskiego imperializmu Aleksander Dugin określił kosmizm mianem „tajnej ideologii radzieckiej nauki”
Drugi element „wspólnego zadania” to podbój Kosmosu. Fiodorow bardzo interesował się koncepcjami popularnego w XIX w. ekonomisty Thomasa Malthusa, które zakładały, że ogromny przyrost demograficzny skazuje kolejne pokolenia na nędzę. Zdaniem Fiodorowa ludzkość może tylko w jeden sposób wyjść z pułapki maltuzjańśkiej: opanowując inne planety i przenosząc tam nadmiar populacji.
Ważniejszy powód podboju Kosmosu miał być jednak inny. Kiedy przystąpimy na masową skalę do wskrzeszania umarłych, to Ziemia bardzo się skurczy. Bo skoro będziemy to czynić poprzez odnajdywanie atomów, które niegdyś składały się na ciała zmarłych, to będziemy je musieli zabrać stąd, gdzie są obecnie – a ogromna część atomów, z których jest zbudowana planeta, kiedyś wchodziła przecież w skład ludzkich ciał… W dodatku kiedy ci zmartwychwstali zaczną się liczniej wśród nas pojawiać, zacznie się robić straszny tłok – przecież liczba zmarłych jest wielokrotnie większa niż żyjących.
Jak stworzyć nadczłowieka
Mimo skrajnej ekstrawagancji głoszonych tez i niskiego statusu społecznego Fiodorow już za życia zyskał dużą sławę wśród części środowisk opiniotwórczych – i to bardzo zróżnicowanych ideologicznie. Jego wielbicielem stał się np. czołowy konserwatywny pisarz Fiodor Dostojewski. Odwoływał się do niego wspomniany już Gorki. Emigracyjny filozof Nikołaj Bierdiajew opisywał we wspomnieniach, jak to w roku 1918 albo 1919 uczestniczył w spotkaniu jednego z moskiewskich klubów anarchistycznych, których nie rozpędzili jeszcze bolszewicy. Ku jego zaskoczeniu na sali znajdowało się wielu zwolenników idei Fiodorowa, a jeden z nich oświadczył wręcz, że „kosmiczne wskrzeszanie zmarłych” zacznie się już za chwilę.
Dziwaczne tezy myśliciela trafiały nawet do części najbardziej radykalnej lewicy, która niosąc na sztandarach hasła materializmu i naukowości, powinna być, wydawałoby się, na nie impregnowana. A jednak nie była. Niektórzy, jak np. bolszewicki filozof, przyjaciel i do pewnego stopnia adwersarz Lenina Aleksander Bogdanow, mówili o możliwości osiągnięcia przez człowieka nieśmiertelności. Inni nie sięgali aż tak daleko, ale snuli wizje ogromnego udoskonalenia intelektualnego, duchowego i fizycznego jednostki. Sam Lew Trocki pisał, że w przyszłości komunistyczny człowiek stanie się nadczłowiekiem.
Z Fiodorowem poznał się też uczony i wynalazca Konstanty Ciołkowski. Ten zamieszkały w Kałudze syn Polaka stał się ojcem radzieckiej kosmonautyki. Jego prace tak w dziedzinie lotnictwa i rakietnictwa, jak i na temat lotów kosmicznych znacząco wyprzedziły swój czas. Ciołkowski, trochę samodzielnie, a trochę pod wpływem Fiodorowa, snuł wizję podboju Kosmosu jako procesu nieuniknionego ze względu na przeludnienie Ziemi. Ale widział w tym również moralne zadanie ludzkości i element jej rozwoju. W odróżnieniu od Fiodorowa uczony nie pisał o wskrzeszeniu umarłych przez żyjących, lecz o specyficznej formie nieśmiertelności. Wynikała ona z tego, że liczba możliwych kombinacji atomów jest ogromna, ale skończona, a zatem po eonach lat same z siebie odtworzą one każdego zmarłego. Jeśli dodamy, że Ciołkowski zaprojektował w szczegółach polityczny system Wszechświata, to stanie się jasne, że był on oryginalną mieszaniną technicznego geniuszu z czymś, co elegancko można by nazwać intelektualną ekstrawagancją, a mniej elegancko – szaleństwem. Ciołkowski aż do śmierci w 1935 r. przyjaźnił się z innym genialnym naukowcem Andriejem Czyżewskim, który spędził w łagrze kilkanaście lat, by potem położyć zasługi w rozwoju idei rosyjskiego kosmizmu w okresie od stalinowskiej zimy do czasów chruszczowowskiej odwilży.
Ciołkowskiego często przywołują dziś jako autorytet zarówno Władimir Putin, jak i Elon Musk. Można postawić hipotezę, że idea podboju Kosmosu jako wielkiego zadania ludzkości, której głównym chorążym jest dziś szef SpaceX, to w swojej genezie koncepcja rosyjska.
Supermocarstwo wybrane
Zarówno zdumiewające pomysły Fiodorowa, jak i inne, bardziej umiarkowane elementy „rosyjskiego kosmizmu” (m.in. wiara w organiczny związek między człowiekiem a Wszechświatem jako rozumnym bytem oraz naturalny związek wszystkich istot w Kosmosie) zyskały popularność w radzieckiej Rosji lat '20. XX w., będącej poligonem przeróżnych eksperymentów społecznych i kulturowych.
W miarę dokręcania ideologicznej śruby przez Stalina wyznawcy kosmizmu zaczęli być zwalczani, ale nigdy nie zostali całkowicie zdławieni przez reżim. Trochę dlatego, że byli mało istotnym, dziwacznym marginesem. Ale nie tylko – byli zadziwiająco odporni.
W czym tkwi sekret tej odporności? Przyczyn jest wiele, ale wszystkie są związane z rozmaitymi cechami rosyjskości. Kosmizm, nawet w swojej skrajnej wersji ze wskrzeszaniem umarłych, dobrze pasował do bolszewickiego woluntaryzmu, filozofii czynu zmieniającego świat. Lenin w pewnym momencie uznał, że skoro Marks sądził, iż rewolucja nastąpi najpierw w krajach najlepiej rozwiniętych gospodarczo, a Rosja się do nich nie zalicza, to tym gorzej dla Marksa – rewolucji dokona nie świadoma klasa robotnicza, lecz wysoce zmotywowana armia zdyscyplinowanych idealistów. Ludziom postrzegającym w ten sposób świat kosmizm, z jego ideologią wspólnego, wielkiego zadania oraz bezkompromisową śmiałością, mógł się więc podobać. A w każdym razie nie był tak odpychający jak inne rodzaje „burżuazyjnej ideologii”. Tym bardziej że tak jak bolszewicy Fiodorow był kolektywistą, nienawidził kapitalizmu oraz wielbił naukę i technikę. Jego postawa mogła się kojarzyć z Marksowską tezą, że dotąd „filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat; idzie jednak o to, aby go zmienić”.
Podbój Kosmosu i kolonizacja obcych planet stały się na dekady czołowym tematem radzieckiej fantastyki. Takie książki pisali w ZSRR nie tylko „zawodowi fantaści”, ale także ludzie zajmujący ważne pozycje polityczne – jak np. wspomniany już Aleksander Bogdanow. To o tyle zrozumiałe, że dla ówczesnych Rosjan wizja podboju Wszechświata była czymś pod każdym względem wielokrotnie ważniejszym niż dla Zachodu. I mimo rozstania się z komunizmem w jakiejś mierze dalej tak jest. Dmitrij Rogozin, były wicepremier i szef agencji Roskosmos – odpowiednika NASA – powiedział: „Nasz kraj już w momencie, w którym powstał, został wybrany, by stać się kosmicznym supermocarstwem. Przesądza o tym charakter Rosjan, przyzwyczajonych do myślenia w skali ogólnoplanetarnej i gotowych do ponoszenia w codziennym życiu ogromnych ofiar dla realizacji ideału”. „Rosyjski kosmos jest elementem najgłębszej warstwy naszego myślenia o nas samych, jest synonimem narodu rosyjskiego; dlatego Rosja nie może żyć bez kosmosu, dlatego nie może porzucić stanowiących nieodłączną część jej duszy snów o podbiciu nieznanego” – przekonywał Rogozin. Michel Eltchaninoff, francuski autor książki „Lénine a marché sur la lune. La folle histoire des cosmistes et transhumanistes russes” (Lenin chodził po Księżycu. Szalona historia rosyjskiego kosmizmu) pisze, że pod takimi słowami podpisaliby się i Fiodorow, i Ciołkowski.
Aleksander Baurow, analityk rosyjskich badań kosmicznych i spraw międzynarodowych, w rozmowie z Francuzem połączył zaś fenomen popularności podboju Kosmosu wśród Rosjan z „silną kulturą ekspansjonizmu, cechującą państwo rosyjskie od momentu jego powstania, która doprowadziła nas do podboju Syberii w XVI wieku oraz wyścigu kosmicznego w XX wieku”.
Kosmiczne inspiracje
W Moskwie zawsze się liczyło to, czy jakaś ideologia, teoria czy szkoła myślenia da się uznać za rdzennie rosyjską. A zaczęło się liczyć jeszcze bardziej w miarę rozstawania się przez bolszewików z „kosmopolityzmem” i przechodzeniem na pozycje nacjonalistyczne.
Znany filozof rosyjskiego imperializmu Aleksander Dugin, bardzo przesadzając, określił kosmizm mianem „tajnej ideologii radzieckiej nauki”. Twierdził, że niemal wszyscy twórcy rodzimej broni nuklearnej byli wyznawcami kosmizmu. To już czysta fantazja, jednak faktem jest, że kiedy komunizm przestawał być atrakcyjny ideologicznie, a Rosjanie zaczęli trochę na ślepo szukać nowego systemu, który zorganizowałby im świat, kosmizm w oczywisty sposób znalazł się w obszarze ich zainteresowań. Kiedy w latach 60. i 70. rozmaite radzieckie koterie weszły w spór ideologiczny (choć dalej jedynie w obrębie marksizmu-leninizmu), Fiodorowa promowało nastawione nacjonalistycznie i antyzachodnio pismo „Mołodaja gwardia”, a polemizowały z nim gazety nastawione bardziej centrystycznie czy też – według ówczesnych radzieckich standardów – liberalnie.
Nacjonalistom kosmizm otwierał możliwość jednoczesnej realizacji kilku założeń: podkreślania rosyjskiej odrębności, walki z „kosmopolityzmem” oraz atakowania Zachodu i – prawdziwych czy wydumanych – zachodnich wpływów kulturowych penetrujących Związek Radziecki. Pozwalał na łączenie elementów prawosławnej religijności z okultyzmem, ale także z nauką i techniką. Oraz z marksizmem – formalnie koniecznym dla zachowania spójności komunistycznego systemu.
Ale kosmizm inspirował nie tylko nacjonalistów. Według komentatorów jego ślady nosi np. obraz „Solaris”, nakręcony w 1972 r. według powieści Stanisława Lema przez reżysera Andrieja Tarkowskiego (bynajmniej nie nacjonalistę). Zakończenie filmu (inne niż w Lemowskim pierwowzorze), sugerujące, że zagubiony gdzieś we Wszechświecie myślący ocean potrafi niejako zrekonstruować nieżyjącego ojca, za którym tęskni główny bohater, czyniąc tego bohatera szczęśliwym, jest uważane za zakodowane nawiązanie do koncepcji wskrzeszenia zmarłych poprzez wysiłek żyjących (zresztą sam Tarkowski później ciepło pisał o Fiodorowie).
Jaka będzie przyszłość kosmizmu? W Rosji idea ta na pewno nie umrze. Jest zbyt rosyjska, aby móc to sobie wyobrazić. A co z resztą świata? Współczesność wyrzekła się wielkich celów, ale wielu ludziom doskwiera ich brak. Stąd chyba fenomen Elona Muska, który – jak napisałem – lubi się odwoływać do Konstantego Ciołkowskiego. ©Ⓟ