Szansę na wspaniałą przyszłość Rosja utraciła za sprawą kilku fantastów, którzy, nie wiedzieć czemu, wierzyli, że powinni nią rządzić.
Wiosną roku 1914 perspektywy dla Imperium Romanowów prezentowały się fenomenalnie. Rosja zajmowała obszar prawie 22 mln km kw. (dziś to 17 mln) i zamieszkiwało ją 171 mln ludzi (dziś 143 mln). Ale od tych faktów ważniejsze było tempo rozwoju – w ciągu dwóch dekad z kraju niemal zupełnie rolniczego państwo carów przekształciło się w czwartą potęgę gospodarczą świata. Do tego jeszcze produkcja przemysłowa Rosji rosła dwukrotnie szybciej niż w USA i Niemczech, o Wielkiej Brytanii nie wspominając. Na to nakładał się równie szybki wzrost wydajności w rolnictwie i znakomite gleby. Dzięki nim Imperium Romanowów zdobyło pozycję największego z eksporterów żywności, bijąc wysokością plonów zbóż nawet amerykańskich farmerów.
Ten fantastyczny rozwój hamował anachroniczny ustrój polityczny, bo car chciał, niczym Iwan Groźny, rządzić niepodzielnie – i nie godził się na konstytucyjne ograniczenie swojej władzy. Co prawda ustępował przed żądaniami liberalizacji ustroju, gdy jego pozycja ulegała osłabieniu – jak np. po rewolucji 1905 r., lecz znosił reformy, gdy tylko czuł się znów pewniejszy. Co potęgowało społeczne i narodowościowe konflikty oraz zaburzało funkcjonowanie państwa. Na dodatek car nie zrobił niczego, by uniknąć wojny z II Rzeszą i jej sojusznikami, do której rosyjska armia nie była gotowa. W efekcie po trzech latach konfliktu kraj był na skraju wyczerpania, a w stolicy zbuntował się garnizon.
Sytuacja przedstawiała się źle, choć nie beznadziejnie. Pod warunkiem że ster rządów dzierżyłby ktoś potrafiący rządzić.
Na torach do upadku
„Ten grubas Rodzianko znów wypisuje mi różne bzdury, na które nie będę mu nawet odpisywać” – oznajmił adiutantowi Mikołaj II rankiem 27 lutego 1917 r. (kalendarz juliański). Po czym pokazał telegram od przewodniczącego Dumy. „Sytuacja się zaognia. Bezwzględnie konieczne podjęcie natychmiastowych środków, bo jutro będzie już za późno. Wybiła godzina rozstrzygająca o losie ojczyzny i dynastii” – depeszował z Petersburga (wówczas Piotrogrodu) Michaił Rodzianko. Miał powody do paniki. Przez cały dzień zbuntowani żołnierze stołecznego garnizonu krążyli po mieście stolicy, strzelając do policjantów i oficerów. Rebeliantami byli głównie poborowi ze wsi, urodzeni w latach 80. XIX w. „Mieli w kościach 300 lat pańszczyzny. Okazywali posłuszeństwo dopóty, dopóki nieposłuszeństwo groziło nieuchronną karą; odmawiali posłuszeństwa, gdy tylko wyczuli, że mogą bezkarnie robić, co im się żywnie podoba” – opisuje Richard Pipes w „Rewolucji rosyjskiej”.
Ale budzący respekt chłopów imperator przebywał w Sztabie Generalnym w Mohylewie. W jego zastępstwie stłumić bunt próbował minister wojny gen. Michaił Bielajew. Wydał więc dzień wcześniej rozkaz, by aresztowano i stracono prowodyrów podburzających żołnierzy. Jednak dowódca garnizonu gen. Siergiej Chabałow wykonał polecenie połowicznie. Wichrzycieli schwytano, lecz nie zastrzelono – czym ośmielono kolejnych buntowników.
Nim nadszedł wieczór 27 lutego, mnóstwo telegramów spłynęło do Mohylewa z błaganiami, aby car coś z buntem zrobił. Mikołaj II nie mógł już udawać, iż nic złego się nie dzieje. Choć cały czas nie docierało do niego, jak poważna jest sytuacja. Kiedy jeszcze tego samego dnia do dymisji podał się premier Nikołaj Golicyn, car odrzucił propozycję, by Duma powołała nowy rząd, który opanuje sytuację w stolicy. Zamiast tego nakazał parlamentowi zawieszenie obrad, a potem zdymisjonował Chabałowa i wyznaczył zaufanego gen. Nikołaja Iwanowa na nowego dowódcę piotrogrodzkiego okręgu wojskowego. Nakazując mu, by na czele ośmiu pułków oddelegowanych z frontu spacyfikował rebelię.
Korpus ekspedycyjny wyekspediowano składami kolejowymi przodem, za nim wyruszył carski pociąg. Dopiero 1 marca Mikołaj II znalazł się 170 km od stolicy, gdy na stacji Małaja Wiszera przekazano mu depeszę ostrzegającą, iż trasę zablokowały zbuntowane oddziały. Tak spóźniając się o jeden dzień, monarcha dopuścił do powstania w stolicy alternatywnych ośrodków władzy.
Śmierć przeszła ulicą
Deputowani z jawną wrogością przyjęli decyzję cara o zawieszeniu prac Dumy. Zmusili Rodziankę do zwołania Konwentu Seniorów, podczas obrad którego przywódcy stronnictw dyskutowali nad tym, czy mogą otwarcie sprzeciwić się woli imperatora. Lewica chciała szybko powołać nowy rząd, lojaliści wymyślali kruczki prawne mające temu zapobiec. A Rodzianko słał rozpaczliwe depesze do cara.
Tymczasem coraz gęściejszy tłum otaczał Pałac Taurydzki, w którym przebywali deputowani. Po południu 27 lutego ludzie zaczęli wdzierać się do gmachu. Przestraszeni liderzy stronnictw naprędce wymyśli więc, jak parlament ma obradować, nie łamiąc przy tym carskiego dekretu. Deputowani spotkali się nie w sali obrad, lecz w Sali Półokrągłej, gdzie z trudem zmieścili się wszyscy posłowie. Po raz pierwszy więcej ich łączyło, niż dzieliło. „Nawet odwieczni przeciwnicy poczuli nagle, że jest coś równie dla wszystkich niebezpiecznego, groźnego, odrażającego. Była to ulica, uliczny motłoch – zanotował przewodniczący Bloku Postępowego, tworzonego przez partie umiarkowanych reformatorów Wasilij Szulgin. – Dlatego byli bladzi, ukrywając ściskający serce strach. Ulicą, otoczona wielotysięcznym tłumem, szła śmierć”.
Strach zmotywował deputowanych do działania – powołali Tymczasowy Komitet Dumy Państwowej dla Przywrócenia Porządku w Stolicy i Utrzymania Kontaktów z Osobistościami i Instytucjami. Za tą nadzwyczaj długą nazwą krył się de facto nowy rząd sformowany przez Blok Postępowy oraz socjalistów związanych z Aleksandrem Kiereńskim. 36-letnim znakomitym mówcą, chcącym zdobyć jak najwięcej władzy dla siebie. Na czele komitetu stanął bojaźliwy Rodzianko, z trudem uczący się politycznej samodzielności. „Polskie przysłowie powiada, że na bezrybiu i rak ryba. W oczach piotrogrodzkiego tłumu Duma była rządem i od 27 lutego do 1 marca liczne delegacje ciągnęły do Pałacu Taurydzkiego z zapewnieniem o poparciu i wierności. Byli wśród nich nie tylko robotnicy, żołnierze i inteligenci, ale też tysiące oficerów, oddziały wojskowe ochraniające pałace cesarskie oraz – co najdziwniejsze – pododdział Korpusu Żandarmerii, który pomaszerował do Pałacu Taurydzkiego przy dźwiękach »Marsylianki«, niosąc czerwone flagi” – wylicza Pipes.
Większość społeczeństwa nie marzyła o rewolucji, choć car miał coraz mniej zwolenników. Cały kłopot polegał na tym, że nagle powstałej pustki na szczytach władzy nikt nie potrafił szybko wypełnić. Duma działała zbyt nieudolnie, a na dokładkę obok Komitetu Tymczasowego utworzony został Tymczasowy Komitet Wykonawczy Rady Delegatów Robotniczych, który stworzyli rewolucjoniści uwolnieni z Twierdzy Pietropawłowskiej. Na jego czele stanęli mienszewicy Kuźma Gwozdiew i Borys Bogdanow, którzy ogłosili odezwę do mieszkańców Piotrogrodu, by wybrali swoich przedstawicieli do nowej rady, po czym jej sesję zwołali w Pałacu Taurydzkim. Przyszło na nią zaledwie 250 osób, w tym Kiereński. Dzień później 28 lutego radzie udało się zorganizować wybory w fabrykach i jednostkach wojska. Wygrali je umiarkowani socjaliści, na bolszewików padło zaledwie ok. 10 proc. głosów. W sformowanej tym sposobem Piotrogrodzkiej Radzie Delegatów Robotniczych i Żołnierskich zasiadło 3 tys. przedstawicieli ludu. Z czego aż 2/3 stanowili pochodzący ze wsi żołnierze, chcący zająć się polityką. Ten stan rzeczy wywierał ogromny wpływ na funkcjonowanie alternatywnego parlamentu. „Porządku dziennego ani procedury podejmowania uchwał nie było; w praktyce dyskusja była powszechnie dostępna; kto chciał, mógł powiedzieć swoje, a werdykt osiągano jednomyślnie” – podkreśla Richard Pipes.
Rada Delegatów Robotniczych i Żołnierskich obradowała więc na wzór wiejskiego zgromadzenia, co czyniło ją zupełnie bezwładną i niegroźną, chyba że pojawiłby się na jej forum jakiś charyzmatyczny przywódca.
Dwuwładza chaosu
Rzeczą charakterystyczną dla rewolucji lutowej, podczas której zginęło zaledwie ok. 170 osób, było to, że władzę starano się ukrywać za licznymi fasadami. Piotrogrodzka Rada Delegatów Robotniczych i Żołnierskich szybko stała się przykrywką dla Komitetu Wykonawczego. Utworzyli go radykalni lewicowcy, twierdząc, iż jest on organem realizującym uchwały rady. Po czym komitet konsekwentnie ignorował decyzje podejmowane podczas ludowych wieców. Także jego skład ustalono w zakonspirowanym gronie. Dzięki czemu rej wiodły w nim komunistyczne frakcje: mienszewików i bolszewików. Jedyną osobą, która wdarła się do niego za sprawą pozyskania przychylności rady, okazał się Aleksander Kiereński. Potrafiący porwać tłum żołnierzy i robotników swymi przemówieniami. Komitet Wykonawczy zdecydował, że jego przedstawiciele nie wejdą do rządu utworzonego przez Dumę. Dzięki czemu radykałowie mogli swobodnie krytykować poczynania władzy, nie biorąc na siebie żadnej odpowiedzialności.
Tak narodził się niezwykły system polityczny nazwany dwuwładzą. Duma pragnęła zablokować rewolucję i demokratyzować Rosję na wzór zachodni, natomiast komitet i rada parły do radykalnych zmian. Obie strony toczyły walkę podjazdową, nie mając odwagi otwarcie wystąpić przeciwko sobie. Ale gdy Mikołaj II znalazł się 1 marca zaledwie 170 km od Piotrogrodu, wszczęły negocjacje. Komitet przedstawił Dumie swoje żądania zapisane w ośmiu punktach. Uzależniając poparcie dla rządu od ich realizacji. Duma musiała się zgodzić m.in. na amnestię dla wszystkich więźniów politycznych, nawet terrorystów, proklamowanie wolności słowa i zgromadzeń, przyszłe wybory do Zgromadzenia Konstytucyjnego, a także rozwiązanie policji (w tym Ochrany). Najważniejszym z ustępstw okazało się danie gwarancji wszystkim jednostkom wojskowym biorącym udział w rebelii, iż nie trafią na front. Odtąd 160 tys. żołnierzy stacjonujących w stolicy było jak miecz Damoklesa, stale wiszący nad głową władz państwowych.
Samobójcze porozumienie przedstawiciele Dumy zaakceptowali 2 marca. Co gorsza, na czele nowego gabinetu stanął ideowy anarchista. Przewodniczący Związku Ziemstw i Miast książę Gieorgij Lwow alergicznie reagował na każdą władzę centralną, jednak arystokratyczne pochodzenie i koneksje, połączone z postępowymi poglądami, wydawały się czynić zeń idealnego premiera. Książę nie protestował, kiedy zaproponowano mu stanowisko, uznając, iż będzie miał okazję zainicjowania duchowej przemiany Rusinów. „Proces Wielkiej Rewolucji jeszcze się nie zakończył” – oznajmił w przemówieniu inaugurującym prace gabinetu.
Faktycznie, gdy w Piotrogrodzie narasta chaos, w innych częściach Rosji nadal panował spokój, bo lud nadal bał się władzy. Książę Lwow chciał więc to szybko zmienić.
Samobójstwo Romanowów
Panujący w Piotrogrodzie bałagan sprawiał, że korpus gen. Iwanowa miał szansę szybko spacyfikować rebelię. Ale car nagle odwołał swoje rozkazy i nie wydawał nowych. Wreszcie dotarła do niego kolejna depesza Rodzianki o treści: „By nie zostać obalonym przemocą i ratować dynastię, nie pozostaje carowi nic innego, jak ustąpić na rzecz swego syna”.
Mikołaj II przez cały dzień 1 marca rozmawiał z kolejnymi osobami ze swojego otoczenia o przyszłości. Wszyscy doradzali mu jak najszybszą abdykację. Jednak władca odmawiał, choć jego opór stopniowo słabł. Doradcy, nawet krewni, spiskowali za jego plecami, szukając sposobu, by wreszcie zrzekł się tronu. W końcu gen. Michaił Aleksiejew, który przejął stanowisko wodza naczelnego, postanowił rozesłać zapytanie do dowódców armii, czy car powinien odejść. Ci niezależnie od siebie opowiadali się w zwrotnych depeszach za abdykacją. Nawet wielki książę Mikołaj Mikołajewicz napisał do kuzyna, że „błaga cara na klęczkach”, by zrzekł się korony.
Kiedy telegramy trafiły do cara, ten ostatecznie się załamał. Zapytał obecnych, czy także opowiadają się za jego abdykacją. Generałowie i doradcy przytaknęli. Car wyszedł i długo stał przy oknie wagonu. Potem podyktował depeszę do Rodzianki. „Nie ma takiego poświęcenia, którego nie uczyniłbym dla prawdziwego dobra i ocalenia naszej Matki – Rosji. Dlatego gotów jestem zrzec się tronu na rzecz mojego syna przy założeniu, że do pełnoletniości pozostanie przy mnie, a mój brat, Michaił Aleksandrowicz, będzie służyć jako regent”. Abdykację podpisał tuż po południu 2 marca (15 marca kalendarza gregoriańskiego) 1917 r.
Jan Sobczak w książce „Mikołaj II – ostatni car Rosji” napisał o ostatnim carze Rosji, iż był „z pewnością zbyt delikatny, zbyt wrażliwy, za mało stanowczy, jak na wymogi machiny państwowej w olbrzymim, surowym kraju, mającym specyficzne tradycje rządzenia”. Delikatny car zawsze zwiastował Rosji tragedię, lecz ta dopiero nadchodząca zapowiadała się apokaliptycznie. Zwłaszcza że od momentu abdykacji wszystkie kolejne wydarzenia układały się już tylko w ciąg prowadzący Rosję ku krwawej katastrofie. Wyznaczony ostatecznie na nowego monarchę Michał Romanow „był człowiekiem łagodnym i skromnym, niezbyt interesującym się polityką, równie słabym i niezdecydowanym, jak jego starszy brat” – charakteryzuje go Pipes.
Kiedy Rodzianko, Paweł Milukow i Aleksander Kiereński przybyli z depeszą od Mikołaja II do potencjalnego cara, ten wpadł w panikę. Wówczas Kiereński wbrew protestom Milukowa łatwo przekonał Michała, żeby odmówił przyjęcia korony. W tak żałosny sposób, po 300 latach rządów, Romanowowie oddawali władzę w ręce ludzi, którzy absolutnie nie wiedzieli, co z nią począć.
Początek rozkładu
„Administrowanie to rządzenie; rządzenie to panowanie; do tego wszystko się sprowadza” – napisał Honoré de Mirabeau po tym, jak namówił nieudolnego króla Francji Ludwika XVI do abdykacji. „Z tej zasady nie rozumieli nic, bo przywykli przez całe życie do pozostawiania pogardzanej biurokracji, codziennego trudu kierowania krajem – charakteryzuje polityków, którzy znaleźli się w Rządzie Tymczasowym, Pipes. – Rozmyślnie czynili wszystko na odwrót; podczas gdy carat usiłował sprowadzić wszystko do administrowania, oni pragnęli wyeliminować administrowanie z polityki”.
Anarchista na czele gabinetu stanowił kolejny gwóźdź do trumny starej Rosji. Obsesją premiera Lwowa stało się odmienienie rosyjskiej mentalności. Chciał uczyć obywateli samorządności i wolności. Gdy lokalne władze przysyłały delegatów po instrukcje, książę uprzejmie z nimi rozmawiał, lecz odmawiał dawania jasnych poleceń. Kiedy poproszono go o mianowanie nowych gubernatorów, odparł: „To sprawa dawnej psychologii. Rząd Tymczasowy usunął starych gubernatorów i nikogo na ich miejsce nie mianuje. Niech ich wybierają na miejscu. O takich sprawach decydować powinna nie centrala, ale sama ludność”. Tyle że przywykła do samodzierżawia ludność tego nie potrafiła.
Pogłębiający się stan anarchii niszczył resztki autorytetu Rządu Tymczasowego. „Jako premier Lwow był bezgranicznym nieszczęściem, jego nieudolność była tym groźniejsza, że jednocześnie objął Ministerstwo Spraw Wewnętrznych” – zauważa Pipes. Nad Lwowem górowali dwaj rzutcy politycy: Aleksander Kiereński i Paweł Milukow. Co nie przyniosło niczego dobrego, bo toczyli ze sobą bój o wpływy. Przy czym to Kiereński miał przewagę, bo pozostawał członkiem Komitetu Wykonawczego. Dbając o to, by łączyć swą osobą rząd z „ludem”, czyli Radę Delegatów Robotniczych i Żołnierskich. W takich okolicznościach mógł się pokusić o to, by wzorem Bonapartego (którego uwielbiał) zostać dyktatorem. Tyle że Kiereński unikał przemocy i bał się jej. Jako minister sprawiedliwości z radością ogłosił zniesienie kary śmierci, co doprowadziło do zupełnego załamania dyscypliny w armii. W jednostkach frontowych zaczęły powstawać komitety wojskowe wypowiadające posłuszeństwo oficerom. Zamiast walczyć z wrogiem żołnierze zajęli się wiecowaniem. Szybko też władzę w komitetach przejmowali pochodzący z poboru studenci sympatyzujący z radykalną lewicą. Potem nawiązywali oni kontakty z Komitetem Wykonawczym w Piotrogrodzie, uznając go za ciało zwierzchnie.
Tą drogą do armii przeniknęła dwuwładza, bo korpus oficerski nadal słuchał poleceń rządu lub zaczynał marzyć o wojskowym przewrocie. W obliczu tylu słabości Rząd Tymczasowy, z podobnym uporem jak wcześniej Mikołaj II, opowiadał się za dotrzymaniem zobowiązań sojuszniczych i kontynuowaniem wojny z państwami centralnymi. Gdyby car na początku rewolucji zaproponował Berlinowi traktat pokojowy z dużymi ustępstwami, cesarz Wilhelm II przyjąłby ofertę z radością. Wykrwawiającym się Niemcom najbardziej zależało na pokonaniu Francji i Wielkiej Brytanii. Przerzucenie armii z frontu wschodniego na zachodni mogło przesądzić sprawę. Zaś Mikołaj II, przy użyciu frontowych jednostek, z łatwością spacyfikowałby Piotrogród. Wiosną 1917 r. taka szansa znalazła się dla Lwowa, Kiereńskiego i Milukowa wręcz na wyciągnięcie ręki, Tymczasem zupełnie ją zignorowali, upierając się przy wojnie, aż do pełnego zwycięstwa. Bez względu na nieobliczalne koszty.
Niemiecka rozgrywka
Aleksander Parvus swoją niezwykłą karierę, jeszcze jako Izrael Łazariewicz Helphand, zaczynał wśród socjaldemokratów w Odessie. Potem, jak wielu rosyjskich Żydów, wyemigrował do Niemiec. Tam zajmował się dziennikarstwem, wydawaniem książek, wreszcie sporego majątku dorobił się jako pośrednik handlowy załatwiający niemieckim biznesmenom kontrakty w Turcji. Przy okazji obronił doktorat z filozofii i został współpracownikiem niemieckiego wywiadu. Nie zrywając przy tym dawnych przyjaźni, a w gronie jego znajomych znajdowali się Włodzimierz Lenin i Lew Trocki.
Już wiosną 1915 r. Parvus przekazał niemieckiemu MSZ memorandum, w którym postulował udzielenie pomocy komunistom w Rosji, by wzniecić w tym kraju rewolucję. Plan pokonania Imperium Romanowów przez rozsadzenie go od środka przyjęto początkowo sceptycznie w Berlinie. Mimo to biznesmen otrzymał fundusze na werbowanie przebywających na Zachodzie bolszewików. Najważniejszym elementem siatki stał się mieszkający w Bernie Lenin.
Po odwiedzeniu w Szwajcarii starego znajomego Parvus przekonał się, iż nadal wierzy on w to, że przyszłość należy do komunistów. Lenin całymi dniami przesiadywał w bibliotece publicznej, studiując książki o rewolucji francuskiej, chcąc uczyć się na błędach jej przywódców. Nikt inny nie nadawał się lepiej do zniszczenia Imperium Romanowów. Gdy w niemieckim MSZ tworzono kolejne plany takiej operacji, wszystkich zaskoczył wybuch rewolucji lutowej. Początkowo w Berlinie liczono na porozumienie z Rządem Tymczasowym i dopiero kolejne monity Parvusa przekonały ministra spraw zagranicznych II Rzeszy Arthura Zimmermanna, iż nie ma czasu do stracenia. Niemcy musiały zadbać, żeby Lenin wraz z gronem najbliższych współpracowników znalazł się w Piotrogrodzie. Rada Delegatów Robotniczych i Żołnierskich potrzebowała wodza z prawdziwego zdarzenia.
Początkowo Lenin wzbraniał się przed przyjęciem oferty, bojąc się kompromitacji, jeśli jego konszachty z niemieckim wywiadem wyjdą na jaw. W końcu dał się skusić, by nie stracić życiowej szansy. 6 kwietnia 1917 r. (kalendarza gregoriańskiego) posłał z Berna kierownictwu partii bolszewików w Piotrogrodzie depeszę, zapowiadając swoje rychłe przybycie. Trzy dni później na dworcu w Zurychu, wraz z Nadieżdą Krupską i trzydziestoma towarzyszami, wsiadł do przygotowanej dla nich salonki. Wbrew legendzie nie została ona zaplombowana, lecz pasażerom jedynie zabroniono wysiadania na terytorium Niemiec. Mit o plombach powstał za sprawą raportu brytyjskiego wywiadu przesłanego ministrowi spraw zagranicznych Rządu Tymczasowego Pawłowi Milukowi. Ten, bardziej obawiając się „napoleońskich” zapędów Kiereńskiego, odpisał beztrosko: „Gdy tylko będzie wiadomo, jak i przy czyjej pomocy Lenin przyjechał (do Rosji – aut.), wówczas zostanie tak skompromitowany, że nie będzie przedstawiał już najmniejszego niebezpieczeństwa”.
Tymczasem salonka wioząca Lenina zatrzymała się na przedmieściach Berlina. Przysłani z niemieckiego MSZ negocjatorzy oraz oficerowie wywiadu postawili przyszłemu wodzowi rewolucji warunki. Jeśli chciał jechać dalej i otrzymać 5 mln marek dofinansowania, musiał się zobowiązać do przeprowadzenia w Rosji puczu, a po przejęciu władzy, szybkiego podpisania zawieszenia broni z II Rzeszą na warunkach Berlina. Lenin zgodził się i dzięki opiece niemieckiej służby dyplomatycznej wraz z towarzyszami, przez Szwecję i Finlandię, dotarł do stolicy Rosji. Tam Rada Delegatów, na życzenie Mikołaja Czcheidze, zmobilizowała kilka tysięcy robotników, by 3 kwietnia (16 kwietnia wedle kalendarza gregoriańskiego) fetować na Dworcu Fińskim przyjazd wodza.
Dzień później Lenin opublikował „Tezy kwietniowe”, głoszące konieczność przejścia od rewolucji burżuazyjno-demokratycznej do socjalistycznej oraz zawarcia pokoju z Niemcami. Tak dając znać, że zamierza dotrzymać zobowiązań. Wkrótce do MSZ w Berlinie trafiła depesza przekazana z komórki wywiadu. „Start Lenina w Rosji udany. Pracuje całkowicie zgodnie z życzeniem” – informowano. Nim minęła wiosna, partia bolszewicka wzbogaciła się o 50 mln marek przekazanych z Niemiec różnymi kanałami na sfinansowanie jej działalności.
Nawet ustąpienie Gieorgija Lwowa i przejęcie teki premiera przez Aleksandra Kiereńskiego nie zapobiegło katastrofie. Rząd Tymczasowy nie odważył się na zbrojną rozprawę z Radą Delegatów Robotniczych i Żołnierskich, stopniowo opanowywaną przez bolszewików. Czasy sprzyjały tym, którzy potrafili dla zdobycia władzy zabijać. Kiereński nie był na to gotowy. Za to Lenin nie miał skrupułów. Umiarkowany postępowiec Wasilij Szulgin miał rację, że za zrewoltowanym tłumem musiała przyjść śmierć. Swoje obfite żniwo zaczęła zbierać, gdy bolszewicy rozpoczęli pucz. Nazwany potem przez nich szumnie rewolucją październikową.
Start Lenina w Rosji udany. Pracuje zgodnie z życzeniem – informowano Berlin. Nim minęła wiosna, partia bolszewicka wzbogaciła się o 50 mln marek przekazanych z Niemiec różnymi kanałami na sfinansowanie jej działalności