„378 stron opisu łajdactwa, które odbywało się w mediach wobec zwykłych ludzi, którzy nie godzili się na autorytarny czołg” – tak anonsowała Klementyna Suchanow raport, uwaga, Ministerstwa Sprawiedliwości. Tak się bowiem składa, że jest ona jedną z autorek tego raportu. Suchanow, nieudolna przywódczyni Strajku Kobiet, zasłynęła podczas jednego z protestów przeskoczeniem przez płot Trybunału Konstytucyjnego. Nie bardzo wiadomo, co miałoby być dalej (napisanie sprayem na murze pustego budynku brzydkich wyrazów?). W odrodzonym dzięki wyborom 15 X 2023 resorcie sprawiedliwości uznano, że kwalifikacje aktywistki są wystarczające, by mogła wspomóc prace nad odnowieniem mediów publicznych.
Drugie dno
„378 stron łajdactwa...”. Poetyka owianych złą sławą pasków TVP Info w latach PiS. Wiem, że wiele osób próbuje zamykać oczy na ten nieciekawy aspekt rzeczywistości – wiele z tego najgorszego, co przedstawiał sobą PiS, jest zwierciadlanym odbiciem niemałej części aktywu antypisu. Ministrowi sprawiedliwości pozostaje tylko gratulować towarzystwa.
Sprawa ma jednak drugie dno. Jedna z wiarygodnych polskich dziennikarek, Anna Gielewska, została wymieniona na tych „378 stronach opisu łajdactwa”. Redakcyjny kolega p. Anny, Wojciech Cieśla, skonfundowany pisze: „Wraz z jej – kuriozalnie interpretowanym – cytatem sprzed dziewięciu lat, w którym sprzeciwiała się zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Oraz informacją, że za czasów minionego reżimu była autorką «dwóch znaczących tytułów prasowych związanych z prawicową sceną polityczną w Polsce»”.
Jak oni bardzo są pisowscy
Konfuzja jest zrozumiała – wiadomość jest po prostu nieprawdziwa, a o tym, jak to z Gielewską było, można się dowiedzieć... z internetu w ciągu 10 minut (Cieśla pisze o minucie, ale zapomniał, że osoby piszące w szale łatwo się dekoncentrują): „Annę za rządów PiS politycy tej partii ciągali po sądach, nigdy nie miała przypisywanych jej w raporcie afiliacji, nigdy nie była publicystką i dziennikarką «Do Rzeczy» oraz «wSieci». (...) Po prostu ktoś w rządzie do pisania poważnych raportów wynajął ludzi, którzy rzetelności nie poznaliby nawet wtedy, gdyby wskoczyła im na plecy”.
Kiedy autor(k)om tekstu publicystycznego, który już tylko przez grzeczność można nazywać raportem, wytknięto ten błąd, usunięto kłamliwy akapit i przeproszono. To akurat fajnie, ale... Właśnie, czas na zapowiadane drugie dno. Naprawdę wiadomość, że ktoś napisał tekst publicystyczny dla „prawicowej prasy” może być ujęty w rządowym raporcie jako okoliczność obciążająca? Bo przecież w przypadku Gielewskiej passus o jej (rzekomym) pisaniu do „tytułów prasowych związanych z prawicą”, nawet bez odwołania się do treści, był stygmatyzującym potwierdzeniem wniosków o (urojonej) współpracy z propagandą reżimu pisowskiego. Przypomnę, że nie mówimy o bzdurnym wpisie, tylko o fragmencie raportu ważnego ministerstwa. Ważnego – i budującego język wykluczania i pogardy. Środowisko ministra Żurka nawet nie zauważa, jak bardzo jest pisowskie. ©Ⓟ