Od czasu do czasu mignie w przestrzeni politycznej jakaś ciekawa myśl. A to np., że trzeba zredukować liczbę sekretarzy stanu (po tym, jak się ją powiększyło). A to, że zbudujemy elektrownię atomową (po tym, jak przez lata jej nie zbudowaliśmy). Cóż, wiadomo, słowa same w sobie nie kreują rzeczywistości, ale karmią oczekiwania elektoratów. Słowa, słowa, słowa, piana, piana, piana; życie.
Narasta chaos
Jednak to, że sprawa reformy systemu wymiaru sprawiedliwości znalazła się pośród tematów do pogadania, a nie do realizowania, może zdumiewać. Usprawnienie wymiaru sprawiedliwości oraz przemodelowanie układów i układzików sędziowskich było dla PiS naprawdę istotne, kiedy szło po władzę w 2015 r. Z krytyczną diagnozą sformułowaną przez tę partię mało kto polemizował. Ba, pierwszy projekt reform, opracowany przez Zbigniewa Ziobrę (tak, tego złego ministra) miał wielu przyjaciół wśród samych sędziów. Ziobro proponował przecież kierunek zmian, który rolę sędziów (!) umacniał – tyle że nie tych ze świecznika. Projekt jednak zarzucono, Kaczyński wymusił kurs na wojnę polityczną. W rezultacie mamy gorszy system wymiaru sprawiedliwości, niż mieliśmy. Towarzyszy temu zupełny brak refleksji krytycznej w PiS nad wołającymi o pomstę do nieba własnymi błędami. Panuje narracja, że robiliśmy co trzeba, tylko za mało, a kto tego nie widzi, jest agentem powiązanym z „Gazetą Wyborczą” (i, no raczej, z Niemcami).
Koalicja rządząca od dwóch lat jest bezradna. Nie tylko politycznie (genialny przywódca PO nie przewidział, że kandydat znany z porażki wyborczej w 2020 r. przegra również w 2025 r.), ale przede wszystkim intelektualnie. Propozycja nowego ministra sprawiedliwości Waldemara Żurka, w zasadniczych zrębach podobna do propozycji Adama Bodnara, gdyby została wprowadzona w życie, nie zmieniłaby codzienności działania sądów. Owszem, poprzewracałaby personalne układy odziedziczone po PiS, za to ugruntowałaby zasadę, tak przedtem krytykowaną, przewagi polityków nad wymiarem sprawiedliwości. I, bagatela, wprowadziłaby na parę kolejnych lat czynnik chaosu. Chaosu, który szef Naczelnej Rady Adwokackiej Przemysław Rosati już charakteryzuje jako „narastający”.
Tylko prezydent
Wiemy, chociaż to trudna w przyswojeniu wiedza, że jedyny projekt ustawy mający pewne szanse w parlamencie A.D. 2025 mógłby zgłosić prezydent. Warunkiem powodzenia byłoby polityczne porozumienie z Konfederacją, Partią Razem, ze słabszymi ogniwami obecnej koalicji rządzącej i z PiS. Albo porozumienie z Koalicją Obywatelską. Tylko że takie porozumienie wymagałoby dobrej woli prezydenta oraz innych uczestników kolejnej w naszych dziejach wojny na górze. Po co jednak komu porozumienie, skoro głosy wyborców padają głównie na mistrzów konfliktu? ©Ⓟ